00:01:00

Maj na zdjęciach

Maj na zdjęciach
 skromne nowości biżuteryjne | śniadanie mistrzów I, czyli omlet z owocami i cukrem pudrem | małe grzeszki z Lidla | spacer po parku
 w drodze na babskie spotkanie w cichobiegach z Biedronki :P | tymbarkowe wyznanie od Mojego M. | frytki z selera- pyszności! | standardowo jedna z przeczytanych książek- troszkę pogmatwana, ale mimo to czytało się ją przyjemnie
klasycznej czarnej torebki szukałam bardzo długo, w końcu kupiłam taką jaką chciałam i teraz praktycznie się z nią nie rozstaję | przez zupełny przypadek powstał serduszkowy kotlet dla M. :P | napój (nie) małej księżniczki :D | czy tylko mnie folia bąbelkowa sprawia taką radość :)?
 mój ulubiony niebieski lakier do paznokci | tak ładnie zapakowane kosmetyki otrzymałam do testów od Nacomi | arsenał do walki z choróbskiem | śniadanie mistrzów II, czyli kanapeczki z serkiem, pomidorkiem i najlepszymi kiełkami prosto z Biedronki

06:16:00

Recenzja: Żel pod prysznic Amazonia, APN Cosmetics

Recenzja: Żel pod prysznic Amazonia, APN Cosmetics
Obietnice producenta:
Żel pod prysznic AMAZONIA zawierający ekstrakty z acai i guarany oraz d-pantenol sprawia, że skóra staje się odświeżona i doskonale przygotowana do kolejnych zabiegów przy użyciu kosmetyków z tej samej serii: peelingu oraz balsamu do ciała.

300ml/ 11,20zł w sklepie producenta 
Moim zdaniem:
Żele pod prysznic to kosmetyki, które idą u mnie jak woda. Wykorzystuję je na kilka sposobów: jako płyn do kąpieli, mydło do rąk, kilka razy zdarzyło mi się umyć włosy, a nawet robić pranie ręczne żelem pod prysznic. Oczywiście pełnią również swoją podstawową funkcję, czyli produktu myjącego używanego pod prysznicem :P Dziś przedstawię Wam żel, który używałam przez ostatnich kilka tygodni.
Opakowanie to przezroczysta butelka, przez ścianki której widać zieloną konsystencję żelu. Wyróżnia je to, że zamiast nakrętki lub zamykania typu "klik" posiada pompkę w czarnym kolorze. Do takiego dozownika nie mam zastrzeżeń, sprawnie działa, nie zacina się ani nie zapowietrza. Jedynie przy samej końcówce musiałam odkręcić pompkę i resztkę wylać na gąbkę, albowiem pompka nie mogła już załapać i wciągnąć żelu. Konsystencja jest typowa dla żeli pod prysznic- gęsta, ale jednocześnie płynna. Jak wszystkie produkty z serii Amazonia ma zielony kolor ( tu muszę pochwalić mój aparacik, który idealnie wychwycił rzeczywisty kolor żelu ) i intensywny, pieprzno- ziołowy zapach.
Jak napisałam na samym początku, żel wyeksploatowałam na różne sposoby. Sprawdził się jako mydło do rąk, żel pod prysznic oraz płyn do kąpieli. W kontakcie z wodą wytwarza całkiem sporo delikatnej piany. Dobrze myje nie wysuszając ani nie podrażniając przy tym skóry, która po umyciu jest miękka, gładka, czysta i odświeżona. Żel nie ma nawilżających właściwości, więc za każdym razem wcierałam w ciało balsam. Kilka razy zdarzyło mi się go użyć jako środka piorącego do ręcznego prania. Żel dobrze poradził sobie z niewielkimi plamami, nie odbarwił też kolorowych ubrań. 
Jeżeli doczytałyście do tego momentu, to wiecie już, że żel spełnia swoje podstawowe zadanie, że nie wysusza ani nie podrażnia skóry. Nie zaskoczył mnie niczym szczególnym, ale nadal mam chęć zapoznać się z innymi wariantami zapachowymi kosmetyków APN Cosmetics :)

15:57:00

Advance Volumiere, Skoncentrowane serum do rzęs 3w1, Eveline

Advance Volumiere, Skoncentrowane serum do rzęs 3w1, Eveline
Obietnice producenta:
Zaawansowana technologia dla piękna Twoich rzęs. Nowoczesne serum do rzęs łączy w sobie 3 właściwości: serum odbudowującego, aktywatora wzrostu włosa i bazy pod tusz.
Opatentowany BIO RESTORE COMPLEX ™ gwarantuje głęboką odbudowę, regenerację i ochronę struktury włosa.
Specjalnie zaprojektowana szczoteczka i satynowa konsystencja kosmetyku sprawią, że Twoje oczy nabiorą hipnotyzującego spojrzenia.

W skład serum wchodzą specjalnie dobrane składniki naturalnego pochodzenia:

- BIO RESTORE COMPLEX ™ zawierający proteiny sojowe błyskawicznie wnika w głąb włosa, radykalnie odbudowując i chroniąc jego strukturę oraz zapobiegając wypadaniu rzęs podczas demakijażu.
- Kwas hialuronowy nawilża, rewitalizuje i stymuluje wzrost rzęs.
- D-panthenol skutecznie uelastycznia i odżywia rzęsy od nasady aż po same końce.


10ml/ około 12zł w drogeriach mniejszych i większych
Moim zdaniem:
Zawsze marzyłam o długich, gęstych rzęsach. Niestety, Matka Natura poskąpiła mi takich rzęs, a "obdarowała" zupełnym przeciwieństwem wyśnionej firanki rzęs. To znaczy, że moje rzęsy są krótkie i proste jak drut... Dlatego kupując kolejny tusz szukam takiego, który jednym ruchem szczoteczki sprawi, że rzęsy będą podkręcone, wydłużone i pogrubione. Rzadko taki się trafia ( a jak już to trzymam się go jak rzep psiego ogona ), dlatego jakiś czas temu zainteresowałam się odżywkami do rzęs. Wypróbowałam już serum Inveo, od niedzieli na tapecie jest L'Biotica, a wcześniej używałam skoncentrowanego serum do rzęs 3 w 1 od Eveline, któremu poświęcam dzisiejszy wpis. 
Opakowanie, w którym znajduje się serum jest typowe dla tuszy do rzęs. Utrzymane jest w biało- zielonej kolorystyce, tak samo jak kartonik, w który jest zapakowane i na którym znajdują się wszystkie istotne informacje, czyli skład, opis działania i stosowania. Serum ma silikonową szczoteczkę, lekko wypukłą na środku i delikatnie zwężającą się ku końcom. Dobrze nanosi serum na rzęsy, przy okazji ładnie je rozczesując. Konsystencja przypomina mi jogurt naturalny- jest biała, gładka, gęsta i kremowa. Po nałożeniu na rzęsy serum jest początkowo białe, aby po chwili zrobić się bezbarwne. 
Przez kilka pierwszych tygodni stosowałam serum jako odżywkę na noc. Nakładałam jedną lub dwie warstwy, czekałam kilka minut aż całkowicie się wchłonie i szłam spać. Obawiałam się, że serum może podrażnić lub uczulić oko, spowodować szczypanie lub inny dyskomfort, ale nic takiego nie miało miejsca pierwszej nocy, drugiej, ani żadnej kolejnej. Efekty działania odżywki zauważyłam po kilku tygodniach. A właściwie jeden efekt, czyli wzmocnienie rzęs- podczas wieczornego demakijażu nie znajduję już na waciku ani jednej rzęsy :) Resztę obietnic producenta, między innymi to, że stymuluje wzrost rzęs, odżywia i regeneruje można włożyć między bajki, przynajmniej ja mogę, bo żadnego z powyższych efektów nie zaobserwowałam. 
Po kilku tygodniach zaprzestałam stosowania serum jako odżywki, a zaczęłam jako bazy pod tusz. I tutaj sprawdza się dużo lepiej. Po nałożeniu serum nie czekam aż się wchłonie, tylko praktycznie od razu maluję rzęsy tuszem. Obojętnie jakim, bo serum dobrze współpracuje z wszystkimi tuszami jakie mam ( a jest ich nie mało :P ). Jak wspomniałam wcześniej, silikonowa szczoteczka rozdziela rzęsy, więc ładne wytuszowanie ich staje się łatwiejsze i przyjemniejsze. Rzęsy pomalowane serum Eveline i tuszem są wydłużone, podkręcone i delikatnie pogrubione. Serum przedłuża trwałość tuszu oraz wzmacnia intensywność jego koloru, dzięki czemu spojrzenie jest bardziej wyraziste. Dzięki serum tusze się nie grudkują na rzęsach ani nie osypują nawet po wielu godzinach. 
Podsumowując, serum Eveline średnio sprawdziło się jako odżywka do rzęs, ale jako baza pod tusz- rewelacja! I to sprawiło, że będę do niego często wracać :) Tym bardziej, że kosztuje mniej niż 15zł, a dodatkowo jest bardzo wydajne- przy codziennym stosowaniu wystarczyło mi na 4 miesiące.
Tak wygląda serum zaraz po nałożeniu na rzęsy.

01:27:00

Recenzja: Lakier do paznokci Summer Extreme Nails, Wibo

Recenzja: Lakier do paznokci Summer Extreme Nails, Wibo
Jak wiecie jakiś czas temu, dzięki serwisowi Uroda i Zdrowie, zostałam wybrana do testów kilku kosmetyków Wibo. Zaraz po sfotografowaniu ich wszystkich, ochoczo zabrałam się za testowanie, dlatego już dziś mogę podzielić się swoją opinią na temat lakieru Summer Extreme Nails w kolorze nr 528.
W szklanej, kwadratowej buteleczce o pojemności 8,5 ml kryje się kremowa, nie za rzadka, ani nie za gęsta konsystencja z lekkim, jakby satynowym połyskiem. Przy malowaniu lakier nie wylewa się na skórki. Pędzelek jest długi i wąski, ale dobrze maluje się nim paznokcie. Kolor, który wybrałam określiłabym jako cytrynowy. Jest delikatny, a jednocześnie przykuwający uwagę. Jeszcze ładniej wyglądałby na długich paznokciach u opalonych dłoni :)
Aby uzyskać efekt widoczny na zdjęciu, czyli żadnych smug i prześwitów, musiałam nałożyć aż pięć warstw! Jednak muszę stanąć w obronie tego lakieru, albowiem jeszcze nie trafiłam na lakier w jasnym, pastelowym kolorze, który dobrze by krył po dwóch warstwach- zawsze trafi mi się taki gagatek, którym muszę malować paznokcie przynajmniej cztery razy... Ale wracając do rzeczy: pierwsza warstwa tylko 'muska' paznokcie, pozostawiając je lekko maźnięte z licznymi smugami i prześwitami. Po nałożeniu drugiej warstwy efekt jest prawie taki sam. Trzecia i czwarta warstwa pokrywają nieestetyczne smugi i niektóre prześwity, ale dopiero dzięki piątej, ostatniej warstwie uzyskałam satysfakcjonujący efekt, czyli gładki, jednolity kolor bez żadnych niedoskonałości. Nie myślcie tylko, że pomalowałam wszystkie pięć warstw za jednym posiedzeniem- zwariowałabym gdybym miała czekać, aż wszystkie porządnie wyschną! Najpierw pomalowałam paznokcie standardowo dwiema warstwami lakieru. Po mniej więcej 20 minutach, gdy lakier prawie wyschnął, nałożyłam trzecią. Po kolejnych 15-20 minutach zauważyłam, że paznokcie są już suche i nic się na nich nie odbija. Przedostatnią warstwę nałożyłam tego samego dnia wieczorem, a ostatnią następnego dnia rano. Na ich wyschnięcie czekałam krócej, może 10-15 minut. Jeżeli inne lakiery z tej serii po dwóch warstwach schną w 20 minut, to nie jest źle.
Bez top coat'u lakier trzyma się na paznokciach 3-4 dni i to bez żadnych odprysków czy ścierania się na końcach. Jego zmywanie odbywa się bez problemu, ładnie schodzi nie mażąc się ani nie barwiąc płytki czy palców. Nie mam nawyku nakładania bazy pod lakier, dzięki czemu mogę Wam napisać, że lakier Wibo nie ma negatywnego ( pozytywnego też nie... ) wpływu na płytkę paznokcia.
Podsumowując, jeżeli chodzi o pastelowy kolor lakieru- jestem na nie, głównie ze względu na słabe krycie, ale jeśli mowa o jego trwałości to jestem zdecydowanie na tak. Przyjemna konsystencja, fajny pędzelek, a przede wszystkim trwałość lakieru przekonały mnie do poznania się z innymi kolorami :)

15:43:00

Dwufazowa odżywka bez spłukiwania Regeneracja i Połysk Ultimare Repair, Gliss Kur

Dwufazowa odżywka bez spłukiwania Regeneracja i Połysk Ultimare Repair, Gliss Kur
Obietnice producenta:
Gliss Kur Ultimate Repair odżywka dwufazowa w sprayu do bardzo zniszczonych, suchych włosów. Nawet najbardziej zniszczone włosy nabiorą fascynującego blasku. Linia Gliss Kur Ultimate Repair została stworzona z myślą o włosach suchych i zniszczonych, które wymagają pielęgnacji zapewniającej nie tylko poprawę wyglądu (blask), ale i dogłębną regenerację. Dzięki potrójnie skoncentrowanemu kompleksowi płynnej keratyny, identycznej z naturalnym budulcem fibryli, nawet najbardziej zniszczona struktura włosa może zostać odbudowana. W tym samym czasie dochodzi do odbudowania i wzmocnienia powierzchni włosa, wskutek czego włosy są nawet do 95% mniej łamliwe i błyszczące jak nigdy dotąd. 

Skład: Aqua, Alcohol denat., Trisiloxane, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Glycerin, Stearamidopropyl Dimethylamine, Cetrimonium Chloride, Cocodimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed Keratin, Hydrolyzed Keratin, Panthenol, Lactic Acid, Parfum, Sodium Sulfate, Hexyl Cinnamal, Linalool, Limonene, CI 19140, CI 17200

100 ml/ około 17zł w drogeriach ( ja kupiłam za 3,99zł w Rossmannie w promocji "cena na do widzenia" )

Moim zdaniem:
Dna dobiło już drugie opakowanie tej odżywki, więc postanowiłam się sprężyć i w końcu napisać co nieco o tym produkcie :) Mimo że wiem, iż wszystkie kosmetyki Gliss Kur nafaszerowane są chemią, silikonami i czym tylko się jeszcze da, to jednak są jednymi z moich ulubionych produktów do pielęgnacji włosów. Znalazł się jednak jeden gagatek, który nie do końca urzekł mnie swoim działaniem.
Produkt znajduje się w niewielkiej, plastikowej buteleczce z atomizerem. Tworzywo, z którego opakowanie zostało wykonane jest słabej jakości plastiku, wystarczy upadek z niewielkiej wysokości by popękał, a cała zawartość wylądowała na podłodze. Atomizer działa bez zarzutu, po naciśnięciu uwalnia delikatną mgiełkę spowijającą włosy oraz niesamowicie piękny zapach. Niestety, wspomniany zapach jest piękny tylko, gdy unosi się w powietrzu, na włosach po jakimś czasie zaczyna... no cóż, pachnieć mniej przyjemnie. Przynajmniej taka jest opinia mojego TŻ ;) Produkt przed użyciem trzeba wstrząsnąć, tak aby olejek zmieszał się z odżywką w jedną, nieco mętną i olejstą w konsytencji warstwę. Odżywka jest bardzo wydajna, używam jej najczęściej każdego dnia i dopiero po mniej więcej dwóch miesiącach dobija dna. Moje włosy sięgają do połowy łopatek, a wystarczą 4-5 psiknięć, by odżywka otuliła je w całości.
Odżywkę stosowałam zarówno na suche jak i mokre włosy. Starałam się unikać aplikowania jej na włosy tuż przy głowie, albowiem ma tendencje do obciążania, a więc i szybszego przetłuszczania włosów. Nie jest to produkt, po którym należy spodziewać się cudu czy spektakularnych efektów. Odżywka ułatwia rozczesywanie, dodaje włosom połysku oraz sprawia, że wyglądają zdrowo. Poza tym ujarzmia puszące i elektryzujące się włosy, wygładza je i zmiękcza. O jakiejkolwiek regeneracji, dogłębnej czy nie, nie ma mowy. Tak samo jak o odżywieniu włosów, ich odbudowie czy wzmocnieniu. Na nawilżenie też nie ma co liczyć.
Podsumowując, gdybym miała ją komuś polecić, była by to osoba, która nie ma dużych problemów z włosami, której zależy na nadaniu włosom blasku i ogólnego zdrowszego wyglądu. 

06:14:00

Recenzja: Tonizujący krem na dzień z ekstraktem z zielonej herbaty, Bioluxe

Recenzja: Tonizujący krem na dzień z ekstraktem z zielonej herbaty, Bioluxe
Obietnice producenta:
Tonizujący i zwężający pory skóry krem do twarzy na bazie organicznych ekstraktów. Nie zawiera parabenów, pochodnych ropy naftowej, silikonów i barwników.

Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Cocoglycerides, Stearic Acid, Camelia Sinensis Leaf Extract, Cocos Nucifera Oil, Helianthus Annuus Seed Oil, Glycerin, Potassium Hydroxide, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid
40ml/ 6,5zł w Drogerii Cytrynowej
Moim zdaniem:
Krem, o którym będę dzisiaj pisać otrzymałam w marcowej torebce od Cytrynowej Drogerii. Testuję go już ponad miesiąc, więc myślę, iż nadszedł w końcu ten dzień, w którym mogę podzielić się z Wami swoją opinią :)
Jak zwykle zacznę od opakowania. W tym przypadku jest to biała, aluminiowa tubka o pojemności 40ml. Posiada odkręcaną nakrętkę, prosto ściętą, dzięki czemu można postawić krem 'do góry nogami' bez obawy, że zacznie się przewracać na boki. Produkt zabezpieczony jest sreberkiem, dzięki któremu z kolei mamy pewność, że kosmetyk jest nowy i nikt wcześniej nie maczał w nim paluchów.
Krem ma subtelny,  lekko cytrusowy zapach, który podczas nakładania na twarz jest praktycznie niewyczuwalny. Konsystencja jest delikatna, lekka i aksamitna w dotyku. Łatwo rozprowadza się po twarzy, szybko wchłania oraz nie pozostawia tłustego filmu na skórze. Wystarczy malutka ilość kremu na posmarowanie nie tylko twarzy, ale też szyi oraz dekoltu. Jak już możecie się domyślić jest bardzo wydajny- używam go od ponad miesiąca, czasami dwa razy na dzień, a raz w tygodniu troszkę większą ilość ( dlaczego? o tym przeczytacie dalej ), a w tubce nadal mam więcej niż połowę. Nie znam się na składach, ale dotarłam do informacji, że skład tego kremu jest dość atrakcyjny- musicie ocenić to same ;) Nie mniej jednak później dowiedziałam się, że Cetearyl Alcohol, który jest w składzie tuż po wodzie może powodować powstawanie zaskórników.
Z racji lekkiej konsystencji krem nie ma dużych właściwości odżywczych. Jego działanie można określić jako tonizujące, co widać po ściągniętych porach, które zaczynają się zwężać po mniej więcej dwóch tygodniach regularnego stosowania. Tak więc zapewnienia producenta nie są tylko obietnicami rzuconymi na wiatr :) Po całkowitym wchłonięciu pozostawia skórę niesamowicie wygładzoną, uczucie jest takie jak po nałożeniu wygładzającej bazy pod makijaż. Oprócz tego zaobserwowałam, że krem przyjemnie nawilżył skórę, sprawił, że jest delikatniejsza w dotyku oraz ukojona. Jak napisałam wcześniej raz w tygodniu używam większą ilość tego kremu niż każdego innego dnia. Dlaczego? Otóż herbaciany krem stanowi u mnie bazę do peelingu z nasion czarnego bzu oraz korundu :) Takie połączenie potrafi sprawić, że skóra jest jeszcze bardziej wygładzona, rozjaśniona, że wygląda promiennie i zdrowo. 
Podsumowując, jestem zadowolona z tego kremu, szczególnie gdy stosuję go do peelingu. Po cichu przyznam, że nie pomyślałabym, że krem do twarzy za 6zł może mnie pozytywnie zaskoczyć :)

05:49:00

To już 3 lata!

To już 3 lata!
Uwierzycie, że dziś mijają trzy lata od mojego pierwszego wpisu? Ja nadal nie mogę! Na początku mojej przygody z blogowaniem przez myśl by mi nie przeszło, że wszystko tak się rozwinie, że mnie wciągnie i będzie trwało latami :) W związku z trzecimi urodzinami bloga zaczęłam zastanawiać się co sprawia mi największą przyjemność w blogowaniu, a co lekko wkurza i irytuje. Do napisania tego wpisu zainspirowała mnie także jedna z blogerek, niestety nigdzie sobie nie zanotowałam nazwy jej bloga... Ale do rzeczy, czas napisać o tym co lubię, a czego nie w swoim blogowaniu :)
LUBIĘ:
* Robić zdjęcia kosmetykom, które same mi "pozują", np. mydło z otrębami
* Pokazywać błyszczyki i pomadki na ustach- zawsze naczytam się gradu komplementów o moich ustach, że są zmysłowe, pełne, kuszące, seksowne i co tam jeszcze tylko przyjdzie Wam na myśl :D
* Chwalić się wszelkimi nowościami :P
* To, że na moje stałe czytelniczki patrzę jak na bliskie koleżanki :)
* Wasze komentarze- czytać je oraz na nie odpisywać :)

NIE LUBIĘ:
* Dużych i niefotograficznych opakowań, jak np. maska do włosów Kallos
* Moich aparatów, bo co zdjęcie to łapią inne światło i przełamują kolory, a ja nie wiem jak to rozgryźć ( nawet po trzech latach blogowania, o zgrozo! )...
* Jak bardzo chcę pokazać Wam lakier do paznokci, który po stu kolejnych zdjęciach okazuje się niefotogeniczny jak diabli i za nic nie chcę ujawnić swoich prawdziwych walorów...
* Tego, że nie mam zmysłu artystycznego, a mój poziom kreatywności jest na poziomie jeża... 
* ...Czego konsekwencją jest brak pomysłów na fajne tła i jeszcze fajniejsze zdjęcia...
* Pisać wstępów oraz podsumowań postów :P Zawsze miałam z tym problem, dlatego wszystkie recenzje kosmetyków zaczynam "od środka", czyli opisania opakowania, konsystencji, zapachu i działania, a na sam koniec głowię się jak ładnie zacząć i zakończyć to co już wypociłam wcześniej.
* Testować podkładów/fluidów/itp., bo aby pokazać jak produkt zachowuje się na twarzy muszę pokazać kawałek mojego lica, któremu daleko do wyśnionego przeze mnie stanu...

Wiem, że negatywów jest troszkę więcej, ale najważniejsze jest to, że mimo wszystko lubię to, co tutaj robię i życzę sobie, aby trwało to jak najdłużej :)
A Wam dziękuję za to, że po prostu jesteście i motywujecie mnie do dalszego pisania :):*

00:25:00

Recenzja: Cukrowy peeling do ciała Amazonia, Apn

Recenzja: Cukrowy peeling do ciała Amazonia, Apn
Obietnice producenta:
Peeling cukrowy do ciała AMAZONIA zawiera: ekstrakty z acai i guarany- wykazujące działanie ujędrniające oraz wspomagające pielęgnację skóry z cellulitem, masło murumuru, które hamuje proces starzenia się skóry, zmiękcza ją i nawilża. Zawarty w peelingu cukier doskonale usuwa martwy, zrogowaciały naskórek. Kosmetyk ten polecany jest do pielęgnacji każdego rodzaju skóry.

350g/ 13,15zł tutaj
Moim zdaniem:
W połowie kwietnia pokazywałam Wam paczuszkę od APN Cosmetics, w której znajdował się między innymi cukrowy peeling, który dziś postaram się Wam nieco przybliżyć :)
Opakowanie- jak dla mnie bardzo dobrze przemyślane, trafione w 100%. Niski słoiczek z szerokim otworem pozwala na wygodne i bezproblemowe wydobywanie kosmetyku. Wykonane zostało z mocnego plastiku i jest odporne na upadki. Niektórym mogą przeszkadzać papierowe etykietki, które w kontakcie z wodą odklejają się, niszczą i ścierają. 
Zapach i konsystencja- nuta zapachowa serii Amazonia zupełnie nie trafia w mój gust. Jest dla mnie za bardzo ziołowa, za mocna i za bardzo męska. Nie mniej jednak zauważyłam, że zapachy poszczególnych kosmetyków różnią się od siebie i moim zdaniem zapach peelingu jest najprzyjemniejszy. W trakcie masowania ciała uwalnia się lekko słodkawa woń z wyczuwalną nutką jakby pieprzu i mieszanki ziół. Konsystencja jest świetna, bardzo zbita i wręcz ociekająca kryształkami cukru. Warto wspomnieć, że owe kryształki nie rozpuszczają się tak szybko, więc peeling ciała może trwać nieco dłużej.
Wydajność- przetestowałam już wiele cukrowych peelingów i za każdym razem narzekałam, że kończą się w ekspresowym tempie. O wydajności peelingu APN złego słowa nie mogę powiedzieć ;) Swoją wydajnością bardzo mnie zaskoczył. 
Działanie- gdybym miała określić jednym słowem zdecydowanie było by to "fantastyczne!". Peeling jest mocnym zdzierakiem, czyli dokładnie takim jakie lubię najbardziej :) Bardzo dobrze masuje, pobudza mikrokrążenie oraz ściera martwy naskórek wygładzając skórę. Dzięki zawartości masła murumuru, peeling nawilża, powiedziałabym że nawet natłuszcza skórę do tego stopnia, że nie trzeba wcierać już balsamu, a efekt gładkiej i miękkiej skóry utrzymuje się naprawdę długo. Według producenta produkt ma także ujędrnić oraz wspomóc w walce z cellulitem, ale niestety nie zauważyłam, by skóra stała się jędrniejsza, a tym samym by cellulit zrobił się mniej widoczny.
Podsumowując, jestem niezmiernie zadowolona z tego peelingu. Byłabym jeszcze bardziej uradowana, gdyby trafiła mi się seria Karaiby z kokosem w roli głównej :D Ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie by zapoznać się z nią bliżej :) Tylko najpierw muszę zużyć chociaż połowę swoich zapasów :P

09:24:00

Majowy przegląd pocztowy i zakupowy :)

Majowy przegląd pocztowy i zakupowy :)
Pierwsze dni maja przyniosły ze sobą częste wizyty listonosza oraz kurierów. Pomiędzy przesyłkami z ubraniami i dodatkami kupionymi na Allegro znalazły się także trzy paczuszki z kosmetykami do testowania :)
Ale zanim pochwalę się zawartością zielonego pudełeczka i dwóch torebek pokażę Wam moje ostatnie zakupy kosmetyczne :P W Biedronce kupiłam trzy maseczki Biovax, które moje włosy bardzo lubią oraz winogronowe masło do ciała i arbuzowy peeling z Bielendy. Skorzystałam także z ostatniego tygodnia promocji -49% w Rossmannie i kupiłam dwa błyszczki z Astora i Maybelline New York oraz pomadkę Eliksir. Do koszyczka wrzuciłam także aż pięć nowych lakierów do paznokci- jako lakieromaniaczka nie mogłam przejść obojętnie obok takiej promocji :P Żele Isana, Original Source oraz do golenia Satin Care też były przecenione, więc wzięłam na zapas :) Kupiłam też jedne z moich ulubionych tuszy do rzęs z Lovely.
Nie zamierzam trzymać Was już dużej w niepewności i pokazuję co kryły w sobie torebeczki i pudełeczko z pierwszego zdjęcia :) Na początku maja otrzymałam kolejną Cytrynową Torebkę, a w niej ściereczkę do demakijażu Glow oraz dwa kosmetyki Balea: lotion do ciała i odżywkę do włosów. Dzięki portalowi Uroda i Zdrowie otrzymałam do testów kosmetyki marki Wibo. W różowej torebce znalazłam błyszczyk do ust, dwa lakiery do paznokci, w tym jeden o piaskowej fakturze oraz dwa tusze do rzęs, z których jeden okazał się niebieski :P W zielonym pudełeczku znalazłam aż sześć kosmetyków od Nacomi- Skarby Świata:  peeling z nasionami truskawek, olej z nasion konopi indyjskiej, olej kokosowy nierafinowany, białą glinkę, balsam do ciała z olejem macadamia i pomarańczowym oraz świeczkę do ciała o zapachu piżma.
Czy któryś z kosmetyków zainteresował Was najbardziej? Mnie najbardziej intryguje świeczka do ciała, ściereczka do demakijażu oraz to czy polubię się z kolorowym tuszem do rzęs :)

17:06:00

Pastelowe niebo

Pastelowe niebo
nr 62

10:33:00

Recenzja: Szampon Kondycjoner Wzmacniający Włosy Końska Siła, LekoPro, Biosfera Polska

Recenzja: Szampon Kondycjoner Wzmacniający Włosy Końska Siła, LekoPro, Biosfera Polska
Od producenta:
Szampon wspomaga dostarczanie substancji odżywczych do mieszków włosowych. Stymuluje wzrost włosów, dzięki czemu stają się one lśniące i mocne jak końska grzywa.  
Składniki aktywne:
- kolagen pozostawia ochronną warstwę na powierzchni włosów, daje im blask, nawilża skórę głowy
ekstrakt z łopianu wykazuje efekt detoksykacyjny i tonizujący, usprawnia proces regeneracji komórek skóry głowy
ekstrakt z zarodków pszenicy stanowi roślinne źródło witamin, zawiera karotenoidy, tokoferol i antyoksydanty
- serum wzmacniające włosy (fitokompleks z pszenicy, szyszek chmielu, soi, owsa i żeń-szenia) zawiera zbilansowany kompleks witamin, który korzystnie działa na skórę głowy. Biologicznie aktywny kompleks roślinnych ekstraktów posiada unikalne właściwości immunostymulujące i chroni przed szkodliwym działaniem światła słonecznego
prowitamina B5 nadaje blask i nawilża włosy

250ml/17zł w sklepie internetowym Prosto z Natury
Moim zdaniem: 
Są kosmetyki bez których nie da się normalnie funkcjonować, jak na przykład szampony do włosów. Przyznajcie same, wyobrażacie sobie nie umyć włosów? Iść na randkę z tłustymi i nieświeżymi włosami? Na pewno nie i nie jedną z Was na samą myśl o tym przeszły dreszcze. Ja do tej pory czuję ciarki na plecach ;) Na szczęście rynek kosmetyczny wychodzi nam na przeciw oferując bardzo szeroką gamę przeróżnych szamponów dostosowanych do indywidualnych potrzeb włosów. Znam osoby, które od lat są wierne jednej marce szamponów, nawet jednemu konkretnemu, ale ja do tej grupy nie należę :P Jestem  za to kobietą, która żadnego kosmetyku się nie boi i przetestuję nawet taki, który na opakowaniu narysowanego ma konia :P
W brązowym kartoniku kryje się prosta, smukła biała butelka z zamknięciem typu 'click'. Oba opakowania mają identyczną szatę graficzną. Na brązowo-rudym tle znajduje się zdjęcie konia, a tuż obok ślicznej dziewczyny z gęstymi, brązowymi włosami, takimi o których nie jedna z nas marzy. W butelce znajduje się produkt o przezroczystej, gęstej konsystencji oraz o zapachu typowym dla ziołowych kosmetyków. Wyczuwalny jest na włosach przez kilka godzin. Po rozprowadzeniu szamponu na włosach tworzy obfitą pianę, nie podrażnia skóry głowy ani nie przyczynia się do powstawania łupieżu. Wydajność określam jako typową dla szamponów o takiej samej gęstości. 
Szampon bardzo dobrze oczyszcza skórę głowy i włosy z zanieczyszczeń, a także z kosmetyków do ich stylizacji. Po tych kilku tygodniach testowania zaobserwowałam kilka zadowalających efektów. Po pierwsze włosy są odczuwalnie wzmocnione, czego dowodzi mniejsza ilość włosów na szczotce. Niestety, efekt ten okazał się krótkotrwały- kilka tygodni temu szampon dobił dna, a stan moich włosów wrócił do kondycji sprzed szamponu... Po drugie, włosy są dobrze nawilżone, miękkie w dotyku, lśniące i sprężyste. Po trzecie, szampon nie plącze włosów i nawet bez odżywki dają się z łatwością rozczesać. Po czwarte, włosy przestały się elektryzować oraz puszyć. I po piąte, szampon przedłuża świeżość włosów o jeden dzień. Producent wspomina, że jego produkt stymuluje wzrost włosów, jednak nic takiego u siebie nie zauważyłam. Włosy nadal rosną swoim tempem, a po dokładniejszych oględzinach czupryny nie dostrzegłam nowych baby hair. 
Reasumując, jest to mój pierwszy ukraiński szampon i po przeczytaniu wielu opinii na temat kosmetyków z Ukrainy rozumiem już zachwyt nad nimi :) Zadowolił mnie efekt wzmocnienia włosów, nie mniej jednak żałuję, że okazał się on tylko chwilowy...

07:19:00

Krem nawilżający pod oczy 25+, Bioliq

Krem nawilżający pod oczy 25+, Bioliq
Obietnice producenta:
Nawilża i regeneruje delikatną skórę wokół oczu. Zmniejsza opuchliznę i cienie. Pielęgnuje i intensywnie nawilża delikatną skórę wokół oczu. Zawarty w kremie wyciąg z orchidei purpurowej (Orchis Mascula) działa kojąco i łagodząco. Krem wspomaga regenerację naskórka oraz skutecznie zmniejsza opuchliznę i cienie pod oczami. Dodatkowo chroni skórę przed niekorzystnym wpływem wolnych rodników, opóźniając powstawanie pierwszych zmarszczek. 
Skład: Aqua, Cetearyl Ethylhexanoate, Cyclopentasiloxane, Isohexadecane, Cetyl Alcohol, Alcohol/ Onoporum Acanthium Flower/ Leaf/ Stem Extract, Glycerin, Macadamia Integrifolia Seed Oil/ Tocopherol, Dimethicone, Glyceryl Stearate Citrate, Glycerin/ Hesperidin Methyl Chalcone/ Steareth-20/ Dipeptide-2/ Palmitoyl Tetrapeptide-7, Glycerin/ Orchis Mascula Extract, Glycerin/ Prunus Serrulata Flower Extract, Butylene Glycol/ Laureth-3/ Hydroxyethylcellulose/ Acetyl Dipeptide-1 Cetyl Ester, Glycerin/ Euphrasia Officinalis Extract, Tocopherol, Acrylates/ C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Benzyl Alcohol/ Metyhylchloroisothiazolinone/ Methylisothiazolinone, Disodium EDTA, Lactic Acid, Sodium hydroxide, Parfum, BHA.

15ml/ około 12zł w dobrych aptekach
Moim zdaniem:
Z ręką na sercu przyznaję, że choć produkty do pielęgnacji skóry pod oczami kupuję od kilku lat, to niestety nie jestem, a raczej nie byłam systematyczna w ich stosowaniu. Wszystko zmieniło się za sprawą niepozornego kremiku od Bioliq.
Białą, giętką tubkę z kremem dostajemy zapakowaną w niewielki kartonik, na którym to znajdują się wszelkie istotne informacje o produkcie, łącznie z terminem ważności oraz składem. Szata graficzna jest czytelna, estetyczna i miła dla oka. Materiał, z którego wykonano tubkę nie jest przezroczysty, więc nie ma większej możliwości kontrolowania ubytku kremu. Tubka zakończona jest wąskim aplikatorem, pozwalającym na monitorowanie wyciskanej ilości produktu. Jak możecie zobaczyć na ostatnim zdjęciu konsystencja kremu jest biała jak śnieg. Sam krem jest bardzo leciutki, delikatny, z łatwością rozprowadza się i szybko wchłania nie pozostawiając uczucia lepkości czy tłustej warstwy pod oczami. Dzięki takiej, a nie innej konsystencji jest mega wydajny- regularnie zaczęłam go stosować ( czasami dwa razy dziennie ) mniej więcej na przełomie stycznia i lutego i dopiero teraz, w połowie maja zaczyna dobijać dna. Krem świetnie sprawdza się pod makijaż, nie waży się w kontakcie z korektorem, podkładem bądź pudrem, nie roluje się ani nie ściera. Zapach oczywiście jest kwestią gustu, ale wydaję mi się, że większości z Was spodobałby się, bo jest subtelny, przyjemny i mało wyczuwalny.
Producent jak zwykle dużo obiecuje, ale jak jego zapewnienia mają się do rzeczywistości? Znacznie lepiej niż przysłowiowa pięść do nosa ;) Krem bardzo dobrze dba i pielęgnuje delikatną skórę wokół oczu. Świetnie nawilża, odżywia i regeneruje. Odnoszę wrażenie, że wzmacnia skórę pod oczami. Wnioskuję to po tym, że przed stosowaniem tego kremu miałam wrażenie, że moja skóra pod oczami jest cieniutka jak kartka papieru, a przy mocniejszym potarciu łatwo było ją podrażnić. Teraz, po kilku tygodniach systematycznej pielęgnacji tym kremem nawet nieumyślny peeling czy mocniejszy demakijaż oczu nie jest już straszny. Wracając jeszcze do obietnic producenta, to zgadzam się, że krem działa kojąco i łagodząco na okolice oczu, ale już nie z tym, że zmniejsza opuchliznę oraz cienie pod oczami, bo tego niestety nie robi. Od siebie mogę jeszcze dodać, że krem delikatnie rozjaśnia cienie pod oczami, lekko napina skórę, dzięki czemu kurze łapki są mniej widoczne. Krem ani razu mnie nie podrażnił, nie spowodował łzawienia bądź uczucia szczypania. 
Chyba nie muszę pisać, że jestem bardzo zadowolona z tego kremu i mam w planach zakup kolejnej tubki. Mam dużą nadzieję, że przy dłuższym stosowaniu tego kremu jedna z obietnic producenta, czyli opóźnienie powstawania zmarszczek ( nie  koniecznie pierwszych, bo kilka już niestety mam), spełni się tak samo jak pozostałe :)

15:30:00

Kolory lakierów, których nigdy nie może mi zabraknąć

Kolory lakierów, których nigdy nie może mi zabraknąć
W moim koszyczku z lakierami znajdziecie chyba każdy możliwy kolor- rudy, żółty, khaki, śliwkowy i każdy inny, jaki tylko przyjdzie Wam na myśl. Są jednak takie kolory, które zawsze, ale to zawsze muszę mieć, bo inaczej będę zła, będę warczeć i gryźć :P 
Pierwszym kolorem, którego nigdy u mnie nie braknie jest klasyczna czerwień. Kolor uwodzicielski, niezwykle kobiecy i seksowny. W swoich zbiorach mam 6 różnych, ale do zdjęcia posłużył mi ten z Golden Rose Fantastic Color o nr 214
Pozostając przy klasycznych kolorach nie mogę nie wspomnieć o ponadczasowej czerni. Uważam, że ten kolor wygląda dobrze zarówno na krótkich jak i długich paznokciach. Do niedawna miałam dwa czarne lakiery, teraz ostał mi się tylko jeden z Golden Rose Rich Color o nr 35
Nieśmiertelnym i zawsze modnym jest dla mnie także kolor nude, który sprawdza się za każdym razem- podczas rozmowy kwalifikacyjnej, na obiedzie u teściowej, na codzień czy na imprezie. Mam kilka różnych lakierów w odcieniu nude, a na zdjęciu możecie zobaczyć Lovely Classic Nail Polish o nr 204.
Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam malować paznokcie na różowo. Czasami mam ochotę na intensywny, wręcz wściekły róż, a innym razem na jego stonowaną, złagodzoną oraz bardziej dziewczęcą odmianę. Dlatego zawsze mam dwa odcienie różowego, jaśniejszy i ciemniejszy :) Obecnie moim numerem jeden jest subtelny róż z Miss Sporty o nr 480. Z wszystkich żywszych róży, które mam prym wiedzie lakier z Wibo Express Growth, którego numeru Wam nie podam, bo nie jest mi znany... 
Kolejnym kolorem, w którym zakochałam się w tamtym roku i do którego moje uczucie nie topnieje ani trochę jest kolor miętowy. Pamiętam jak pierwszy raz pomalowałam nim paznokcie- efekt tak mi się podobał, że gapiłam się na swoje paznokcie jak sroka w gnat :P Niekwestionowanym miętowym ulubieńcem jest póki co Rich Color Golden Rose o nr 44. 
Kolor bordowy od zawsze kojarzył mi się z wytwornością, szlachetnością oraz elegancją. Chyba dlatego jest lakierem, którego nie może u mnie zabraknąć, którym najczęściej maluję paznokcie wybierając się do teatru czy na koncert. Miałam kilka lakierów w tym kolorze, ale najbardziej byłam i jestem zadowolona z Golden Rose Rich Color o nr 105.
Są jeszcze dwa kolory, których różne odcienie zawsze znajdują się w moim lakierowym koszyczku. Jednym z nich jest czekoladka, czyli głęboki, aczkolwiek stonowany brąz. Przykładem idealnego brązu jest dla mnie Golden Rose Fantastic Color o nr 174
Ostatnim kolorem, który na stałe zagościł w moich lakierowych zbiorach jest niebieski. Paznokcie pomalowane tym kolorem wyglądają równie pięknie jak pociągnięte wspomnianymi wcześniej czerwienią, różem bądź miętą :) Na zdjęciu możecie podziwiać lakier z Quiz Safari, którego numeru, niestety, także Wam nie podam, bo nie znam...

A Wy bez jakich kolorów nie potrafiłybyście się obejść :)?

16:04:00

Recenzja: Peeling - masaż do ciała z maliną arktyczną na bazie 5 olejków, Bania Agafii

Recenzja: Peeling - masaż do ciała z maliną arktyczną na bazie 5 olejków, Bania Agafii
Obietnice producenta:
Dzięki swojej teksturze i aktywnym naturalnym komponentom, wchodzącym w jego skład,  stosowanie peelingu daje efekt masażu,  przynosząc skórze gładkość i miękkość. Organiczne pestki maliny arktycznej skutecznie  złuszczają naskórek i wyrównują powierzchnię skóry, a 5 aktywnych olejków  obficie odżywia i nawilża. Pestki arktycznej maliny  efektywnie oczyszczają, dzięki czemu skóra staje się równa i gładka. Olejek z nasion rokitnika i olejek cedru   syberyjskiego bogate w kwasy organiczne, witaminy C, A, E i witaminy grupy B, które sprzyjają odżywieniu i nawilżeniu skóry. Organiczne olejki rumianku i nagietka uspakajają, a organiczny olejek amarantowy spowalnia procesy starzenia się skóry.
PRODUKT ZAWIERA 100% SKŁADNIKÓW NATURALNYCH
Skład (INCI): Aqua, Lauryl Glucoside, Carbomer, Potassium Hydroxide, Calendula Officinalis Flower Oil (olejek nagietka), Rubus Idaeus (Raspberry) Seed Powder (pestki maliny arktycznej), Hippophae Rhamnoides Seed Oil (olejek z pestek rokitnika),Pinus Sibirica Seed Oil (olejek cedrowy) Polyethylene, Organic Amaranthus Caudatus Seed Oil (organiczny olejek amarantowy), Organic Сhamomilla Recutita Flower Oil (organiczny olejek rumianku), Parfum, Tocopherol, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Citric Acid.
100ml/ 7,50 zł w Cytrynowej Drogerii
Moim zdaniem:
Peelingi ciała to u mnie standard, co tygodniowy nawyk pielęgnacyjny, taki jak codzienne mycie zębów, kremowanie dłoni czy wieczorny demakijaż. Również w tym zakresie mam swoich sprawdzonych ulubieńców, co wcale nie oznacza, że nie rozglądam się na nowościami. Właśnie jedną z takich nowości znalazłam w ostatniej Cytrynowej Torebce, czyli peeling z maliną arktyczną na bazie 5 olejków.
Opakowanie, w którym znajduje się produkt to miękka, aluminiowa saszetka z plastikową nakrętką, o pojemności 100ml. Saszetka utrzymana jest w fioletowo- kremowej kolorystyce z czarno- złotymi detalami i moim zdaniem jest to bardzo udane połączenie :) Przejrzałam w Internecie kilka innych produktów Banii Agafii i uważam, że ich design oraz dobranie kolorystyczne jest w punkt trafione. Jak napisałam wyżej, saszetka jest miękka, więc nie ma żadnych problemów z wyciśnięciem peelingu do samego końca, a dzięki niewielkiemu otworkowi można stale kontrolować ilość wyciskanego produktu. Jednym słowem, opakowanie jest nie tylko estetyczne, ale i wygodne, praktyczne oraz poręczne w użyciu :)
Przyznam, że konsystencja totalnie mnie zaskoczyła. Sama nie wiem czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego, że produkt będzie mi tak bardzo przypominał peeling żurawinowy Joanna Naturia :P Nawet pachnie tak samo, czyli intensywnie, owocowo i świeżo. Konsystencją również nie odbiega- średnio gęsta, w różowym kolorze, dobrze rozprowadza się do skórze, nie spływa z ciała i dobrze się spłukuje. Zawarte w niej różnej wielkości drobinki nie należą do najostrzejszych, ale mimo to dobrze radzą sobie z wygładzeniem oraz  złuszczeniem martwego naskórka. Powiedziałabym, że jest to bardziej żel peelingujący niż peeling z prawdziwego zdarzenia, taki po którym skóra jest aż czerwona ;) Na pewno przypadnie do gustu tym z Was, które mają delikatniejszą skórę lub po prostu nie lubią mocnych zdzieraków do ciała. 
Tylko raz użyłam tego peelingu na całe ciało, resztę, która mi pozostała pozwoliłam sobie przetestować na rękach oraz dłoniach. Dlaczego? 100 ml to tak naprawdę niewiele, wystarczyły by góra dwa użycia, by saszetka dobiła dna. A ja chciałam testować produkt jak najdłuższej, by dogłębnie poznać jego działanie. I tak oto wiem, że olejki zawarte w peelingu sprawiają, iż skóra jest przyjemnie nawilżona, a nawet lekko natłuszczona. Poza tym czuć, że jest miękka w dotyku, oczyszczona i odżywiona. Kosmetyk wygładza nierówności, nie wysusza ani nie podrażnia skóry.
Uważam, że jest to świetny produkt do zabrania w podróż- jest lekki, zajmuje mało miejsca, a jednocześnie dba i pielęgnuje naszą skórę :) Bania Agafii ma w swojej ofercie różne produkty, między innymi maseczki do twarzy, które po przetestowaniu tego peelingu mam jeszcze większą ochotę wypróbować :)

00:41:00

Projekt denko, kwiecień

Projekt denko, kwiecień
1. Płyn do kąpieli Blueberry Muffin, Luksja- miałam już kilka płynów Luksja, ale ten jest pierwszym o tak aromatycznym zapachu, który jest intensywny, ale nie nachalny i który utrzymuje się w łazience jeszcze długo po kąpieli. Spełnia swoje podstawowe zadanie, czyli myje i oczyszcza. Jest delikatny dla skóry, nie wysusza jej ani nie podrażnia. Atutem płynów Luksja jest ich pojemność oraz niewygórowana cena.
2. Intensywnie nawilżający balsam do ciała pod prysznic Argan Oil, Eveline- recenzja wkrótce
3. Płyn do higieny intymnej Intima, Ziaja- niezastąpiony, pisałam o nim już w niejednym denku, więc nie ma sensu się powtarzać :)
4. Żel do golenia dla kobiet Sensual, Joanna- tutaj ta sama sytuacja, co przy płynie Ziaja Intima. Stały punkt w projekcie denko, absolutnie niezbędny w mojej łazience. 
5. Płyn micelarny do demakijażu oczu i twarzy Wrażliwa Natura, AA- do miceli AA mam sentyment, to dzięki nim odkryłam najlepsze i najodpowiedniejsze dla mojej cery produkty do demakijażu i pielęgnacji twarzy :) 
6. Maska błotna przeciw wypadaniu włosów, Belita&Vitex- recenzja tutaj
7. Aktywnie nawilżający krem na dzień 20+ Wrażliwa Natura, AA- aby szybciej pozbyć się części zapasów, postanowiłam wykorzystać go w pielęgnacji szyi i dekoltu :) Ma lekko tłustą konsystencje, ale mimo to szybko się wchłania i nie pozostawia lepkiej warstewki. Dobrze nawilżył delikatniejszą skórę szyi i dekoltu, więc oceniam działanie kremu na plus. 
8. Olejek arganowy kosmetyczny- recenzja tutaj
9. Krem redukujący trądzik, Ziaja Med- d*py nie urywa, niestety. Krem nadaje się pod makijaż, jest niedrogi, łatwo dostępny w aptekach czy na stoiskach firmowych Ziaja, bardzo wydajny, w fajnym zielonym kolorze. Stosowałam go zarówno rano, jak i wieczorem, ale pora dnia/ nocy nie miała żadnego wpływu na jego działanie. Dobrze nawilża, nie podrażnia i nie ma najmniejszego wpływu na trądzik. 
10. Krem wzmacniający do paznokci, Sanct Bernhard- recenzja tutaj
11. Peeling- maska do ciała z maliną arktyczną na bazie 5 olejków, Bania Agaffi- recenzja na dniach
1. Olejek pod prysznic Wiśnia i Porzeczka Tutti Frutti, Farmona- kupiłam w promocji w Biedronce i przepadłam. Najpierw moje serce podbił zapach, później działanie. Żel świetnie się pieni ( na różowo! ), dobrze oczyszcza i myje nie wysuszając przy tym skóry. Butelka mimo większej pojemności ( 500ml ) jest poręczna i wygodna, żel wydajny, a zapach wyczuwalny jeszcze przez długi czas na skórze. Jednym słowem, żel godny polecenia. Teraz mam ochotę poznać inne wersje zapachowe :)
2. Szampon Kondycjoner Wzmacniający Włosy Końska Siła, LekoPro- recenzja wkrótce
3. Szampon wzmacniający przeciw wypadaniu włosów, Equilibra- recenzja tutaj
4. Płyn micelarny do demakijażu i tonizacji twarzy i oczu, BeBeauty- recenzja tutaj
5. Mineralny oczyszczający scrub do ciała, Belita&Vitex- recenzja tutaj
6. Maska do włosów z olejkiem arganowym, Joanna- cudów się nie spodziewałam, ale maska pozytywnie mnie zaskoczyła. Odżywia włosy, nabłyszcza, wygładza i sprawia, że są miękkie w dotyku. Ułatwia rozczesywanie, nie obciąża ani nie przetłuszcza włosów. Kosztuje mniej niż 10zł, jest mało wydajna, ma poręczne opakowanie i ładny zapach. 
7. Aloesowy chłodzący żel antycellulitowy, Equilibra- recenzja tutaj
8. Wygładzająca odżywka do włosów, Yves Rocher- coś wspaniałego! Odżywka nie obciąża włosów, ale trzyma je w ryzach, sprawia że nie puszą się, nie elektryzują i nie wywijają na wszystkie strony świata. Ułatwia rozczesywanie, wygładza i dyscyplinuje włosy, dodaje im miękkości, elastyczności i sprężystości. Niestety, jak wszystkie testowane przeze mnie odżywki YR i ta nie jest wydajna... Dla zainteresowanych, odżywka nie zawiera silikonów, sztucznych barwników ani parabenów.
9. Oczyszczająca maska do twarzy z ekstraktem z białej trufli, Organic Therapy- recenzja tutaj
10. Błyszczyk do ust, Tchibo- błyszczyk jak błyszczyk, szału nie ma. Jest bezbarwny, połysk jaki nadaje ustom krótko się trzyma. Czasami miałam wrażenie, że lekko wysusza usta. Skusiłam się z ciekawości, ale więcej nie kupię i Wam raczej też nie polecam, bo za cenę około 9 zł można kupić lepsze błyszczyki. 
11. Pomadka Eliksir, Wibo- recenzja tutaj
12. Masło do ust Wanilia i Macadamia, Nivea- masełko pielęgnuje usta, błyskawicznie je nawilża, dobrze natłuszcza, nadaje im niesamowitą miękkość i gładkość. Nie jest toporne, tzn.że czuć go na ustach czy tego że je skleja. Mimo że jest go niewiele, to tak naprawdę zaskakuje swoja wydajnością. Zastrzeżenia mam tylko do tego, że aplikowanie go na usta nie jest higieniczne. 
13. Tusz do rzęs Studio Lash, Miss Sporty- recenzja tutaj
14. Matujący puder ryżowy, Deni Carte- jeszcze jedno bardzo pozytywne zaskoczenie. Puder, który kosztuje niecałe 15 zł okazał się rewelacyjnym produktem. Bardzo ładnie matuje, nie bieli skóry, nie ma negatywnego wpływu na problematyczną cerę, mimo że używałam go każdego dnia. Trzeba jednak uważać z jego ilością- za pierwszym razem nałożyłam troszkę za dużo i po pierwsze podkreślił suche skórki, a po drugie miałam wrażenie ściągniętej buzi. 

00:02:00

Recenzja: Maska Błotna przeciw wypadaniu włosów Belita&Vitex od Biosfera Polska

Recenzja: Maska Błotna przeciw wypadaniu włosów Belita&Vitex od Biosfera Polska
Obietnice producenta:
Maska przeciwdziała przedwczesnemu wypadaniu włosów, stymuluje ich wzrost, aktywnie je regeneruje i wzmacnia cebulki włosowe.  Zawiera  minerały i błoto z  Morza Martwego, które dostarczają włosom składników odżywczych. Poprawia krążenie krwi w skórze głowy, wspomaga odżywianie, aktywizuje procesy komórkowe i przemianę materii w skórze głowy. Poprawia strukturę i wygląd włosów, zwiększa ich wytrzymałość i elastyczność i zapobiega wypadaniu.

450ml/16zł w sklepie internetowym Prosto z Natury
Moim zdaniem:
Maski stanowią podstawę pielęgnacji moich włosów już kilka ładnych lat. Gdyby nie one moje włosy były by suche jak siano, puszyły by się na wszystkie strony, elektryzowały i w ogóle nie dałyby się ułożyć, choćbym prosiła, groziła czy zalewała się rzewnymi łzami. Mam kilka ulubionych masek do włosów, ale rzadko do nich wracam, ponieważ jest tyle innych, których jeszcze nie wypróbowałam, a wiem, że muszę, bo inaczej spać po nocach nie będę :P Jedną z takich masek, dopiero odkrywanych przeze mnie jest białoruska błotna maska do włosów.
Standardowo zacznę od opisu opakowania. W tym wypadku jest to nie duży słoik o pojemności 450ml. Na zdjęciach widać, że jego kolorystyka jest jasnoniebieska, w rzeczywistości kolor jest mocniejszy i bardziej wpadający w pistacjową zieleń ( niestety, mój aparat zaczął przełamywać kolory ). Opakowanie jest poręczne, posiada duży otwór, przez który łatwo wydobyć tyle produktu ile chcemy. Kryje w sobie przyjemną konsystencję w lekko szarym kolorze i o zadziwiająco ładnym, świeżym zapachu, który ani trochę nie kojarzy się z błotem. Dzięki nie za ciężkiej konsystencji bezproblemowo nakłada się na włosy. I nie ma obawy, że maska spłynie z włosów- zaskakująco dobrze się ich trzyma.
Błotną maskę przetestowałam tak samo jak wszystkie inne. Po każdym umyciu włosów obfitą ilość produktu wcierałam w włosy, owijałam ręcznikiem, a po 15-20 minutach dokładnie spłukiwałam. Nie powiem Wam czy ten białoruski produkt ma faktyczny wpływ na wypadanie włosów, albowiem mam obawy przed aplikowaniem masek na włosy tuż przy nasadzie włosów. Martwię się głównie tym, że tak nałożony produkt sprawi, iż włosy będą wyglądać tak jakby wcale nie były przed chwilą myte, czyli tłusto i nieświeżo. Wszystkie maski aplikuję od połowy włosów w dół i tak samo robiłam z tą. Z jej działania jestem bardzo zadowolona, spełniła wszystkie moje oczekiwania. Po pierwsze, nawilżyła i odżywiła włosy. Po drugie, sprawiła, że są miękkie w dotyku, puszyste oraz błyszczące. Po trzecie, nieco je obciążyła, dzięki czemu nie puszą się na wszystkie cztery strony świata ani nie elektryzują. 
Na zakończenie wspomnę jeszcze krótko o wydajności maski. Jak wspomniałam w akapicie powyżej wcale jej nie oszczędzałam, sporą ilość nakładałam na włosy co drugi dzień. Mimo mojej 'rozrzutności' maska wystarczyła mi na cały miesiąc, co uważam za jeden z jej licznych plusów.
Jest to kolejny kosmetyk Belita&Vitex, który w ogólnym zestawieniu wypada pozytywnie :) Przyznam, że z każdym nowym produktem tejże marki coraz mocniej przekonuję się do kosmetyków producentów za naszej wschodniej granicy.
Copyright © 2016 MintElegance , Blogger