00:00:00

Recenzja: Kuracja upiększająca do twarzy i szyi Magic Rose, Evree

Recenzja: Kuracja upiększająca do twarzy i szyi Magic Rose, Evree
Obietnice producenta: 
Olejek Magic Rose to kompleks witamin C, A i B oraz kwasów owocowych, które nawilżają i upiększają skórę, a starannie dobrane nuty zapachowe pobudzają zmysły. Olejek różany redukuje przebarwienia, łagodzi stany zapalne, uszczelnia naczynia krwionośne oraz reguluje produkcję sebum. Co więcej, olejek może być stosowany przez osoby z bardzo wrażliwą i problematyczną cerą.
Olejek różany- zawiera nienasycone kwasy tłuszczowe Omega 6 i 9, witaminy C, A i B oraz kwasy owocowe.
* redukuje przebarwienia
* reguluję produkcję sebum
* widocznie ujędrnia
* przywraca skórze równowagę

30 ml kosztuje około 30,00 zł np. w Rossmannie
Moim zdaniem:
Wyjątkowo nie wiem jak zacząć dzisiejszy wpis, dlatego bez zbędnych ceregieli zapraszam Was na recenzję różanego olejku Evree :)
Recenzując już olejek arganowy zwróciłam uwagę na eleganckie i kunsztowne zapakowanie kosmetyków Evree. Połączenie barw kartonika, w którym znajduje się różany olejek nie jest tak gustowne jak to, w jakim otrzymałam olejek arganowy, ale nadal jest nad wyraz estetyczne i atrakcyjne. Olejek znajduje się w szklanej buteleczce o pojemności 30 ml zakończonej nakrętką, po odkręceniu której ukazuje się również szklana pipetka. Tu muszę wtrącić, iż jest to mój pierwszy olejek do pielęgnacji twarzy, który aplikuje się za pomocą pipetki i uważam, że jest to rozwiązanie zarówno wygodne oraz higieniczne. 
Olejek aplikuje po zakończonym demakijażu każdego dnia przed pójściem spać. Na wsmarowanie olejku w skórę twarzy i szyi wystarcza mi jedna, pełna pipetka. Używam go od połowy września i w buteleczce została mniej więcej 1/3 zawartości. Bardzo odpowiada mi jego płynna i nietłusta konsystencja w lekko żółtym kolorze. Za to zapach jest zupełnie nie w moim guście, bo nie cierpię kosmetyków o różanych aromatach, ale wybierając olejek kierowałam się jego dopasowaniem do mojej cery, a nie do moich upodobań zapachowych. Olejek bezproblemowo rozprowadza się po skórze, ale potrzebuje dłuższej chwili, aby całkowicie się wchłonąć, dlatego nie używam go przed wyjściem do pracy, bo rano nie mam aż tyle czasu. 
Testując olejek szczególną uwagę zwracałam na to czy spełnia najważniejsze zapewnienia producenta:
- redukcja przebarwień: często wspominam Wam, że moja skóra twarzy ma tendencję do przebarwień, głównie potrądzikowych, i testując nowy krem/serum/olejek/itp. do twarzy za każdym razem po cichu liczę na to, że okaże się on poszukiwanym przeze mnie wręcz Świętym Graalem Kosmetycznym, dzięki któremu przebarwienia odejdą w zapomnienie... Takie same nadzieje pokładałam w tym olejku, ale niestety mimo regularnego stosowania dzień w dzień przebarwienia nie poznikały, nawet nie zrobiły się ociupinkę jaśniejsze.
- regulacja produkcji sebum: w czasie tych kilku tygodni stosowania olejku faktycznie zaobserwowałam, że buzia znacznie mniej się świeci, nie jest taka 'tłustawa' i tak jak obiecuje producent nie produkuje niekończącej się ilości sebum.
- widoczne ujędrnienie: owe ujędrnienie najbardziej odczuwalne jest rano, kiedy to skóra jest aż taka napięta, jakby wypełniona od środka. W ciągu dnia uczucie to ulega stopniowemu zmniejszaniu, ale wieczorem nadal czuć delikatne ujędrnienie skóry.
- przywrócenie skórze równowagi: uspokojona, ukojona, jakby odprężona skóra o wyrównanym kolorycie- to było dla mnie największym i mega pozytywnym zaskoczeniem całej pielęgnacji tym olejkiem.
Poza wymienionymi obietnicami producenta dopatrzyłam się jeszcze kilku innych rezultatów pielęgnowania skóry olejkiem Evree. Olejek bardzo dobrze nawilża i wygładza skórę, która zyskuje takiego zdrowego blasku. Poza tym nie zapycha ani nie podrażnia.
Kilka kropli olejku dodaję też do maseczek ze sproszkowanych glinek, co sprawia, że zyskują bardziej treściwą i kremową konsystencję, a sama maseczka nie zasycha i ma lepsze właściwości odżywiające, uelastyczniające i regenerujące skórę. 
Podsumowując, olejek ma jedną czy dwie wady, ale jego walory znacznie przeważają :) Polubiłam go za nawilżenie skóry, za wyrównanie kolorytu i zdrowy blask. Końcówkę, która mi została zamierzam wykorzystać w pielęgnacji szyi i dekoltu, o których do tej pory niestety zapominałam... 

07:12:00

Najsłodszy róż

Najsłodszy róż
nr 46

Ma bardzo słabe krycie, dopiero czwarta warstwa pokryła wszelkie prześwity. 
Ale czy mimo tego nie jest prześliczny :)?

16:32:00

Recenzja: Aloesowe Mydło z 10% Aloesu, Equilibra

Recenzja: Aloesowe Mydło z 10% Aloesu, Equilibra
Obietnice producenta:
Delikatne mydło pochodzenia roślinnego, nawilża i oczyszcza skórę twarzy i całego ciała. Zawiera wysokie stężenie czystego aloesu, dzięki czemu działa kojąco i przywraca równowagę ph skóry. Nie zawiera alergenów, sztucznych barwników, SLS i SLES. Delikatnie perfumowane, 100% naturalnego pochodzenia. 

100 g kosztuje około 5-6 zł w aptekach lub sklepach zielarskich

Moim zdaniem:
Dziś przedstawiam Wam, na pierwszy rzut oka, zwykłe mydło w kostce, które zachwyciło mnie tylko mnie, ale całą moją rodzinkę :)
Parafrazując słynne słowa: mydło jakie jest, każdy widzi. To nie duża prostokątna kosteczka o lekko kremowym zabarwieniu z wytłoczoną nazwą producenta oraz informacją, że zawiera aż 10% aloesu. 
Mydełko ma subtelny, jakby kremowy zapach, a w kontakcie z wodą wytwarza optymalnie dużo niezwykle delikatnej piany. Od mydła nie ma co za dużo wymagać, bo jego głównym zadaniem jest to, że ma dobrze myć i oczyszczać. Mydło Equilibra sprawdza się w tej dziedzinie bardzo dobrze. Świetnie myje, pozostawiając skórę czystą i świeżą przez długi czas. Dzięki zawartości aloesu, po użyciu mydła skóra nie jest ani wysuszona ani nieprzyjemnie ściągnięta. Jest wręcz na odwrót- naskórek jest delikatnie nawilżony, a z czasem kondycja skóry ulega widocznej poprawie. Mydełko ma również właściwości kojące podrażnienia.
Podsumowując, mydełko wygląda niepozornie, ale ma doskonałe właściwości pielęgnacyjne i myjące. Największy zachwyt wzbudziło u mojej mamy, czego efektem jest nowa kostka znajdująca się już w mydelniczce :)

07:07:00

Chlebek bananowy pachnący kokosem

Chlebek bananowy pachnący kokosem
Blogerka też człowiek i nie samym powietrzem, a tym bardziej samymi kosmetykami żyje. A że "człowiek nie wielbłąd, napić się musi", a także co nieco zjeść od czasu do czasu, to zapraszam na post kulinarny, w którym podzielę się z Wami przepisem na pyszny chlebek bananowy z kokosowym posmakiem, który najlepiej smakuje z poranną kawą :)
Składniki:
* 3 banany ( najlepiej z czerniejącą skórką )
* 3 łyżki naturalnego jogurtu
* 2 szklanki mąki
* 1/2 szklanki brązowego cukru
* 1/2 szklanki oleju
* 1 jajko
* 6 łyżek wiórek kokosowych
* 1/4 łyżeczki cynamonu
* 1 łyżeczka sody
* szczypta soli

Przygotowanie:
Wszystkie mokre składniki, czyli banany, jogurt, olej i jajko, miksujemy na gładką masę za pomocą blendera. Do drugiej miski wsypujemy składniki suche, tj. mąkę, cukier, sodę, cynamon, sól i wiórki kokosowe i delikatnie mieszamy łyżką. Następnie dodajemy składniki mokre i jeszcze raz mieszamy łyżką do uzyskania jednolitej masy. Keksówkę wykładamy papierem do pieczenia i przelewamy ciasto. Pieczemy około godziny w piekarniku nagrzanym do 180 stopni C. Smacznego! :)

07:10:00

Recenzja: Naturalny balsam do ciała z masłem shea, Nacomi

Recenzja: Naturalny balsam do ciała z masłem shea, Nacomi
Obietnice producenta:
Jeśli balsamy z półek sklepowych nie spełniają Twoich oczekiwań. Nie nawilżają Twojej skóry- ciągle musisz nakładać kolejne warstwy bez efektu, podrażniają Cię i wywołują alergię- proponujemy Ci naturalne masło do ciała! Balsam jest w 100% naturalny. W składzie posiada tylko 4 składniki: Masło Shea (Karite), Olej macadamia, Witaminę E oraz olejki eteryczne- pomarańczę.

100 g kosztuje 17,00 zł, 200 g 34,00 zł w sklepie internetowym Skarby Świata
Moim zdaniem:
Z samego rana, jeszcze przed wyjściem do pracy ( co gorsza, jeszcze przed poranną kawą! ) zapraszam Was na nowy post na miły początek dnia :) Tym razem przygotowałam dla Was recenzję ostatniego już produktu Nacomi, czyli balsamu do ciała z masłem shea.
Zwyczajowo zacznę od opakowania, którym jest niedużych rozmiarów słoiczek wykonany z plastiku w mlecznym kolorze, zakręcany na białe wieczko. Umożliwia wygodne i bezproblemowe nabieranie produktu i wydobywanie go do cna. Kryje w sobie 100 g zbitej, treściwej konsystencji, która w kontakcie ze skórą zmienia się w delikatną i lekko oleistą, którą łatwo rozprowadzić po ciele. Ma kremowy kolor i cudowny zapach- intensywny, ale nie nużący czy mdły, pobudzający, w którym da się wyczuć orzeźwiający zapach pomarańczy. Z napisaniem recenzji balsamu czekałam do dnia, w którym dobije dna ( człowiek nawet nie czuje jak mu się czasem zarymuje :D ). Oj, musiałam się długo naczekać, bo produkt okazał się bardzo wydajny.
Jedną z obietnic producenta jest działanie antycellulitowe, ale przyznam szczerze, że ostatnio zaniedbałam i treningi i dietę, więc nie umiem stwierdzić czy balsam naprawdę wspomaga redukcję pomarańczowej skórki. 
Jest to balsam, który z pewnością polubią te z Was, które cenią sobie naturalne składniki i krótkie składy. Jest to produkt w 100% naturalny, w składzie którego znajdziecie same dobrocie, a mianowicie masło shea, olej macadamia, witaminę e oraz pomarańczowy olejek eteryczny. Tak tak, to już koniec składu- czyż nie jest przyjemny? :)
Działanie balsamu, krótko pisząc, jest fenomenalne! Intensywnie i głęboko nawilża skórę, dając uczucie miękkości i gładkości. Już po pierwszym użyciu poprawia wygląd skóry, dodaje jej elastyczności oraz subtelnego blasku. Bardzo dobrze radzi sobie z przesuszoną skórą, niweluje uczucie szorstkości, działa jak regenerujący plaster na suchą i zmęczoną skórę, która jest wyraźnie odżywiona i zmiękczona. Balsam przynosi ukojenie podrażnionej skórze, szczególnie po depilacji. 
W moim przypadku balsam z masłem shea sprawdził się znakomicie. Dostępny jest jeszcze w kilku innych wariantach zapachowych, np. poziomkowym, wiśniowym czy waniliowym, które mam nadzieję mieć kiedyś w swojej łazience :)

06:47:00

Liście Manuka, Ziaja, część I

Liście Manuka, Ziaja, część I
Liście Manuka to seria, która ostatnimi tygodniami przeżywa prawdziwe oblężenie w blogosferze :) Więc co robi MintElegance? Od razu kupuje wszystkie produkty wchodzące w jej skład :P, czyli żel normalizujący, pastę do głębokiego oczyszczania, tonik zwężający pory, krem nawilżający i złuszczający z kwasem migdałowym, żel z peelingiem oraz reduktor zmian potrądzikowych. Dziś podzielę się z Wami swoimi odczuciami na temat pierwszych trzech, a co sądzę o pozostałych czterech dowiecie się z kolejnych dwóch wpisów :)

Żel myjący normalizujący na dzień/na noc znajduje się w butelce z pompką, której kolor głębokiej, morskiej zieleni szalenie mi się podoba. W środku kryje się 200 ml rzadkiego w swej konsystencji, przezroczystego żelu, łatwo wydobywającego się przez sprawnie działającą pompkę. Zapach jest kwestią sporną, mnie jednak mentolowo-herbaciana nuta podoba się i tym bardziej z przyjemnością myję żelem twarz codziennie rano czy wieczorem. W kontakcie z wodą tworzy przyjemną pianę. Produkt nie zawiera mydła, dzięki czemu nie ściąga skóry ani jej nie podrażnia. Dobrze oczyszcza i odświeża, nie wysuszając skóry, ale też jej specjalnie nie nawilżając. Po umyciu skóra jest miękka i gładka, żel domywa resztki makijażu, pozostawiając skórę przyjemnie czystą i świeżą. Dla mnie wystarczy, więcej od żelu do mycia twarzy nie oczekuję ;)
Pasta do głębokiego oczyszczanie twarzy przeciw zaskórnikom jest produktem, który z całej serii zainteresował mnie najbardziej. Z tego co mi wiadomo jest największym hitem w blogosferze, a ja już po jednym użyciu dołączyłam do jej funclubu :) Pasta znajduje się w białej tubce o pojemności 75 ml, która jest na tyle giętka, że bez problemu wyciskam z niej tyle kosmetyku, ile chcę. Moim zdaniem kosmetyk ma konsystencję idealną- odpowiednio gęstą, w której jest wystarczająca ilość ścierających drobinek, które nieźle peelingują twarz. Zapach, lekko mentolowy, jest jednocześnie bardzo orzeźwiający. Pasta doskonale oczyszcza skórę, nie podrażnia jej ani nie powoduje innego dyskomfortu. Po kilku użyciach zauważyłam, że zaskórniki są mniej widoczne, jaśniejsze, jakby wyczyszczone. Pasta reguluje wydzielani sebum, delikatnie rozjaśnia i wyrównuje koloryt skóry. Nie wysusza, ale też nie nawilża skóry, więc po użyciu krem jest jak najbardziej wskazany. Odkąd jej używam odnoszę wrażenie, że skóra jest czystsza, wygląda zdrowo, promiennie i świeżo. Jest także wygładzona, a efektem ubocznym jej stosowania jest mniej niedoskonałości na buzi, nawet podskórnych grudek, spędzających mi sen z powiek.
Tonik zwężający pory na dzień/na noc to jedyny tonik Ziaja, który naprawdę polubiłam. Genialnym rozwiązaniem jest atomizer, niesamowicie ułatwiający aplikowanie kosmetyku na skórę, bez użycia wacika- po prostu zamykam oczy, spryskuję całą twarz, a jak się wchłonie, wklepuję krem nawilżający. Moim zdaniem wszystkie toniki powinny być zaopatrzone w takie pompeczki :) Jest najwydajniejszym elementem całej serii, używam go kilka razy dziennie, więc wiem co piszę ;) Zapach niewiele odbiega od pozostałych produktów, ale wydaje mi się dużo świeższy. Tonik wieczorem stanowi dopełnienie demakijażu i pielęgnacji, rano działa odświeżająco i orzeźwiająco. Nie ściąga skóry, delikatnie zwęża pory, rozjaśnia i łagodnie nawilża.
Podsumowując, z trzech przedstawionych produktów najbardziej polubiłam pastę oczyszczającą i to do tego stopnia, że jakiś czas temu listonosz przyniósł mi zapas czterech tubek- zapas na rok gwarantowany :P

00:59:00

Perfekcyjna kobieta to suka!

Perfekcyjna kobieta to suka!
Są takie tytuły książek, które są tak śmiałe, tak kontrowersyjne i zaczepne, że nie sposób ominąć ich obojętnie. Moim zdaniem "Perfekcyjna kobieta to suka. Poradnik przetrwania dla normalnych kobiet" autorstwa  
iostry Girard dobitnie dają do zrozumienia, że dążenie do perfekcjonizmu, porównywanie się do kobiet, które w naszym mniemaniu są wręcz nienaganne, odbiera nam całą radość z życia. Uważają, że ciągła kontrola nad zachowaniem czy wyglądem tak naprawdę wpędza nas niepotrzebnie w złość i irytację. W swym poradniku wręcz zmuszają nas do pozbycia się poczucia winy za to, na co nie mamy wpływu, a tym samym starają pokazać jak łatwo jest pokochać siebie samą i swą nie perfekcyjność. 
Poradnik, nietypowy w swym wydaniu, ukazał mi moje nieidealne odbicie- daleko mi do MasterChefa, nie potrafię tańczyć jak Maserak, nie mam figury Chodakowskiej ani nie znam biegle 5 języków obcych ( ale mogę Wam zaśpiewać całą piosenkę "Ona tańczy dla mnie" :D ). Prosty wniosek nasuwa się sam: nie jestem perfekcyjna, ale wiecie co? Dobrze mi z tym :D

07:17:00

Recenzja: Łagodny krem do depilacji miejsc wrażliwych, Velvetic

Recenzja: Łagodny krem do depilacji miejsc wrażliwych, Velvetic
Obietnice producenta:
Unikalna formuła pozwala na delikatną depilację miejsc wrażliwych jak pachy i okolice bikini. Zapewnia skuteczne i delikatne usunięcie zbędnego owłosienia. Produkt zawiera substancje nawilżające i zmiękczające dzięki którym skóra staje się gładka i miękka, dobrze nawilżona. Z kolagenem, elastyną i allantoiną. Delikatny kwiatowy zapach daje poczucie relaksu i odprężenia.

100 ml kosztuje 6,99 zł tutaj lub w Rossmannie
Moim zdaniem:
Depilacja nie należy do moich ulubionych zabiegów kosmetycznych. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie zapuścić włoski dłuższe niż na 2-3 mm. Od lat używam do tego celu maszynki do golenia oraz odpowiednich żeli. Metoda to czasochłonna, efekt krótkotrwały, ale na laserową depilację póki co mnie nie stać, od wosku muszę trzymać się z dala ze względu na genetyczną skłonność do żylaków, a do zakupu depilatora zbieram się i zbieram i zebrać nie mogę... Pozostają jeszcze kremy ze specjalnymi szpatułkami, do których nie mam większego przekonania, mimo to podjęłam się przetestowania jednego z nich.
Kartonik, na którym znajduje się większość najważniejszych informacji, kryje w sobie wysoką i smukłą tubkę. Szata graficzna kartonika i tubki jest podobna, delikatna, przejrzysta i miła dla oka. Tubka wykonana została z mięciutkiego tworzywa, uginającego się pod najmniejszym naciskiem, zakończona białą nakrętką. Po postawieniu tubki, nie kołysze się, nie przewraca, stabilnie stoi na wyznaczonym miejscu. Krem zabezpieczony został dodatkowo aluminiową nalepką, chroniącą przed bakteriami i 'wścibskimi' paluszkami niepowołanych osób ;)
Produkt ma typową kremową konsystencję, gęstą, ale jednocześnie jakby rozwodnioną. Zapach kremu do depilacji nie ma nic wspólnego z obiecanym przed producenta "delikatnym kwiatowym zapachem". Mam porównanie z innymi kremami do depilacji i ten zapachem nie różni się od innych. Jest dość specyficzny, troszkę męczący i nieco mdły.
Zanim przystąpiłam do testowania kremu, zgodnie z poleceniem producenta, wykonałam test sprawdzający czy kosmetyk mnie nie uczuli. Nic takiego nie miało miejsca, więc następnym razem przystąpiłam do właściwej depilacji. Delikatnie rozprowadziłam krem na skórze, zostawiłam na mniej więcej 10 minut, po czym dołączoną szpatułką zebrałam krem z włoskami w kierunku przeciwnym do ich wzrostu, a następnie bieżącą, letnią wodą spłukałam resztki. Mam dość mocne, twarde włoski i krem nie do końca sobie z nimi poradził, jednakże większość zdołał usunąć ( niedobitki pociągnęłam maszynką ). Podczas wykonywania zabiegu nie odczuwałam żadnego dyskomfortu, krem nie powodował szczypania, nie ściągał ani nie wysuszał skóry. Odnoszę wrażenie, że nieco spowolnił odrastanie włosków i sprawił, że są jakby delikatniejsze.
Reasumując, krem nie okazał się najgorszą metodą depilowania, ale dużo wygodniej używa mi się maszynki. Jestem w miarę zadowolona z jego działania, ale wiem, że na moje mocne włoski jest nieco za słaby. Dlatego uważam, że te z Was, które mają to szczęście i delikatne owłosienie, mogą mu się bliżej przyjrzeć. 

07:15:00

Hipoalergiczny krem do rąk, Biały Jeleń

Hipoalergiczny krem do rąk, Biały Jeleń
Obietnice producenta:
Hipoalergiczny nawilżająco - łagodzący krem do rąk to produkt intensywnie pielęgnujący skórę. Specjalnie opracowana receptura odbudowuje zniszczoną i popękaną skórę dłoni oraz wzmacnia jej barierę ochronną. Bogata kompozycja składników intensywnie nawilża dając natychmiastową ulgę suchym i szorstkim dłoniom. Dzięki delikatnej konsystencji szybko i łatwo się wchłania zmiękczając naskórek i wygładzając dłonie. Polecany do codziennej pielęgnacji rąk. 

100 ml kosztuje około 8,00 zł
Moim zdaniem:
Krem, o którym dzisiaj mowa, otrzymałam na spotkaniu blogerek we Wrocławiu. Mimo że przez moje ręce przeszło już bardzo wiele różnych kremów, ten jest pierwszym z Białego Jelenia. 
Biała, miękka tubka kryje w sobie 100 ml kremu o lekkiej konsystencji, która szybko się wchłania nie pozostawiając tłustej czy lepkiej warstewki na dłoniach. Szata graficzna jest bardzo subtelna, delikatna i miła dla oka. Niewielki otwór, zamykany na zatrzask, pozwala na precyzyjne dozowanie kosmetyku. Zapach jest praktycznie niewyczuwalny, ulotny.
Krem jest naprawdę łagodny dla skóry, nie podrażnia, nie uczula ani jej nie ściąga. Po użyciu skóra jest zmiękczona, wygładzona i odczuwalnie nawilżona. Niweluje uczucie szorstkości, ale śmiem wątpić czy poradzi sobie w pielęgnacji naprawdę zniszczonych, popękanych dłoni. Mimo regularnego używania nie spostrzegłam, by krem miał właściwości odżywcze bądź regenerujące. 
Nie wiem czy jeszcze pamiętacie, że krem spakowałam do wakacyjnej kosmetyczki. Podczas mojego pobytu nad morzem pełnił także rolę balsamu do ciała. Moja skóra nie wymaga dużej pielęgnacji, więc nawilżenie jakie zaoferował mi ten krem okazało się wystarczające.
Właściwości pielęgnacyjne kremu nie są powalające, a nawilżenie nie jest tak ekstremalne jak widnieje na tubce. Określiłabym je raczej jako poprawne, a produkt poleciłabym tym z Was, które nie mają większych problemów z suchą i szorstką skórą dłoni lub tym z Was, które chcą podtrzymać dobrą kondycję swojej skóry. 

07:14:00

Recenzja: Czekoladowa pokusa, peeling do ciała, Ekoa

Recenzja: Czekoladowa pokusa, peeling do ciała, Ekoa
Obietnice producenta:
Drobnoziarnisty peeling solny o apetycznym zapachu czekolady. Doskonały, naturalny skład peelingu zapewnia odżywcze, ujędrniające skórę działanie. Peeling delikatnie oczyszcza i wygładza skórę. Zawarte w nim kakao pozwala zwalczać wolne rodniki, masło shea chroni skórę przed działaniem czynników zewnętrznych, jojoba zapobiega przesuszaniu skóry i chroni przed rozstępami, natomiast słodkie migdały gwarantują zmiękczenie, nawilżenie i odmłodzenie skóry. 

Skład: Sodium Chloride, Prunus Amygdalus Dulcis, Theoborma Cacao (Cocoa) Seed Powder, Glycerin, Butyrospermum Parkii (Ecocert), Simmondsia Chinensis (Ecocert) Cera Alba, Parfum, BHT (200 g)

200 g kosztuje około 30,00 zł, a kupić go można tutaj
Moim zdaniem:
"Badania wskazują, że czternastu z każdych dziesięciu ludzi lubi czekoladę" (Sandra Boynton)- tymi słowami, znalezionymi przez przypadek w Internecie, rozpoczynam wpis o czekoladowym peelingu. Bo czy jest ktoś, kto nie lubi czekolady? Albo kosmetyków aromatycznie pachnących czekoladą? Chyba nie! :)
Peeling zamknięto w niskim, szerokim słoiczku, który wykonany jest w przezroczystego plastiku i zamykany na aluminiową nakrętkę. Szata graficzna jest prosta, ale jednocześnie sama w sobie gustowna, a samo opakowanie bardzo funkcjonalne- szeroki otwór pozwala na wydobycie kosmetyku do samego dna. Duży plus za foliowe zabezpieczenie, chroniące produkt przed "wścibskimi" paluszkami innych osób ;) 
Czekoladowy zapach peeling ujął mnie momentalnie i zawładnął wszystkimi zmysłami. Jest słodki, upajający i kuszący, jak sama nazwa wskazuje. Nie jest to sztuczny zapach, pachnie prawdziwą czekoladą, aż ma się ochotę spróbować :) Jestem nim oczarowana, uwielbiam takie wyraziste i słodkawe zapachy, poprawiające samopoczucie nawet w najbardziej pochmurny dzień. Nie umiem oprzeć się pokusie powąchania peelingu za każdym razem, gdy tylko znajduję się w jego pobliżu, tak bardzo jest uzależniający ;) Obłędny zapach unosi się w powietrzu jeszcze długo po użyciu, równie długo czuć go na skórze. 
Konsystencja jest wprost idealna, odpowiednio gęsta i zbita. Drobinki są niedużych rozmiarów, ale są wystarczająco ostre, by pobudzić krążenie i zetrzeć martwy naskórek, wygładzając skórę. Dzięki zawartości olejku, peeling dobrze rozprowadza się po skórze, gładko po niej sunąc.  
Peeling doskonale zdziera martwy naskórek, tym samym sprawiając, że skóra jest idealnie gładka, mięciutka i przyjemnie jedwabista w dotyku. Dzięki dodatkowi olejku skóra jest również optymalnie nawilżona, nawet lepiej niż po użyciu niektórych balsamów. Przy systematycznym stosowaniu skóra staje się jędrniejsza, a jej ogólna kondycja ulega znacznej poprawie. 
Jak każdy peeling solny i ten ma jedną niedoskonałość- nawet przy najmniejszym zranieniu naskórka czy podrażnieniu powoduje mocne i nieprzyjemne szczypanie. Poza tym uważam, że jest to peeling idealny, a jego fenomenalny zapach okazał się idealnym umilaczem jesiennych kąpieli :)

00:01:00

Takie są skutki picia... pokrzywy, część I

Takie są skutki picia... pokrzywy, część I
Wpis lekko spóźniony, bo pierwszą część zaplanowanej kuracji zakończyłam 23 września br., ale jak to mówią "lepiej późno niż wcale". Aby już nie przedłużać, zapraszam do lektury, w której zdam Wam relację z pierwszych tygodni kuracji pokrzywą :) Regularne picie naparu z pokrzywy zaczęłam jeszcze w wakacje, dokładniej 4 sierpnia. Jak łatwo policzyć, pokrzywę piłam prawie dwa miesiące, po czym, zgodnie z zalecaniami producenta, zrobiłam przerwę- teraz codziennie piję łyżkę oleju lnianego, ale o tym w innym wpisie. 
Pokrzywę kupuję w aptece w torebkach- za 30 sztuk płacę mniej więcej 5,00 zł.
Herbatkę z pokrzywy piłam raz dziennie, czasami zdarzało mi się wypić dwie, ale był też dzień lub dwa, kiedy po prostu zapomniałam jej zrobić. Zaparzanie pokrzywy jest bardzo proste, wystarczy jedną torebkę zalać wrzątkiem i parzyć pod pokryciem przez minimum 10 minut. Ma dość specyficzny smak, który z czasem staje się znośny, idzie się szybko przyzwyczaić :) 
Jakie efekty zaobserwowałam po pierwszych dwóch miesiącach kuracji?
Włosy
Ziołowe kuracje mają to do siebie, że potrzeba czasu, by zobaczyć pierwsze efekty. Tak samo jest w przypadku pokrzywy. O ile widoczne zmiany w poprawie stanu cery zauważyłam w miarę szybko, tak na 'namacalne' efekty w wyglądzie włosów musiałam poczekać nieco dłużej. Co zauważyłam jako pierwsze? To, że mniej się przetłuszczają. Jest to dla mnie istotne, albowiem moje włosy mają tendencję do szybkiego przetłuszczania się u nasady, już na drugi dzień wyglądają nie tak świeżo jakbym chciała i muszę się wiązać w kucyk lub kok. W trakcie kuracji pokrzywą, nawet następnego dnia po umyciu mogłam iść do pracy w rozpuszczonych ;) Poza tym zaobserwowałam, że mniej wypadają, są puszyste w dotyku i bardziej się błyszczą .
Cera
Po pierwszych dwóch tygodniach nastąpił taki wysyp wszelkich mniejszych i większych niedoskonałości, że najchętniej nie wychodziłabym z domu... Ale nie zaprzestałam dalszej kuracji, tłumaczyłam sobie, że organizm się oczyszcza, że z czasem będzie tylko lepiej. I tak właśnie było. Powstałe pryszcze szybko poznikały, a na ich miejsce nie pojawiły się żadne inne. Grudki, które miałam przed rozpoczęciem kuracji, delikatnie się zmniejszyły, a kilka z nich poznikało w ogóle, szczególnie widzę to na policzkach i przy nosie. Z każdym dniem cera stawała się ładniejsza- zaskórniki były mniejsze, pory zwężone, skóra mniej się błyszczy, wygląda promiennie i jakoś tak zdrowiej. 
Pierwsze, wstępne podsumowanie
Po pierwszych tygodniach kuracji jestem zdumiona jej efektami. Prawda, że na początku były prawie niezauważalne, ale z każdą kolejną wypitą filiżanką widziałam, że wszystko zmierza w dobrym kierunku :) Jak wspomniałam w pierwszych zdaniach wpisu, zrobiłam sobie teraz dłuższą przerwę, ale zamierzam wznowić kurację w połowie listopada, która znów będzie trwała kolejne dwa miesiące, ale następna przerwa będzie już krótsza, bo dwutygodniowa. Liczę na to, że w kolejnej relacji z pokrzywowej kuracji będę mogła pochwalić się efektami zwalającymi z nóg nawet mnie :D

07:49:00

Jesienne nowości kosmetyczne

Jesienne nowości kosmetyczne
Jesień przywitała mnie mocnym akcentem: przeziębieniem oraz wysypem paczek po brzegi wyładowanych kosmetykami. Choróbskiem nie ma co się chwalić, ale zawartością wspomnianych paczek już tak :D A zaczniemy od włosowego zamówienia z Allegro. Moja ostatnia maska do włosów dobiła dna jakiś czas temu, nowej długo zapominałam kupić. Jak już usiadłam do internetowych zakupów, tak w koszyku, oprócz maski Crema al Latte, znalazło się jeszcze miejsce na szampon z jedwabiem dodający objętości Sleek Line oraz dwufazowy płyn do prostowania włosów, również z jedwabiem, Sleek Line. 


Kolejne zdjęcie przedstawia produkty, które otrzymałam do testowania. W ramach kontynuacji współpracy z Evree testuję dwa olejki: upiększający do skóry mieszanej i odbudowujący do wszystkich rodzajów skóry. Niestety, we wrześniu dostałam ostatnią już przesyłkę od Equilibry, w której znalazłam specjalistyczny olejek oraz mydło aloesowe, którego zabrakło na zdjęciu. Wzięłam też udział w Wielkiej Akcji Testowania Kosmetyków na portalu Uroda i Zdrowie, dzięki której testuję czekoladowy peeling do ciała. 
Ostatnia przesyłka to Face&Look Box wypełniony po brzegi kosmetykami Tołpa: delikatnym płynem micelarnym, szamponem i odżywką-maską zwiększającymi objętość włosów, ujędrniającym sorbetem nawilżającym, regenerującym peelingiem do ciała, odżywczym żelem pod prysznic, odżywczą maską-peelingiem regenerującą oraz nawilżającą maską rozświetlającą. Na koniec najlepsze: wszystkie te kosmetyki razem warte są około 170,00zł, ale ja zapłaciłam za nie wraz z kurierską przesyłką tylko 39,99zł :D

06:21:00

Recenzja: Sól do kąpieli o zapachu pomarańczy, Balea

Recenzja: Sól do kąpieli o zapachu pomarańczy, Balea
Od producenta:
Odpocznij...Zrelaksuj się w wannie pełnej zapachu. Sól do wanny (na bazie soli morskiej) zamieni moment wieczornej kąpieli w odprężający rytuał. Zawartość saszetki wsypać do wanny z ciepłą wodą. Poczekać chwilę, az produkt sie rozpuści- delikatnie zamieszać wodę dłonią. Optymalna temeratura wody do kąpieli to 36-38 stopni Celsjusza, jej czas nie powinien przekraczać 10-20 minut.
Skład: Maris Sal, Citrus Aurantium Dulcis Peel Oil, Parfum, Silica, Citrus Aurantium Amara Flower Extract, Propylene Glycol, Aqua, Sodium Benzoate, Citric Acid, CI 15510, Limonene, Methyl Benzoate, Benzyl Alcohol, Linalool
80 g kosztuje dokładnie 6,00 zł w drogerii Cytrynowa

Moim zdaniem:
Przyszła jesień, a wraz z nią moje upodobanie do picia hektolitrów herbat oraz dłuższych, gorących kąpieli najlepiej z dodatkami, które pięknie pachną. Jednym z takich "kąpieloumilaczy" jest sól Balea, którą dostałam do przetestowania jeszcze przed wakacjami, ale z użyciem jej czekałam aż do teraz. 
Sól znajduje się w saszetce, mieszczącej 80 gram produktu. Taka ilość wystarcza na jedną, porządną kąpiel. Szata graficzna jest przyjemna dla oka, prosta i przejrzysta. Sól ma postać małych, pomarańczowych kryształków, które nie od razu rozpuszczają się w wodzie i delikatnie ją barwią na wspomniany wcześniej kolor. Lubię ładnie pachnące kosmetyki, a ta sól pachnie po prostu przepięknie! Jej orzeźwiający, energetyczny, pomarańczowy aromat czuć nawet, gdy saszetka jest szczelnie zamknięta. Wydaje się być bardzo intensywny i męczący, ale po rozpuszczeniu w wodzie staje się subtelniejszy. 
O działaniu soli nie da się wiele powiedzieć, bo większych właściwości pielęgnacyjnych nie posiada. Niemniej jednak kąpiel z jej dodatkiem niesamowicie odpręża i relaksuje, pozwala się rozluźnić szczególnie po ciężkim, męczącym dniu. Nie wysusza skóry, powiedziałabym nawet, że ociupińke ją nawilża, a już na pewno delikatnie zmiękcza i pozostawia gładką w dotyku. 
Podsumowując, sól urzekła mnie swoim zapachem, ale działaniem nie wyróżnia się od innych podobnych do niej dodatków kąpielowych. Umila kąpiel, pozwala się rozluźnić oraz zrelaksować. Jak przystało na kosmetyki Balea, sól jest słabo dostępna. Jeśli jednak ktoś będzie miał okazję ja wypróbować, to śmiało polecam, szczególnie ze względu na jej cudowny i pobudzający zapach:)

07:11:00

Wrześniowy projekt denko

Wrześniowy projekt denko
Kolejny miesiąc za pasem, czyli najwyższa pora na rozliczenie się ze zużyciami ostatnich kilku tygodni. We wrześniu do kosza wylądowały dwa żele pod prysznic: Yves Rocher Jardins du Monde o zapachu granatu z Hiszpanii ( 1 ) oraz Dove Go Fresh pachnący śliwkami i kwiatem wiśni ( 4 ). Oba te żele ( i ich inne wersje zapachowe ) bardzo lubię i naprawdę często kupuję. Ładnie pachną, tworzą dużo piany, nie wysuszają skóry, dobrze myją i oczyszczają- więcej mi nie trzeba :) W ostatnich dniach dna dobiło także mydło Anatomicals o zapachu mięty i cytryny ( 6 ), który otrzymałam na spotkaniu blogerek. Wszystko byłoby okej, gdyby nie zapach- używając tego mydła czułam się tak jakbym myła się płynem do mycia naczyń Ludwik, mydło pachnie identycznie, dlatego cieszę się, że szybko dobiło dna. Piankę do golenia Skino ( 3 ) kupiłam przez przypadek myśląc, że to żel do depilacji tylko w zmienionej szacie graficznej :P Często piszę w komentarzach, że nie cierpię pianek do golenia, ale teraz z ręką na sercu przyznaję, że ta z Biedronki jest naprawdę świetna i mam już jej drugie opakowanie :) Żel z tej samej serii jest jeszcze lepszy, ale o tym w innym poście. Ostatnio moje dłonie potrzebują systematycznej pielęgnacji, więc we wrześniu praktycznie nie rozstawałam się z kremami do rąk. O kremie pachnącym maślanką i papają Balea ( 8 ) pisałam już wcześniej, dlatego odsyłam do recenzji. Moja opinia o drugim kremie, hipoalergicznym Białego Jelenia ( 7 ) czeka już na opublikowania, dlatego proszę tylko o chwilę cierpliwości :) Sól do kąpieli Apn Cosmetics ( 10 ) zużyłam razem z mamą, a o naszych wrażeniach możecie poczytać tutajMleczkiem do ciała Le Petit Marseiliais ( 5 ) oraz olejkiem z serii Oleje Świata Joanna ( 9 ) już się z nią nie podzieliłam :P O obu już pisałam na blogu ( odpowiednio tutaj i tutaj ) i oba mam zamiar zakupić w bliższej lub dalszej przyszłości :) I na koniec zostawiłam mój ulubiony antyperspirant Garnier Mineral ( 2 ), który bezapelacyjnie jest najlepszym z najlepszych. 
We wrześniu mama podkradała mi płyn micelarny Be Bebauty ( 1 i 2 ), dlatego w jednym miesiącu dna dobiły aż dwa opakowania. Jestem zdania, że są to jedne z lepszych ( i tańszych ) płynów do demakijażu, o czym pisałam już w tym poście. Pozostając w temacie (de)makijażu, w minionym miesiącu wykończyłam dwa tusze: Curling Pump Up Lovely ( 13 ) oraz Big&Beautiful Boom z Astora ( 12 ). Mascara z Lovely jest moim faworytem wśród tuszy do rzęs, a jeśli jesteście ciekawe dlaczego, to zapraszam do recenzji :) Zaś tutaj przeczytacie co sądzę o drugiej maskarze. Pomadkę Essence w odcieniu Glamour Queen ( 8 ) zużyłam na siłę i przyrzekam, że więcej nie znajdzie się ona w mojej kosmetyczce! Dlaczego? O tym w tym poście porównującym kilka nawilżających pomadek do ust. Nigdy więcej nie kupię też Regenerum do paznokci ( 10 ), które jest baaardzo przereklamowane. O tym dlaczego nie kupię więcej tego produktu przeczytacie tutaj. Mgiełka do twarzy, ciała i włosów Ziaja ( 11 ) nie posłużyła mi długo, bo połowa jej zawartości wylała mi się przypadkiem na pościel... To, co jednak pozostało nie przekonało mnie do ponownego jej kupna, bo d*py nie urywa, niczym się nie wyróżnia, a zapach pozostawia wiele do życzenia. We wrześniu wykończyłam trzy produkty do włosów: szampon z odżywką Sun&Fun Joanna ( 9 ), szampon z awokado Planeta Organica Africa ( 3 ), a także odżywkę do suchych i zniszczonych włosów Gliss Kur Total Repair ( 4 ). O szamponie z awokado będziecie mogły poczytać jeszcze w październiku :) Szampon z Joanny uwiódł mnie swoim zapachem, lekko przesłodzonym, aromatycznym, bardzo intensywnym, a zaskoczył działaniem- bardzo dobrze oczyszczał i nawilżał włosy, wygładzał i dodawał im miękkości. Odżywka jest zaś jedną z moich ulubionych, którą serdecznie polecam tym z Was, których włosy potrzebują zdyscyplinowania. Obok najnowszej serii Ziaja, Liście Manuka, nie mogłam przejść obojętnie. Od razu kupiłam całą linię, a we wrześniu wycisnęłam ostatnie resztki z fenomenalnej pasty oczyszczającej ( 5 ), żelu normalizującego ( 6 ) oraz kremu nawilżającego, korygująco- ściągającego ( 7 ). O żadnym z tych produktów nie będę dziś nic pisać, bo w niedalekich planach mam zamiar opublikowanie recenzji wszystkich kosmetyków wchodzących w skład serii Liście Manuka :)

W tym miesiącu to by było wszystko ;)

07:07:00

Wrzesień na zdjęciach

Wrzesień na zdjęciach
 najlepszy sok marchwiowy tylko z Biedronki! | paczuszkowo, czyli nowości książkowe, zakupy z allegro i nowości do testowania | biedronkowe zakupy część I, czyli bluzeczka, pudełeczka i odżyweczka :P
 zapas pasty oczyszczającej z najnowszej serii Ziaja- o tym dlaczego tak pokochałam ten produkt już niedługo | biedronkowe zakupy część II, czyli faliste tekturki ( nowy pomysł na tło do zdjęć? ), odżywka do włosów i słitaśne skarpetusie :D | gdy zobaczyłam je na wystawie, od razu wiedziałam, że będą moje!
 przeczytane we wrześniu | przyszła jesień, zimne wieczory, więc trzeba było poczynić zakup herbat- to jedna z nich, oprócz niej kupiłam też karmelowo-waniliową i malinowo-żurawinową | nie przepadam za KFC, ale ich Qurrito smakuje mi  bardzo
 czego się nie robi, by wyglądać pięknie... we wrześniu zaczęłam pić ( ble! ) nawet olej lniany, by stan mojej cery tylko uległ poprawie. o efektach kuracji w listopadzie | tuż przed wyjściem do pracy | moja ostatnia mania kupowania różnych różnistych karteczek samoprzylepnych, na których notuję teraz wszystko, co się da
uwielbiam! szkoda tylko, że po te serki muszę jeździć do innego miasta, bo w moim pipidówku w żadnym sklepie ich nie ma :( | jedyny książkowy zakup we wrześniu, jeszcze nie zaczęłam czytać, ale i tak planuję recenzję tej książki ;) | przygotowania do miesięcznego denko- jak ja to robię, że ta torebka pod koniec miesiąca jest zawsze wypchana po brzegi?

PS. Wybaczcie jakość zdjęć, większość robiona telefonem, więc same rozumiecie ;)

07:09:00

Recenzja: Lotion do ciała Melon Tango, Balea

Recenzja: Lotion do ciała Melon Tango, Balea
Obietnice producenta:
Lekki lotion do ciała o pobudzającym zapachem świeżutkiego arbuza. Błyskawicznie się wchłania i nie pozostawia lepkiej warstwy. Orzeźwia skórę i pozostawia ją cudownie pachnącą. Balsam do codziennej pielęgnacji ciała. Nawilża oraz sprawia, że skóra staje się gładka. Kompozycja zapachowa sprawia, że pachnie letnim zapachem melona. Olejki roślinne oraz gliceryna zapewniają ochronę i odpowiednie nawilżenie. Balsam należy wmasowywać okrężnymi ruchami. Przebadany dermatologicznie.

200ml kosztuje 11zł w drogerii Cytrynowej
Moim zdaniem:
Wybierając nowy balsam do ciała kieruję się głównie jego walorami zapachowymi. Dopiero z czasem przekonuję się na własnej skórze czy działanie jest równie zadowalające. Jak było w przypadku arbuzowego lotionu Balea? Zapraszam do lektury :)
Szata graficzna tubki, w której znajduje się lotion jest tak kolorowa, pozytywna i soczysta, że na sam jej widok człowiek dostaje energetycznego kopa :) Świetna, żywa kolorystyka momentalnie przykuwa wzrok potencjalnej klientki i kusi, aby ją mieć. Sama tubka jest miękka, elastyczna, dzięki czemu produkt z łatwością wychodzi do samego końca. 
Konsystencja jest białego koloru, bardzo leciutka, taka eteryczna i subtelna. Przypomina mi aksamitny jogurt naturalny: jest tak samo delikatna, przeciekająca przez palce i jakby rozwodniona. Dobrze rozprowadza się po skórze. Po wchłonięciu się lotionu, co następuję bardzo szybko, wręcz ekspresowo, nie czuć tłustej czy lepkiej warstewki. Zapach jest taki... landrynkowy :) Słodki, bardzo przyjemny, z wyczuwalną arbuzowo-melonową nutą. Jest świeży i rześki, a nie ciężki i mdlący. Nie wyczuwam w nim żadnej chemii ani sztuczności, żałuję tylko, że nie utrzymuje się na skórze, że bardzo szybko się ulatnia. 
Po użyciu lotionu skóra jest przyjemnie nawilżona, miękka i wygładzona, aksamitnie gładka w dotyku. Balsam nie podrażnia ani nie uczula, a użyty po depilacji koi i łagodzi. Zużyłam go latem, czasami trzymałam go w lodówce, dzięki czemu balsam zyskał właściwości lekko chłodzące i orzeźwiające, co okazało się fenomenalnym rozwiązaniem w wakacyjne, upalne dni :)
Ze względu na lekką konsystencję, działanie balsamu określiłabym jako łagodne. Moim zdaniem lotion nie sprawdzi się u osób z suchą lub bardzo suchą skórą, bo jest zbyt delikatny. Jednakże posiadaczki normalnej skóry, nie wymagającej tak jak moja, będą zadowolone ze stopnia nawilżenia jaki gwarantuje :) 
Copyright © 2016 MintElegance , Blogger