13:52:00

Recenzja: Kolagenowe serum do ciała z olejkiem makadamia, Bingo Spa

Recenzja: Kolagenowe serum do ciała z olejkiem makadamia, Bingo Spa
Obietnice producenta:
Serum kolagenowe do ciała z olejkiem makadamia BingoSpa skutecznie zwalcza wolne rodniki. Jest odpowiednie dla wszystkich typów skóry, ale w szczególności dla suchej, łuszczącej się, wrażliwej i dojrzałej skóry. Kolagen to aktywny składnik, który spełnia funkcję naturalnego środka nawilżającego skórę, posiadając jednocześnie istotny wpływ na ochronę jej  przed procesami starzenia się. Kolagen działa na skórę regenerująco i wygładzająco, przywracając jej świeżość i właściwe nawilżenie. Wchodząc w skład naskórka i skóry właściwej, pełni funkcję naturalnego czynnika nawilżającego - wpływa na utrzymanie właściwego stopnia wilgotności skóry. Olejek makadamia zawiera cenne minerały, witaminy A, B, E oraz lecytynę. Dzięki temu ma działanie przeciwzmarszczkowe, hamuje starzenie się skóry oraz chroni cerę przed działaniem wolnych rodników. Olejek makadamia, wnikając głęboko w skórę łagodzi jej podrażnienia, poprawia napięcie oraz sprężystość. 

150 ml serum kosztuje 24,00 zł w sklepie internetowym Bingo Spa
Moim zdaniem:
W tym roku to już ostatni post, ostatnia recenzja. Następnym razem spotkamy się już w Nowym Roku, który zapowiada mi się bardzo intensywnie :) Mam nadzieję, że uda mi się zrealizować wszystkie moje plany- trzymajcie mocno kciuki, a w międzyczasie poczytajcie o kolagenowym serum z olejkiem makadamia do pielęgnacji ciała od Bingo Spa, które dostępne jest jeszcze w wersji z olejkiem arganowym, ze słodkich migdałów oraz morelowym :)
Chyba już o tym wspominałam przy okazji recenzji innego produktu Bingo Spa, że marka jest konsekwentna w opakowaniach swoich kosmetyków. W prostej, przezroczystej, wąskiej butelce zakończonej białą i plastikową pompką miałam płyn micelarny ( klik ) czy też inne serum do ciała, czekoladowo- pomarańczowe ( klik ). Pompka działa bez zarzutu, wyciskając z wnętrza serum o lekkiej, kremowej konsystencji, która dobrze rozprowadza się po skórze i szybko się wchłania, nie pozostawiając uczucia lepkości. Mimo iż na opakowaniu widnieje czarno na złotym, że serum nie zawiera kompozycji zapachowej, to niestety "pachnie" ohydnie! Śmierdzi czym zjełczałym,  skwaśniałym, nieświeżym, po prostu paskudnie. I jak na złość ten okropny zapach trzyma się uparcie skóry.
Moja skóra nie jest kapryśna, większość balsamów do ciała potrafi o nią odpowiednio zadbać, ale to serum nie do końca sprostało jej wymaganiom. Po nałożeniu zmiękcza i subtelnie wygładza skórę, sprawiając tym samym, że jest delikatna w dotyku, ale w tym wszystkim brakuje mi odpowiedniego nawilżenia skóry. Nie mogę napisać, że serum wcale nie nawilża,  bo to mija się z prawdą, ale poziom nawilżenia jest niestety zbyt słaby, za mało odczuwalny, nawet dla mojej niewymagającej szczególnej pielęgnacji skóry. 
Mam porównanie z innym serum do ciała Bingo Spa, o którym wspomniałam na wstępie recenzji, i gdybym miała polecić tylko jedno z nich, to bez wahania wskazałabym to, które miałam w tamtym roku, bo jest ociupinkę lepsze, a poza tym ma dużo ładniejszy zapach ;)


PS. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

00:07:00

Matowa pomadka do ust Rouge Edition Velvet, Bourjois

Matowa pomadka do ust Rouge Edition Velvet, Bourjois
Obietnice producenta:
Nowa pomadka od Bourjois z matowym wykończeniem i intensywnymi kolorami, o lekkiej, przyjemnie nakładającej się formule, której nie czuć na ustach, nie wspominając o łatwej aplikacji, poczuciu komfortu na ustach i 24 godzinnej trwałości. Rouge Edition Velvet ma niewiarygodną formułę, która tuż po aplikacji sprawia wrażenie lakieru do ust, ale po nałożeniu przemienia się w pięknie matową, jedwabiście gładką i lekką teksturę , która wygląda glamour i sexy! Prawdziwe odkrycie!

7,7 ml kosztuje około 50,00 zł w Rossmannie, w drogeriach internetowych około 30,00 zł
Moim zdaniem:
Matowe pomadki nie od razu zyskały moją sympatię. Byłam fanką błyszczyków i raczej transparentnych kolorów, ale wystarczyło kilka przeczytanych recenzji i masa obejrzanych zdjęć, by z czasem przełamać mój opór. O ile dobrze pamiętam, moja miłość do matowych pomadek zaczęła się od Velvet Matte Golden Rose ( klik ), a drugą z kolei, tą która utwierdziła mnie w tym uczuciu, jest pomadka w płynie Rouge Edition Velvet Bourjois.
Pomadkę kupiłam w jednej z internetowych drogerii za niecałe 30,00 zł, czyli o prawie połowę taniej niż w Rossmannie! Kolor wybierałam w ciemno, na podstawie zdjęć w internecie i chociaż było to ryzykowne posunięcie, to opłacało się, bo odcień, który mam, czyli 07 Nude-ist, idealnie trafił w moje gusta :) Jest to zgaszony, stonowany, ciemny róż, który z odcieniem nude raczej nie ma wiele wspólnego, więc nie wiem skąd jego nazwa ;) Jest sporo ciemniejszy od mojego naturalnego koloru warg, ale nie jest na tyle intensywny, by mocno rzucać się w oczy, więc bardzo dobrze sprawdza się w codziennym makijażu. 
Tym, co odróżnia matową pomadkę Bourjois od innych mi znanych jest jej trwałość. Nałożona na usta aż wżera się w nie i jedynie płyn micelarny jest w stanie ją usunąć z warg. Niestraszne tej pomadce jedzenie czy picie, nawet nie odbija się na kubku czy chusteczce. Zaskakująco lekka i kremowa konsystencja ma okropny zapach farby do malowania ścian wyczuwalny podczas nakładania na wargi. Na ustach nie tworzy suchej skorupy ani ich nie skleja, zapewniając im miękki, jakby welurowy efekt. Początkowo pomadka delikatnie się błyszczy, jednak powoli zastyga, zostawiając matowe usta w jednolitym kolorze. Jak na matową pomadkę przystało, wymaga idealnie wypielęgnowanych ust, inaczej uwydatni każdą ich niedoskonałość. Matowe pomadki maja też tendencję do przesuszania ust, ale Rouge Edition Velvet wysusza usta minimalnie, mimo to nie zapominam nałożyć na nie przed snem pomadki nawilżającej. Pomadka jest bardzo dobrze napigmentowana, a stopień nasycenia koloru można stopniować ( na zdjęciu poniżej pomalowałam usta dwoma warstwami ).
Zaskoczyło mnie to, że na ustach jest praktycznie niewyczuwalna, zaś ewentualne poprawki w ciągu dnia czy dołożenie koloru można spokojnie wykonywać bez obawy o nierównomiernie pomalowane usta. Przyjemną niespodzianką jest także pozostawiany przez pomadkę Bourjois efekt matu, który jest nie jest zwykły ani płaski, tylko taki... aksamitny i miękki, dzięki czemu usta nie wyglądają nienaturalnie. 
Pomadka Rouge Edition Velvet jest starszą siostrą Rouge Edition Aqua Laque, o której pisałam już w tym poście. Mają takie same, niewielkie, eleganckie opakowania, które różnią się tylko tym, że nakrętka pierwszej z nich jest matowa, a drugiej błyszcząca. Posiadają również identyczne pędzelki, ukośnie ścięte z miękkim włosiem, którym wygodnie maluje się usta. A skoro już o tym mowa to warto, żebyście wiedziały, że ja bez lusterka nie umalowałabym sobie warg tą pomadką, albowiem wymaga ona perfekcyjnego nałożenia, szczególnie przy konturach, albowiem Rouge Edition Velvet uwydatni każdą nierówność. Mnie czasami dłużej zajmuje pomalowanie nią ust niż wykonanie całego makijażu :P 
Pomadka Rouge Edition Velvet nawet po całym dniu nie rozmazuje się, nie wylewa poza wyznaczony kontur, zapewniając tym samym długotrwałe i jednolite krycie. Dostępna jest w 12 odcieniach, od delikatnych nudziaków, które będą idealnym dopełnieniem codziennego makijażu, po intensywne róże i czerwienie, które  sprawdzą się na wielkie wyjścia. 

00:02:00

Recenzja: Arganowy krem na noc z kwasem hialuronowym, Nacomi

Recenzja: Arganowy krem na noc z kwasem hialuronowym, Nacomi
Obietnice producenta:
Marokański, arganowy krem na noc z kwasem hialuronowym przeznaczony do skóry kobiet po 30 roku życia. Nacomi dba o kobiety. By jeszcze przyjemniej używało się naszego kremu, ma on delikatny pudrowy zapach. Bez alergenów, parabenów i barwników. 

50 ml kosztuje 35,76 zł w sklepie internetowym Nacomi
Moim zdaniem:
Olej arganowy jest bardzo popularnym naturalnym kosmetykiem, a jego właściwości pielęgnacyjne można wymieniać i wymieniać bez końca. Sama jestem jego wierną miłośniczką, głównie w jego czystej postaci, chciałam jednak sprawdzić czy kosmetyk z jego dodatkiem również spełni moje oczekiwania. I tak padło na krem na noc z kwasem hialuronowym, w składzie którego olej arganowy znajduje się już na drugim miejscu.
Jak możecie zobaczyć na zdjęciach, niewielki szklany słoiczek został zapakowany w kartonik o przyjemnej dla oka szacie graficznej. Po odkręceniu mlecznobiałej nakrętki i zdjęciu ochronnego wieczka widać, że konsystencja jest w kolorze ecru ( oczywiście na zdjęciu kolor musiał wyjść biały jak śnieg... ), a także czuć trochę pudrowy, trochę słodkawy zapach, który jest najmocniejszym ogniwem tego kremu. Wracając jeszcze na moment do samej konsystencji produkty, to zapomniałam nadmienić, że jest ona półtłusta i jakby satynowa w dotyku, gładziutko sunie po skórze, ale sprawia, że niemiłosiernie się świeci jeszcze dłuższą chwilę po aplikacji.
Używam tego kremu już od kilku tygodni, zgodnie z jego przeznaczeniem, co noc, oczywiście po dokładnym demakijażu. I kurczę, zastrzelcie mnie, ale nie wiem co mam o nim napisać, ponieważ krem ten nie robi kompletnie nic: nie nawilża, nie odżywia skóry, nie uelastycznia jej, nie regeneruje. Kurczę, nawet nie podrażnia, nie wysusza, ani tym bardziej nie zapycha! W moim przypadku okazał się bezpłciowy i tylko  zabił mi ćwieka, bo jest to pierwszy kosmetyk, na temat którego po prostu nie mam zdania, mimo iż testuję go od blisko dwóch miesięcy, co w moim odczuciu jest aż nazbyt wystarczającą ilością czasu na wyrobienie sobie jakiejkolwiek opinii. Stąd też moja prośba, jeśli któraś z Was miała z nim do czynienia, to napiszcie czy tylko u mnie wzbudza takie... osłupienie i totalne zdezorientowanie?

00:08:00

Wesołych Świąt

Wesołych Świąt
Nie mam daru do pisania ani życzeń wymyślania,
więc w sposób tradycyjny chciałabym Wam życzyć, 
aby Święta Bożego Narodzenia
były czasem spędzonym w ciepłej, rodzinnej atmosferze.
Niech to będzie chwila wytchnienia i odpoczynku, 
wypełniona kolędami i śmiechem bliskich Wam osób.
Życzę Wam również szampańskiej i niezapomnianej zabawy sylwestrowej
oraz samych najszczęśliwszych chwil w Nowym Roku :)

08:18:00

Moje świąteczne zdobienie paznokci :)

Moje świąteczne zdobienie paznokci :)
Na kilka dni przed Wigilią mam dla Was lekki, przyjemny post, z małą ilością tekstu, bo przedstawiający tylko mój najnowszy hybrydowy manicure ze świątecznym akcentem :)  W tym roku postawiłam przede wszystkim na czarny kolor, który ożywiłam czerwienią na palcu wskazującym oraz złotym brokatem, którym pomalowałam kciuk. Żeby nie było nudno, całość ubarwiłam jeszcze kolorowymi naklejkami w postaci bałwanka, choinki i śnieżynki :)
Właśnie te trzy lakiery stanowią bazę mojego świątecznego manicure- wierzcie mi, na żywo prezentują się jeszcze piękniej! W szczególności My Love mieniący się delikatnymi drobinkami :)

00:03:00

Szampon do włosów suchych i zniszczonych z wyciągiem z bio - róży, Lavera

Szampon do włosów suchych i zniszczonych z wyciągiem z bio - róży, Lavera
Obietnice producenta:
Nowy kompleks keratynowy z rzodkiewki dba o regenerację włosów. Innowacyjna formuła pielęgnacyjna z 4 roślin (migdał, soja, ryż i owies) wygładza strukturę włosów i pozostawia je sprężystymi i elastycznymi. Łagodne roślinne środki myjące (tensydy na bazie cukru i kokosa) niepodrażniające skóry oczyszczają i nawilżają włosy. Szampon do włosów suchych i zniszczonych. Lavera Repair & Care Shampoo nie zawiera silikonów. Zawiera naturalne składnik roślinne pochodzące z upraw ekologicznych, kontrolowanych dzikich zbiorów i z własnej produkcji. 100% naturalny kosmetyk, wegański. 

200 ml kosztuje około 23,00 zł w sklepach internetowych, stacjonarnie w sklepach zielarskich i z produktami eko
Moim zdaniem:
Mamy połowę grudnia, czas intensywnego przygotowywania do Świąt, które zbliżają się wielkimi krokami. Zakupy porobione, prezenty popakowane, dom posprzątany, choinka jeszcze nie ubrana, ale w poniedziałek już będzie :D Zajęć mam co niemiara, nie wspominając o pracy i szkole, ale jakoś daję radę, bo jak nie ja, to kto :D? Ba, znalazłam nawet czas na napisanie recenzji naturalnego, wegańskiego szamponu do suchych i zniszczonych włosów od Lavery :)
Prosta, biała butelka o pojemności 200 ml wygodnie leży w dłoniach, nie wyślizguje się, a poza tym stabilnie stoi na łazienkowej półeczce. Zakończona jest zieloną nakrętką z klapką, pod którą znajduje się niewielki otworek. Szampon ma bezbarwną konsystencję, charakterystyczną dla większości kosmetyków do mycia włosów, odpowiednio gęstą, a zarazem płynną, taką która bez problemu przelewa się przez wspomniane wcześniej oczko. Subtelnie różany zapach okraszony jest delikatną nutką chemii i choć nie przepadam za różanymi kosmetykami, to zapach tego szamponu wcale mi nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, nawet mi się spodobał :)
Jednak bardziej od zapachu, spodobało mi się działanie tego szamponu na moje włosy. W kontakcie z wodą tworzy delikatną pianę, której nie ma za dużo, ale za to dobrze oczyszcza włosy z wszelkich zanieczyszczeń, myje i odświeża, nie podrażniając skóry głowy ani nie przyczyniając się do powstawania łupieżu. Szampon nie plącze włosów, nie robi z nich 'siana', wręcz przeciwnie: bardzo fajnie nawilża włosy, a dodatkowo przedłuża ich świeżość. W dotyku są gładkie, miękkie i sypkie. Ładnie się błyszczą, lepiej się układają i gołym okiem widać, że są w lepszej kondycji.
Na pewno zainteresuje Was fakt, że szampon ten nie zawiera SLS ani silikonów, posiada za to wiele wyciągów oraz składników naturalnego pochodzenia. Zawsze myślałam, że moje włosy lubują się w silikonach, ale okazało się, że szampony nie nafaszerowane chemią też im służą :)

08:50:00

Na wesoło o MintElegance, część III

Na wesoło o MintElegance, część III
Post z cyklu "rozluźnijmy się przed Świętami", czyli pośmiejmy się z blogerki :P
no i jak ja teraz wyjadę?!
moja kobieca logika w pigułce :P
chwała temu, kto wymyślił hybrydy!
 dlatego na blogu nie ma moich zdjęć :P
 tja, kogo ja próbuję oszukać...
 w domu jak w domu, ale jak muszę pilnować się w pracy :P
 chyba muszę zabrać go do okulisty...
 jaki on kochany, że zauważył :D
 dlatego zaczęłam używać pomadek :P
 tak fajnie ogląda się ze mną filmy :D
jak to mawia mój narzeczony "zabić to za mało" :P

07:30:00

Recenzja: Mineralny podkład od Lily Lolo

Recenzja: Mineralny podkład od Lily Lolo
Obietnice producenta:
Jasny mineralny podkład o ciepłym kolorycie dla cery jasnej. Posiada naturalny filtr przeciwsłoneczny SPF 15. Jeden z najchętniej kupowanych jasnych odcieni podkładu. Nie zawiera drażniących substancji chemicznych, nanocząsteczek, parabenów, tlenochlorku bizmutu, talku, sztucznych barwinków, wypełniaczy, syntetycznych substancji zapachowych ani konserwantów. Zawiera naturalny filtr przeciwsłoneczny SPF 15 i jest w 100% naturalny oraz może być używany przez wegan i wegetarian.

10 g podkładu kosztuje 81,90 zł w sklepie internetowym Costasy
Moim zdaniem:
W mineralnych kosmetykach zakochałam się od pierwszego użycia, zachwycam się nimi każdego dnia i przestać nie mogę. Od kilku tygodni królują w moim codziennym makijażu, więc wypadałoby co nieco o nich napisać. O korektorze w odcieniu Barely Beige pisałam już jakiś czas temu, dziś zapraszam Was na recenzję podkładu, a za kilka tygodni na tekst o pudrze oraz pędzlu Super Kabuki :)
Z 18 dostępnych odcieni wybrałam Warm Peach, który jest jasnym podkładem o ciepłych, żółtych tonach. Wybór okazał się strzałem w dziesiątkę, bo idealnie wpasował się w koloryt mojej cery. 
Podkład, tak jak i korektor oraz pozostałe sypkie produkty Lily Lolo znajdują się w takich samych matowych słoiczkach z sitkiem zakręcanych na czarną zakrętkę, dodatkowo zabezpieczonych folią i schowanych w białe kartoniki z czarnymi detalami. Wykonane elegancko i solidnie są ozdobą każdej toaletki. Szczelna zakrętka umożliwia bezpieczne przewożenie kosmetyku, bez obaw, że wysypie się w kosmetyczce, poza tym ułatwia aplikowanie pudru na pędzel: wystarczy odrobinę wysypać na wieczko, zanurzyć pędzel, otrzepać z nadmiaru i już można nakładać kosmetyk na skórę. Skoro już o tym mowa, to wspomnę o tym jak ja to robię, a robię to zgodnie ze wskazówkami, które znalazłam na stronie Costasy, tj. ruchem kolistym delikatnie przyciskając pędzel do skóry, przy czym z przyzwyczajenia aplikowanie podkładu zaczynam od czoła i w kierunku brody, a nie na odwrót, jak jest to zalecane na stronie polskiego dystrybutora tych kosmetyków. Niemniej jednak, efekt jaki zyskuję jest dla mnie satysfakcjonujący, więc robię jak mi wygodnie :) Przy mojej niezbyt jednolitej cerze, z kilkoma niedoskonałościami i zaczerwienieniami, pojedyncza warstwa mineralnego podkładu nie zapewnia pożądanego przeze mnie efektu, dlatego na jednej się nie kończy, przeważnie potrzebuję kilku warstw. Może się wydawać, że to dużo, ale podkład w postaci drobniutko zmielonego proszku naprawdę daje naturalne, subtelne wykończenie makijażu, nie ma nawet mowy o tworzeniu się maski, osypywaniu podkładu, który jest naprawdę lekki i niewidoczny na skórze. 
Co takiego urzekło mnie w tym podkładzie? Mogłabym napisać krótko "wszystko" i na tym zakończyć recenzję, ale śmiem wątpić, żeby Was to usatysfakcjonowało ;) Więc zacznijmy od początku, pierwszą rzeczą jaka zachwyciła mnie w podkładzie Lily Lolo jest jego trwałość, to że utrzymuje się  w nienaruszonym stanie przez większość dnia, to że nie zbiera się w załamaniach, że nie podkreśla ewentualnych zmarszczek, chociaż może uwidocznić suche skórki, ale te 'większe', bo pojedyncze ładnie tuszuje. Skóra po zastosowaniu mineralnego podkładu jest jedwabiście gładka w dotyku, wygląda świeżo, promiennie i naturalnie. Krycie podkładu jest bardzo delikatne, ale da się je stopniować, jeśli występuje taka potrzeba. Odcień, który posiadam, czyli Warm Peach, świetnie radzi sobie z neutralizowaniem zaczerwienień, tych mniejszych i tych większych również. Podkład wygładza skórę, zapewniając jej zdrowy wygląd o naturalnie wyglądającym matowym i jednocześnie jakby satynowym wykończeniu. 
Mineralny podkład Lily Lolo jest świetną alternatywą dla płynnych, cięższych podkładów drogeryjnych. Używam go na co dzień, pozwalając tym samym oddychać mojej skórze, a inne zostawiam sobie na większe wyjścia :)


Na koniec chciałabym jeszcze przypomnieć Wam o trwającym konkursie na stronie Bangla.pl :)

07:09:00

Pomadka do ust Vitamin Cocktail od Hean

Pomadka do ust Vitamin Cocktail od Hean
Obietnice producenta:
Witaminowy koktajl ukryty w pomadce. Bogata odżywcza formuła z witaminami A, E, C i F oraz masłem Shea pielęgnuje i odżywia naskórek ust. Pomadka o przedłużonej trwałości świetnie utrzymuje kolor na ustach, nadaje im delikatny połysk. Idealnie kremowa w aplikacji. Zawiera filtry ochronne UVA i UVB. Dostępny w 30 kolorach.

4,5 g kosztuje około w granicach 15,00 zł
Moim zdaniem:
Marka Hean to kolejna z marek kosmetycznych, o której tylko czytałam na Waszych blogach. Rozglądałam się za nią w niewielkich drogeriach, ale w żadnej nie było mi dane jej spotkać. Dlatego możecie wyobrazić sobie moje zaskoczenie, gdy pewnej soboty skończyłam zajęcia wcześniej niż zwykle i czekając na narzeczonego weszłam do pierwszego lepszego sklepiku w okolicy mojej szkoły i tam moim oczom ukazała się cała szafa z kosmetykami Hean! A tuż obok półka z żelami pod prysznic Balea :D Oczywiście, nie wyszłam z pustymi rękoma, tylko z trzema żelami Balea oraz dwoma pomadkami Hean :P Jedną z nich jest Vitamin Cocktail, o której w wolnej chwili i w przypływie weny twórczej napisałam krótką recenzję, do przeczytania której serdecznie Was zachęcam :)
Pomadka ma plastikowe, owalne opakowanie w postaci standardowego, wysuwanego sztyftu. Szata graficzna jest utrzymana w minimalistycznym tonie, na czarnym tle widnieją posrebrzane napisy oraz subtelne pociągnięcia pędzelkiem, a na spodzie znajduje się naklejka z kolorem, który w przybliżeniu ma odzwierciedlać odcień szminki oraz jego numer wraz z nazwą. Spośród 30 dostępnych kolorów wybrałam nr 325 Bamboo, który jest ciepłym odcieniem nude , subtelnie wpadającym w delikatniutki brąz. Ma przyjemną, kremową konsystencję, nie jest ani za miękka ani za twarda i bardzo dobrze rozprowadza się po ustach. 
Nie jest to pomadka mocno kryjąca. Dla pełnego pokrycia warg potrzebnych jest kilka warstw, jedna- dwie dają efekt pociągnięcia ust błyszczykiem. Nawet przy kilku warstwach, pomadki w ogóle nie czuć na ustach, jest wyjątkowo lekka. Oprócz koloru nadaje wargom śliczny, ale nienachalny połysk. Dzięki zawartości masła Shea pielęgnuje usta, delikatnie je natłuszczając, wygładzając i zmiękczając. Pomadka nie podkreśla suchych skórek, ładnie wtapia się w wargi, ale nie grzeszy trwałością- bez jedzenia czy picia utrzymuje się na ustach do max półtorej godziny.
Podsumowując, jest to niedroga, a mimo to bardzo dobra pomadka, którą polubiłam od pierwszego użycia i której nie mam nic do zarzucenia, bo nawet nikła trwałość nie jest dla mnie przeszkodą w jej codziennym używaniu :)

00:06:00

Recenzja: Regenerujący olejek do ciała, Repair, Saisona

Recenzja: Regenerujący olejek do ciała, Repair, Saisona
Obietnice producenta:
Regenerujący Olejek pomaga natłuścić i odżywić odpowiednio skórę, przez co powstrzymuje zbyt szybkie jej starzenie. Wspomaga walkę z rozstępami oraz pozbawioną elastyczności skórą, np. wskutek znacznej utraty wagi. Wygładza skórę, ujędrnia ją i powstrzymuje zachodzące w niej procesy degeneracji tkanek. Zawiera kompleks trzech olejków (Arganowy, Owoc Dzikiej Róży oraz Konopie) znanych ze swoich właściwości przeciwko starzeniu się skóry. Ekstrakt ze Stokrotki wzmacnia skórę, a organiczny Wyciąg Lipactive Inca Inci® bogaty w niezbędne kwasy tłuszczowe wspomaga ochronę i zwiększa odnowę komórek.

100 ml kosztuje 77,00 zł w internetowych sklepach, np. Erato Organic
Moim zdaniem:
Jestem fanką olejków. Jeszcze jakiś rok-dwa lata temu, te słowa nie wypłynęłyby spod moich palców błądzących po klawiaturze, ale taka jest prawda- olejki na stałe zagościły w mojej codziennej pielęgnacji. Mam kilka swoich ulubionych olejków, do grona których ostatnio dołączył regenerujący olejek Saisona.
Przezroczysta buteleczka została wykonana z tak mocnego tworzywa, że początkowo myślałam, iż jest szklana, dopiero postukanie paznokciem w ściankę utwierdziło mnie, że jestem w błędzie- taki odgłos wydaje tylko plastik ;) Wąska buteleczka ma pojemność 100 ml oraz miłą dla oka, delikatną i przejrzystą szatę graficzną. Jest bardzo poręczna, wygodnie leży w dłoni, a pozłacana pompka nie zacina się i nienagannie aplikuje kosmetyk na skórę. 
Olejek ma złotą barwę, specyficzny cytrusowy zapach z nutą czegoś ciężkiego- jest to zapach obok którego trudno przejść obojętnie, albo ktoś go pokocha albo znienawidzi. Na początku należałam do tej drugiej grupy, dopiero z czasem przyzwyczaiłam się do tej nietuzinkowej woni. Powiedziałabym, że olejek Saisona należy do grupy olejków lekkich: jest rzadki, płynny, lekko tłusty, nie obciążający skóry, świetnie rozprowadza się po skórze, nie ważne czy aplikowany jest na sucho czy na jeszcze ciepłą skórę tuż po wyjściu spod prysznica. 
Olejek działa nie tylko skutecznie, zapewniając skórze cudowne uczucie nawilżenia, lekkiego natłuszczenia, ale też szybko, błyskawicznie przywracając komfort przesuszonej czy ściągniętej skórze. Zmiękcza, wygładza i tak jak obiecuje producent, odżywia, regeneruje i uelastycznia, czyniąc skórę delikatną i miłą w dotyku. Podoba mi się to, że efekty stosowania olejku nie są powierzchowne czy krótkotrwałe, że olejek zapobiega przesuszeniom i podrażnieniom, że skóra jest naprawdę zadbana, wypielęgnowana i w dużo lepszej kondycji. 
W składzie znajduje się mój ulubiony olejek arganowy, a poza nim olejek z owocu dzikiej róży oraz z konopi, a także ekstrakt ze stokrotki oraz wyciąg z amazońskiej rośliny Inca Inci. Taki miks to prawdziwe błogosławieństwo dla mojej skóry :)

07:13:00

Mikołajkowy box by Hello Kitty :)

Mikołajkowy box by Hello Kitty :)
Wiecie za co lubię listopad? Za to, że po listopadzie przychodzi grudzień i Święta są coraz bliżej też, ale bardziej za to, że to właśnie w tym miesiącu zawsze znajdzie się jakaś blogerka, która pokusi się o zorganizowanie Mikołajkowych Boxów :) Tym razem była to Patrycja, znana Wam zapewne jako Hello Kitty lub Interendo
Moją mikołajkową parą została Monika, prowadząca bloga Kosmetyczne Raczkowanie. Wymieniłyśmy się kilku(nastoma) mailami, dzięki którym poznałyśmy swoje upodobania i oczekiwania względem boxa, co znacznie ułatwiło jego skompletowanie :) Swoje pudełko odebrałam w piątek i choć miałam naprawdę szczere chęci otworzenia go w niedzielę, to no cóż... nie wytrzymałam :P
Co znalazłam w środku? Wszystko, czego dusza zapragnie w zimowy czas! Coś słodkiego, czekoladowego, co znów poszło w boczki :P, bo zniknęło w oka mgnieniu i ledwo dotrwało do zdjęć. Do tego herbatka i to nie byle jaka, bo kaktusowa- piła któraś z Was coś takiego? Na pewno nie :P Jest herbatka, są słodkości, do pełni szczęścia brakuje tylko książki, która w boxie też się znalazła. "Obietnicę pod jemiołą" jednego z moich ukochanych pisarzy zostawiam sobie do przeczytania na Święta :) W boxie znalazło się też coś z biżuterii: duże naszyjniki, które będą fajnie komponować się z grubymi swetrami, kolczyki w kształcie choinek, no i moja wymarzona szpilka od Christiana Louboutina- wtajemniczeni wiedzą o co chodzi :P Mikołajkowy box dla urodowej blogerki byłby niepełny bez choćby jednego kosmetyku, a tu mam ich aż sześć- mydełko glicerynowe, rozświetlacz, lakier hybrydowy, azjatycką maseczkę do twarzy, pomadkę peelingującą oraz matującą szminkę, plus dwa gadżety i to takie, które baaardzo chciałam mieć! Jajeczko do czyszczenia pędzli znalazło się na jednej z moich wishlist, ale skąd Monika wiedziała, że myślę o kupnie tasiemki do zdobień? Telepatia chyba :D W paczce znalazła się jeszcze własnoręcznie wykonana kartka z życzeniami oraz lista opisująca każdy element zawartości Mikołajkowego Boxa :)
Cóż mogę powiedzieć, buzia nadal mi się cieszy na widok tych wszystkich rzeczy- Monika naprawdę się postarała i chociaż już jej podziękowałam, to zrobię to jeszcze raz: Monia, baaardzo Ci dziękuję za tak wspaniały prezent :) A jeśli Wy chcecie zobaczyć jaką niespodziankę przygotowałam dla swojej Mikołajki, to zapraszam Was na jej bloga :)

00:01:00

Recenzja: Peeling solny z pyłem ze skały wulkanicznej i czerwoną herbatą, Bingo Spa

Recenzja: Peeling solny z pyłem ze skały wulkanicznej i czerwoną herbatą, Bingo Spa
Obietnice producenta:
Peeling BingoSpa pomaga się ich pozbyć, odsłaniając jaśniejszą i zdrowszą skórę. Poprawia również mikrokrążenie - po jego użyciu skóra ma natychmiast ładniejszy koloryt i jest gładsza. Ponieważ peeling oczyszcza ją głębiej niż zwykłe mycie, jest dzięki temu lepiej przygotowana na wchłanianie substancji aktywnych zawartych w preparatach BingoSpa. Pył ze skały wulkanicznej składającej się z krzemionki (70%) i związków alkaicznych - pomaga w dokładnym usunięciu martwego naskórka, skutecznie oczyszcza i wygładza skórę. Ekstrakt z czerwonej herbaty jest silnym antyoksydantem - bogatym w witaminy, związki mineralne oraz wiele związków biologicznie czynnych: alkaloidy, flawonoidy, aminokwasy, pierwiastki śladowe (wapń, magnez, żelazo, selen) - rewitalizuje i ujędrnia skórę.

580g kosztuje tylko 12,00 zł w sklepie internetowym Bingo Spa
Moim zdaniem:
Główną podstawą pielęgnacji jest oczywiście odpowiednie nawilżenie skóry, ale ja nie wyobrażam sobie dbania o ciało czy skórę twarzy bez regularnego wygładzania i złuszczania martwego naskórka. Peelingi stosuję przynajmniej raz w tygodniu, często je zmieniam ( szczególnie te do ciała ), ostatnio używam solnego z pyłem ze skały wulkanicznej oraz czerwoną herbatą od Bingo Spa :)
W owalnym, plastikowym, przezroczystym słoju znajduje się aż 580 g produktu o konsystencji, jakiej wcześniej nie spotkałam: peeling ma "suchą" postać, wyglądem odpowiada bardziej soli do kąpieli, kojarzy mi się również z piaskiem na plaży, tylko w ładniejszym odcieniu, delikatnie wpadającym w różowe tony :) Ma intensywny, specyficzny, nieco chemiczny zapach, w którym jednak jest coś urzekającego, taka inność, która bardzo mi odpowiada. Wracając jeszcze do opakowania, jest ono zakręcane na aluminiową nakrętkę, posiada szeroki otwór, umożliwiający niekłopotliwe korzystanie z kryjącej się w środku zawartości.
Peelingu nie da się aplikować na suchą skórę, albowiem najnormalniej w świecie osypie się, bo nie będzie miał się czego "trzymać". Nałożony na mokre ciało okazuje się być mocnym zdzierakiem, więc te z Was, które lubią łagodniejsze ścieranie lub mają wrażliwszą skórę, nie będą z niego zadowolone. Dla mnie im ostrzejszy peeling, tym lepiej, więc używam go z przyjemnością :) "Piasek" nie rozpuszcza się od razu, pozwala na wykonanie porządnego masażu. Bardzo dobrze ściera martwy naskórek, oczyszczając i pozostawiając skórę miękką w dotyku oraz wygładzoną. Po kilku użyciach zauważyłam delikatne ujędrnienie skóry, w szczególności na udach. Peeling dodatkowo świetnie pobudza krążenie, sprawiając tym samym, że balsamy/kremy/masła do ciała lepiej i szybciej się wchłaniają. Systematyczne stosowanie tego nietypowego w swej konsystencji peelingu pozwala zachować ładną, promienistą skórę o zdrowym, wyrównanym kolorycie.
Peeling można wymieszać z ulubionym olejkiem, dzięki czemu skóra będzie nie tylko wygładzona, ale też nawilżona.

PS. Chciałabym Was jeszcze poinformować o bardzo fajnym konkursie, zorganizowanym przez serwis Bangla, w którym niewielkim nakładem pracy można wygrać bardzo fajne nagrody, m.in. suszarkę Philips- szczegóły znajdziecie tutaj :)

00:01:00

Listopadowy projekt denko

Listopadowy projekt denko
1. Cukrowy peeling do ciała Kiwi i Karambola, Tutti Frutti- dużych gabarytów słoik skrywa w sobie galaretkowatą konsystencję w mocno zielonym kolorze z czarnymi drobinkami masującymi i złuszczającymi martwy naskórek. Im skóra bardziej mokra, tym działanie tych drobinek jest mniejsze, więc jeśli lubicie mocne zdzieraki, to ten najlepiej aplikować na suchą skórę, mocne przeżycia gwarantowane :P Połączenie kiwi z karambolą nie jest ucztą dla zmysłu węchu, inne zapachy peelingów Tutti Frutti podobają mi się bardziej, ale tragedii też nie ma.
2. Naturalny peeling do rąk o zapachu maliny, Nacomi- recenzja już niedługo :) Dziś napiszę tylko jedno- jak najszybciej pędźcie go kupić! Dam sobie rękę ( lewą! ) uciąć, że będziecie z niego mega zadowolone :)
3. Ciasteczkowy mus do ciała, Nacomi- Nacomi do mistrzostwa opanowała produkcję kosmetyków do pielęgnacji ciała, jeszcze na żadnym musie/balsamie/kremie/peelingu się nie zawiodłam, a pełną recenzję jednego z nich, o słodkim aromacie kruchych ciasteczek znajdziecie tutaj
4. Oliwkowe masło do ciała Green Olive, Barwa- nie pachnie tak przyjemnie jak mus od Nacomi, działanie też ma nieco na niższym poziomie, ale przy niezbyt wymagającej skórze też fajnie się sprawdzi, o czym przeczytacie w tym  wpisie
5. Łagodząca i nawilżająca woda micelarna do demakijażu, Le-Maadr-płyn micelarny z najkrótszym składem, jaki kiedykolwiek widziałam. Duża pojemność to duża wydajność, woda wystarczyła mi na ponad dwa miesiące stosowania dzień w dzień. Dziś, gdy dobił dna, mam o nim takie samo zdanie jak na początku naszej znajomości. Jeśli chcecie wiedzieć jakie, to zapraszam do recenzji.
6. Antyperspirant Invisible, Garnier Mineral- mój niekwestionowany ulubieniec, inne antyperspiranty mogłyby właściwie dla mnie nie istnieć. 
7. Kolagenowe maseczki w ampułkach z kwasem hialuronowym oraz kofeiną i witaminami, Elogie- nietypowe, bo niewymagające zmywania maseczki, które można stosować zarówno w ciągu dnia, jak i na noc. Mimo iż każda ma inne właściwości, obie sprawdziły się u mnie tak samo. Jak? O tym poczytacie tutaj.
8. Podkład Colorstay, Revlon- w końcu napiszę jego recenzję, cierpliwości! 
9. Żurawinowa emulsja rozświetlająca pod oczy i na powieki Face Rejuve, Norel- mamy listopad, recenzję tej emulsji napisałam w maju, gdzie w punkt strzeliłam, iż wystarczy mi na przeszło pół roku i tak też się stało. Jeśli chcecie wiedzieć, co jeszcze znalazło się w owej recencji, to odsyłam Was  do tego wpisu

06:50:00

Listopad na zdjęciach

Listopad na zdjęciach
 po raz kolejny miałam przyjemność bycia jurorem w konkursie dla dzieciaczków :) | początkowo myślałam "w co Ty się kobieto wpakowałaś?!", teraz uważam, że rachunkowość wcale nie jest taka zła ;) | fantastyczny film, a kto nie był, ten trąba! :P | kalendarz na kolejny rok już jest, a w nim już kilka pierwszych zapisków :)
 pyszna, chociaż bardzo słodka konfitura figowa od Maroko Sklep | wystawa Lego na wrocławskim stadionie, czyli frajda dla małych i tych nieco większych dzieci ;) | nowości w biblioteczce, w tym wygrana w konkursie u Agaty z bloga naczytane.blogspot.com :D | na przekór pogodzie za oknem, ja maluję swoje paznokcie na jasne kolorki, oczywiście hybrydowymi lakierami Semilac :)
w pierwszym tygodniu rossmannowskiej promocji zaszalałam chyba trochę za bardzo :P | w kolejnym nie było mojego ulubionego serum do rzęs Eveline, więc na pociechę wzięłam co innego :P | a w ostatnim kupiłam już tylko korektor na zapas oraz dwa rozświetlacze, w jednym z nich zakochałam się od pierwszego użycia! śledźcie bloga, to dowiecie się o którym kosmetyku mowa ;) | black friday zobowiązuje, czyli moje skromne zakupy z Reserved, -50% na drugą rzecz skusiło mnie do zakupu sweterka i bluzy z kamieniami przy dekolcie :)
przeczytane w listopadzie, w tym "Grey" przy którym strasznie się umęczyłam... | czy wśród moich czytelników jest może jeden z cudów świata i zaspokoi moją ciekawość :P? | ponad ćwierć wieku na karku i legitymacja szkolna w portfelu, kto by pomyślał :P | odpowiedni tytuł dla odpowiedniej osoby :D

więcej migawek z listopada znajdziecie na moim Instagramie :)

07:24:00

Recenzja: Korektor mineralny, Lily Lolo

Recenzja: Korektor mineralny, Lily Lolo
Obietnice producenta:
Jasny korektor idealny do tuszowania skaz i wyprysków skórnych, który zapewnia również doskonałe krycie cieni pod oczami. Barely Beige jest idealny dla osób o jasnej karnacji. Sugerowane odcienie podkładów, z którymi Barely Beige współgra kolorystycznie to: Blondie, Warm Peach, Candy Cane i Barely Buff. Dzięki zawartości kaolinu (znanego również pod nazwą glinka porcelanowa) Barely Beige daje długotrwałe krycie. Będziesz zachwycona naturalnym efektem jaki pozwolą Ci uzyskać nasze mineralne korektory.

korektor można kupić na stronie Costasy za  51,90 zł za 5gr; jest dostępny jeszcze w pięciu innych odcieniach. 
Moim zdaniem:
Kosmetyków mineralnych Lily Lolo nie muszę nikomu przedstawiać, albowiem już dawno na dobre rozgościły się w urodowej blogosferze. Mimo iż kusiły mnie od dłuższego czasu, wstrzymywałam się z ich zakupem, głównie ze względu na zgromadzone zapasy kosmetyków do makijażu. Jednak i tak kilka z nich znalazło się w moich rękach, a nasz pierwszy kontakt zakończył się sukcesem :)
Dzisiejszą recenzję chciałabym poświęcić jednemu z nich, mianowicie korektorowi, który posiadam w jasnym odcieniu Barely Beige. Kolor okazał się strzałem w dziesiątkę, a to wszystko dzięki Pani Aleksandrze, która po krótkiej charakterystyce mojej cery trafnie wytypowała odcienie kosmetyków idealnie wtapiających się w moją skórę i jej potrzeby. Zresztą, na stronie Costasy znajdują się wskazówki jak dobrać idealny odcień mineralnych kosmetyków i jak się okazało, wybrałam właśnie te, które potem zasugerowała mi Pani Ola, więc znając swój typu urody, bez problemu można dobrać odpowiednią ich kolorystykę.
Korektor znajduje się w słoiczku z sitkiem, w którym mogłoby się wydawać, jest niby tylko 5g, ale coś mi się wydaję, że korektor ten posłuży mi znacznie dłużej niż inne, tradycyjne, np. w sztyfcie ;) Posiada zabezpieczającą sitko folię, a dodatkowo zapakowany jest w czarno-biały kartonik. Słoiczek z korektorem jest malutki, przez to poręczny oraz bardzo dobrze i solidnie wykonany. Zakrętka szczelnie chroni jego zawartość przed wysypaniem się oraz przed dostaniem się do środka zanieczyszczeń, a także służy mi do łatwego aplikowania korektora: wysypuję odrobinę produktu na wieczko, nabieram palcem, otrzepuję nadmiar i zabieram się do tuszowania tego i owego. 
Korektor Lily Lolo ma postać bezzapachowego, drobniutko zmielonego proszku. Nie posiadam pędzla do korektora, więc tak jak już napisałam nakładam go opuszkiem palca, delikatnie wklepując w miejsca, które wymagają zatuszowania- bardzo dobrze trzyma się skóry i się nie osypuje. Mam na twarzy kilka zaczerwienień oraz blizn, które chcę ukryć i mineralny korektor sprawdza się w tej roli znakomicie. Początkowo nie chciało mi się wierzyć, że sypki produkt może zapewnić dobre krycie, ale jak zwykle okazało się, że moje wyobrażenie jest dalekie od rzeczywistości ;) Korektor jest dobrze napigmentowany, dzięki czemu pozwala na zakrycie nawet bardziej widocznych skaz skóry. Idealnie stapia się ze skórą ( UWAGA! podstawą sukcesu kosmetyków mineralnych jest bardzo dobrze nawilżona skóra! ) i praktycznie po niedoskonałościach nie ma śladu. Uzyskany efekt jest naturalny, korektor pozwala skórze oddychać, dodatkowo pozytywnie wpływa na wypryski- nie zatyka porów, nie zapycha i nie pozwala nieproszonym gościom się powiększać. Poza tym jest bardzo trwały, nie ściera się ze skóry, a dodatkowo, na co zaczęłam zwracać bardzo dużą uwagę, nie ciemnieje w ciągu dnia i się nie odznacza. 
Podsumowując, jestem ogromnie zadowolona z mineralnego korektora Lily Lolo. Ten w 100% naturalny korektor deklasuje inne znane mi drogeryjne produkty do tuszowania niedoskonałości. Pozornie wysoka cena zrekompensowana jest króciutkim, naturalnym składem, dużą wydajnością oraz  świetnym kryciem bez obciążania cery :)
Copyright © 2016 MintElegance , Blogger