07:05:00

Malinowy scrub do ciała, Organic Shop

Malinowy scrub do ciała, Organic Shop
Będąc kiedyś tam na zakupach w Tesco niechcący ( tja :P ) zawędrowałam z wózkiem między regały z kosmetykami. Nie zamierzałam nic kupować, bo patrząc na poszczególne półki cichy głosik w mojej głowie uparcie powtarzał "to masz, to też masz, tego też masz dużo"- to się chyba leczy, prawda :P? I tak było do momentu,  w którym za zakrętu wyłoniła się szafa wypełniona od góry do dołu kosmetykami Organic Shop i to jeszcze przecenionymi! Nigdy wcześniej nie miałam żadnego produktu tej rosyjskiej marki, więc z ciekawości wzięłam na wypróbowanie malinowy scrub do ciała ;) 
Plastikowy słoiczek skrywa w sobie 250 ml peelingu. Szata graficzna opakowania nie jest wyszukana, ale kojarzy się z tym, co znajduje się w środku, w tym przypadku z soczystymi malinkami. Opakowanie- słoik jest idealnie przemyślane, bo pozwala wydobyć kosmetyk do ostatniej drobinki. Naklejki zostały wydrukowane na dobrej jakości papierze, bo jeśli namokną to odklejają się w całości, nie rozrywają się i nie sypią. 
Konsystencja scrubu na pierwszy rzut oka wydaje się zwyczajna. Gęsta, treściwa, mocno zbita z mnóstwem kryształków cukru, ale gdy zanurzałam w niej palce mam wrażenie jakbym wkładała je w coś gumowego i ciągnącego się. Na początku taka dość nietypowa formuła peelingu zaskakuje, ale szybko się do niej przyzwyczaiłam. Konsystencja nie sprawia żadnych trudności w rozprowadzaniu po skórze, charakteryzuje się dobrą przyczepnością do skóry, tylko ma w sobie coś, co sprawia, że jest taka... plastyczna, to będzie dobre słowo :) W kontakcie z wodą staje się lekko kremowa. To, co w tym scrubie lubię chyba najbardziej to zdecydowanie jego zapach. Produkt od Organic Shop pachnie jak malinowa Mamba! Zapach jest po prostu obłędny, uzależniający wręcz i towarzyszy podczas wykonywania peelingu, bardzo umilając czas spędzony w łazience.
Jest to scrub z kategorii tych mocniejszych, ale z drugiej strony nie jest to zdzierak, po którym skóra jest czerwona i paląca- takie też lubię :D Dla bardziej intensywnych doznań używałam peelingu na sucho :D, a gdy miałam ochotę na coś delikatniejszego, to wykonywałam masaż ciała na zwilżonej skórze. Kryształki cukru są duże, odpowiednio ostre, nie od razu się rozpuszczają i jest ich naprawdę sporo. Dobrze złuszczają martwy naskórek, wygładzając i lekko napinając skórę. Po peelingu skóra jest miękka, miła w dotyku i nawilżona na tyle, że nie muszę już używać balsamu do ciała. 
Malinowy scrub jest jednym z wydajniejszych peelingów do ciała, jakie miałam. Skończył mi się jakiś czas temu, starczając na kilka bardzo przyjemnych zabiegów peelingowania. Obecnie używam scrubu o zapachu mango, ale zamierzam poznać ten inne wersje tego produktu Organic Shop. A także pozostałe kosmetyki tej marki, która w swojej ofercie ma jeszcze między innymi masła do ciała i maski do włosów. Mają krótkie i dość przyjemne składy, dostępne są między innymi w supermarketach Tesco, gdzie ich ceny oscylują w granicach 10,00-15,00 zł. Nic więcej już chyba nie potrzeba ;)

07:04:00

Płyn micelarny z olejkiem arganowym, Garnier

Płyn micelarny z olejkiem arganowym, Garnier
Jako ogromna fanka płynów micelarnych, w szczególności różowego Garniera dla skóry wrażliwej, który znalazł się w ulubieńcach roku 2016 w kategorii pielęgnacji twarzy, nie mogłam przejść obojętnie obok kolejnego płyny w rodzinie marki, czyli płynu micelarnego z dodatkiem olejku arganowego.
Produkt do demakijażu Garniera znajduje się w takiej samej butli, co pozostałe płyny micelarne. To duża, obła i plastikowa butla o pojemności 400 ml, która mimo swoich gabarytów jest wygodna i nie za ciężka. Dodatkowo jest przezroczysta, co bardzo lubię, bo wiem, ile produktu jeszcze mi zostało. Zamykana jest na klapkę, szczelnie chroniącą płyn przed wylaniem się oraz przed przedostaniem się do środka bakterii czy innych zanieczyszczeń. 
Płyn ma ładny, słodkawy zapach i dwufazową konsystencję. Produkt przed użyciem należy wstrząsnąć, tak aby warstwa płynu micelarnego wymieszała się z olejkiem arganowym. Dodatek olejku sprawia, że płyn ma nieco bardziej oleistą formułę niż tradycyjny płyn micelarny. Mimo to nie jest tłusty w swej konsystencji, a na skórze zostawia bardzo delikatną warstewkę, nietłustą, która w niczym nie przeszkadza i z czasem całkowicie wchłania się w skórę. 
Według producenta, jego dwufazowy płyn do demakijażu ma skutecznie usuwać makijaż oraz koić i nawilżać skórę. Moim zdaniem, fantastycznie rozpuszcza makijaż, nawet wodoodporny i bardzo trwały. Szybko rozpuszcza kolorowe kosmetyki- wydaje mi się, że nawet bardziej i skuteczniej niż różowy płyn micelarny Garniera. Ale i tak go lubię ;) Płyn micelarny z olejkiem arganowym to produkt do demakijażu, który dba jednocześnie o cerę. Po całym dniu przynosi skórze upragnione ukojenie, łagodzi podrażnienia, odżywia i bardzo dobrze nawilża. Mam cerę z tendencją do niedoskonałości, ale nie zaobserwowałam, aby produkt zapchał ją lub podrażnił, a przecież używałam go każdego dnia. Jest również delikatny dla oczu, nawet wrażliwych, nie zostawia mgły, nie powoduje szczypania ani łzawienia. 
Płyn micelarny z olejkiem agranowym Garnier dostępny jest w wielu drogeriach, zarówno w stacjonarnych, jak i internetowych. Przezroczysta butla ma pojemność 400 ml, a cena kosmetyku, w zależności od drogerii, waha się w granicach od 17,00 zł do 24,00 zł. Ja go uwielbiam! Za cenę, za pojemność, za wydajność, a przede wszystkim za działanie. Na stałe wpisał się w moją codzienną pielęgnacje, tak samo jak różowy płyn micelarny Garnier :)

06:59:00

Shiny Box "Celebration Time"- wersja XXL

Shiny Box "Celebration Time"- wersja XXL

"Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam!" chciałoby się zaśpiewać ShinyBox, które w czerwcu obchodzi 5 urodziny! Z tej okazji ekipa przygotowała aż trzy rodzaje pudełek: standardowe, które pomieści 11 produktów, powiększone XXL z łącznie 13 produktami oraz VIPowskie, skrywające aż 15 produktów! Myślałam, że jako ambasadorka będę należeć do zacnego grona VIPów, ale okazało się, że jestem XXL- to też miło ;) 
Pudełko jest duże, ciężkie i naprawdę sporo się w nim zmieściło! Szata graficzna jest przyjemna dla oka, z dużą piątką symbolizującą jubileusz Shiny Box'a, ale jak dla mnie nie wygląda urodzinowo, jest za mało odświętna. 
Prezentację zawartości zacznę od dwóch kosmetyków marki Kueshi ( przepraszam Was za tragiczną jakość zdjęcia, ale mój aparat nie chciał coś współpracować z tymi opakowaniami... ), czyli kremowego balsamu do ciała i rąk ( 57,00 zł/ 500 ml ) oraz rewitalizującego toniku do twarzy ( 42,00 zł/ 200 ml ). Nie wiem jak u Was, ale u mnie ani jednego ani drugiego kosmetyku nie może nigdy zabraknąć ;) Balsam ma bardzo fajną, delikatną konsystencję i świetny, migdałowy zapach! Ma przede wszystkim nawilżać skórę, a dodatkowo sprawić, że będzie miękka i gładka. Jest to produkt naturalny, bez parabenów, który nie był testowany na zwierzętach. Myślę, że się polubimy, chociaż wolałabym, aby butelka była zakończona pompką. Wtedy korzystanie z tego balsamu byłoby nie tylko przyjemne, ale też wygodniejsze. Tonik ma subtelny, ładny zapach. Znajduje się w butelce o delikatnej, eterycznej szacie graficznej, która bardzo mi się spodobała. Przeznaczony jest do cery wrażliwej, ma nawilżać skórę oraz zapewniać jej uczucie świeżości i miękkości. Ma krótki skład, w którym znajdziemy nagietka, rumianek i aloes.
Dwustopniowy program Teatox Hello Slim ( 97,00 zł/ zestaw ) to detoks w najprostszej, a jednocześnie bardzo skutecznej postaci. Przynajmniej według opisu z ulotki ;) W każdej paczce znajduje się po 30 ziołowo- owocowych herbatek, na dzień dobry i na dobranoc, które regularnie stosowane mają przyspieszyć metabolizm, oczyścić organizm, zmniejszyć apetyt i tym samym pomóc w zrzuceniu zbędnych kilogramów. Jako osoba będąca na permanentnej diecie :P cieszę się z tego zestawu i na pewno się u mnie nie zmarnuje. Po otwarciu strunowej torebki z herbatkami na dobranoc czuć wyraźnie przebijający się zapach mięty. Zaś herbaty na dzień pachną trochę jabłkiem, troszkę cytryną i nieco hibiskusem. Mam nadzieję, że będą smakować tak samo dobrze, jak pachną. 
Koncentrat do rąk przeciw przebarwieniom MincerPharma ( 19,99 zł/ 30 ml ) to specjalistyczny kosmetyk przeznaczony do rozjaśniania przebarwień na dłoniach i poprawiający kondycję skóry. Przebarwień na dłoniach nie mam, ale kosmetyk już skrzętnie wykorzystuję :D Bardzo podoba mi się jego opakowanie. Szklana buteleczka z pompką air less wygląda naprawdę świetnie. Koncentrat ma kolor waniliowego budyniu oraz przyjemny zapach. Szybko się wchłania w skórę, pozostawiając ją ukojoną, nawilżoną i gładką. W jego składzie znajdziemy witaminę C, olej z rokitnika oraz omegę-plus. W boxie XXL znajduje się dodatkowy kosmetyk. Mnie trafił się upiększający krem pod oczy Evree ( 31,49 zł/ 15 ml ), ale mogły to też być: żel punktowy na niedoskonałości, krem korygujący CC, nawilżający lub woda z kwiatów róży. Pasuje mi wylosowany kosmetyk, bo pozostałe średnio mnie interesują, a poza tym kremy od oczy schodzą u mnie dość szybko. Ten od Evree zawiera ekstrakt z róży damasceńskiej i rozświetlające drobinki, dające efekt naturalnego "glow" ;) Czuć w nim lekko różaną nutę. Jego konsystencję określiłabym jako średnio gęstą, taką na pół treściwą. Przeznaczony jest do wszystkich typów skóry i nadaje się pod makijaż. Olejek do kąpieli Kneipp ( 5,99 zł/ 20 ml ) będzie musiał poczekać na swój debiut, ponieważ chwilowo jestem pozbawiona przyjemności posiadania wanny. Nie przeszkodziło mi to jednak otworzyć go i sprawdzić jak pachnie :P A jest to zapach niczego sobie, lekko orientalny, pobudzający, który idealnie sprawdzi się podczas zimowych kąpieli. Niewielka buteleczka ma wystarczyć na maksymalnie dwie kąpiele. Z odżywką do paznokci Trind ( 59,00 zł/ 9 ml ) nigdy wcześniej się nie spotkałam, jej nazwa nawet nie obiła mi się o uszy. Jest to upominek o pojemności 4 ml, który zapewne powędruje do mojej mamy, bo wszystkie "niehybrydowe" lakiery oddaję właśnie jej. W boxie znalazłam jeszcze miniaturkę micelarnej odżywki myjącej z profesjonalnej linii Schwarzkopf ( 85,00 zł/ 500 ml ) w wersji dla włosów mocno zniszczonych. Poszperałam trochę w internecie na jej temat, bo z taką formą kosmetyku do włosów jeszcze się nie spotkałam. Producent zaleca, aby jego odżywką myć włosy co drugie mycie. Kosmetyk ten ma oczyszczać i pielęgnować jednocześnie. Wersja, którą ja mam polecana jest do włosów plączących się i matowych. Nie powiem, jest to dość intrygujący produkt :) W każdym Shiny Boxie musi być coś z kolorówki. Tym razem jest to kredka do ust Smart Girls Get More ( 4,99 zł/ 1,4 g ), którą ja mam w kolorze nr 3, nude bronze. Jest to odcień mało oczywisty, wpadający w różowo- brązowo- fioletowe tony. Przetestowałam już kilka kosmetyków tej marki, większość spisała się u mnie dość dobrze ( znalazły się jednak też dwa buble ), więc mam nadzieję, że z kredką też się polubię. 
W czerwcowym boxie znalazłam również sól do kąpieli z minerałami z Morza Martwego She Foot ( 4,90 zł/ 65 g ) o przyjemnym, odświeżającym zapachu; owocowo- festiwalowe Tutti Frutii, czyli szampon do włosów z kolagenem i wiśnią oraz opalizujący olejek do kąpieli z wiśnią i porzeczką ( próbka bezpłatna ); peeling, maskę i krem myjący 3 w 1 Efektima ( 2,50 zł/ 7 ml ) z zielonym błotem, białą glinką i drobinkami z alg, dzięki którym skóra ma być oczyszczona, wygładzona i ujędrniona; oraz upominek w postaci intensywnie regenerującej kuracji sos dla stóp Nivelazione ( 10,00 zł/ 50 ml ), która ma skutecznie zlikwidować suchość i szorstkość skóry.

Jak same możecie zobaczyć, zawartość boxa jest mocno zróżnicowana. W pudełku znajdziemy kosmetyki, dzięki zadbamy o siebie od stóp do głów- i to dosłownie :D I jeszcze od środka, popijając herbatki Hello Slim, na przykład przy aplikowaniu balsamu Kueshi :D Mam nadzieję, że kolejne pudełko będzie równie dobrze przemyślane, bo tym Shiny Box podniosło sobie wysoko poprzeczkę. Z czerwcowego boxa jestem mega zadowolona, tylko troszkę mi szkoda, że nie otrzymałam pudełka VIP, z dodatkowymi produktami ( żelem pod prysznic i balsamem do ciała Dove oraz profesjonalnym produktem do mycia pędzli i akcesoriów do makijażu ), które też z chęcią bym przetestowała :D 

07:00:00

5 kosmetyków, których nie polubiłam, czyli buble kosmetyczne okiem MintElegance

5 kosmetyków, których nie polubiłam, czyli buble kosmetyczne okiem MintElegance
Zauważyłam, że posty o bublach kosmetycznych cieszą się dużym zainteresowaniem, dlatego dziś zapraszam Was na kolejną odsłonę pięciu kosmetyków, których nie polubiłam. Będzie krótko i zwięźle, bo aż szkoda mi na nie strzępić klawiatury... A gdybyście chciały, to wcześniejsze posty o niewypałach kosmetycznych znajdziecie tu i tu
Na pierwszy ogień idzie krystaliczny scrub do ciała z ekstraktami roślin z Japonii od BingoSpa, o którym pisałam już w jednym z majowych wpisów ( klik ). Dla mnie ten kosmetyk jest dużym nieporozumieniem, bo naprawdę bardzo daleko mu do nazwania go peelingiem. Duże kryształy soli nie są scalone żadną bazą, przez co kosmetyk zamiast trzymać się skóry, osypuje się do wanny. I nie pomogą eksperymenty z dodawaniem żelu pod prysznic, balsamu do ciała lub olejku. Jest to bardziej sól do kąpieli czy moczenia stóp. Mogłabym go tak wykorzystać, ale nie zamierzam tego zrobić. Po próbach zrobienia z niego peelingu, stałam się do niego uprzedzona i nawet nie chce mi się już na niego patrzeć. 
Baza pod makijaż PhotoReady Revlon miała być taka fajna, a jednak znalazła się w dzisiejszej piątce kosmetycznych bubli... Moja skóra bardzo się z nią nie polubiła, z dwóch konkretnych powodów. Pierwszym z nich jest to, że baza potrafił mocno zapchać, wywołując istną lawinę niedoskonałości. I nie mam tu na myśli używania jej dzień w dzień, tylko sporadycznie, od święta, kiedy chciałam, aby makijaż ładnie wyglądał przez dłuższy czas. Drugim powodem jest totalny brak współpracy z jakimikolwiek podkładami, nawet z ColorStay, który jest przecież od tego samego producenta... Baza nie przyczynia się do przedłużenia trwałości makijażu, za to sprawia, że podkłady mocno się ważą oraz łatwo się ścierają, w szczególności w okolicach skrzydełek nosa. Jedno i drugie nie wygląda ładnie...
Eyeliner Smart Girl Get More zapowiadał się na naprawdę fajny kosmetyk. Eyeliner ma bardzo ładny i głęboki odcień czerni oraz przyjemną, kremową konsystencję. Po nałożeniu na skórę jest mocno trwały i nie traci na swoim kolorze. Ale co z tego, skoro ma sztywny i ostry pędzelek, którym nie da się namalować ładnej, prostej kreski? To po pierwsze, po drugie ta przyjemna konsystencja bardzo szybko zaschła w opakowaniu na kamień, i to nie wiedzieć czemu, bo zawsze pilnuję, aby wszystkie moje kosmetyki były dobrze pozakręcane. Zasychała równie szybko podczas aplikacji, dlatego jeśli nie ma się pewnej ręki i kreski nie robi się szybko, to można się naprawdę umęczyć z tym eyelinerem. 
Z kuracją wzmacniającą do rzęs i brwi Foltene Pharma wiązałam spore nadzieje. Liczyłam na to, że odżywi i pobudzi do życia moje brwi, a przy okazji nieco je ujarzmi. Jak już możecie się domyślić, mimo kilkutygodniowego i systematycznego aplikowania serum nie zauważyłam żadnych efektów, ani pozytywnych ani negatywnych. Produkt nie zrobił nic a nic z moimi brwiami. Jak wyglądały przed rozpoczęciem kuracji, tak wyglądają nadal. I nadal są niesforne...
Punktowy preparat na niedoskonałości Normacne Therapy od Dermedic jest kolejnym tego typu kosmetykiem, który się u mnie nie sprawdził. Przeczuwałam to już przed jego zakupem, więc nie wiem czemu jednak go kupiłam... A już sobie przypomniałam, był dołączony w gratisie bodajże do kremu lub żelu z tej samej serii, który chciałam mieć. Preparat nie wyrządził niczego złego mojej skórze, ale nie zrobił dla niej też nic dobrego. Właściwie to nie zrobił kompletnie nic, więc jego zakup to tylko wyrzucenie pieniędzy w błoto. Poza tym jest mocno wodnisty, nałożony na pryszcza prędzej zdąży spłynąć niż na nim zaschnąć i coś z nim zdziałać. 

Tym kosmetykom mówię stanowcze "nie do zobaczenia"!

07:01:00

Uszlachetniony olejek arganowy do oczyszczania i mycia twarzy z kwasem hialuronowym, Bielenda

Uszlachetniony olejek arganowy do oczyszczania i mycia twarzy z kwasem hialuronowym, Bielenda
Ostatnio mam tyle kosmetyków do testowania, tyle recenzji do opublikowania, że momentami wręcz nie nadążam za tym wszystkim :P Czasami do tego stopnia, że zanim zdążę podzielić się z Wami swoją opinią na temat używanego kosmetyku, ten zostaje wycofany ze sprzedaży :P W obawie, że tak może być i tym razem, spieszę z recenzją uszlachetnionego olejku arganowego do oczyszczania i mycia twarzy z kwasem hialuronowym Bielendy.
O swoim kosmetyku producent pisze, że jest to "preparat w formie lekkiego hydrofilnego olejku do oczyszczania i mycia skóry twarzy ze skłonnością do utraty nawilżenia, naturalnej sprężystości, jędrności i elastyczności. Zawiera niezwykle efektywne połączenie szlachetnego olejku arganowego z pielęgnującymi i nawilżającymi właściwościami kwasu hialuronowego w postaci mikrosfer, co sprzyja znacznej poprawie jakości naskórka, jego regeneracji i odbudowie. Wyjątkowa lekka olejowa formuła zamieniająca się pod wpływem wody w delikatną piankę, skutecznie rozpuszcza wszelkie zanieczyszczenia podatne na działanie tłuszczu i wody:  zmywa makijaż,  upłynnia sebum,  oczyszcza skórę z zanieczyszczeń i odświeża ją. Olejek daje efekt satynowej miękkości naskórka,  wygładzenia, nie obciąża skóry przy jednoczesnej natychmiastowej redukcji uczucia suchości i dyskomfortu".
Olejek został wlany do owalnej, przezroczystej buteleczki zakończonej zwykłą, plastikową pompką. Aplikator działa bez zarzutu, nie zacina się, nie "pluje" też kosmetykiem na wszystkie możliwe strony ;) Olejek ma piękny, złotawy kolor oraz śliską i lekką, bo mało tłustą konsystencję, która w kontakcie z wodą zmienia się w delikatną, niepieniącą się emulsję o białym kolorze. Kosmetyk Bielendy pachnie całkiem przyjemnie, zapach nie jest męczący, ale czuć w nim olejową nutę. 
Olejek nie jest najwydajniejszym kosmetykiem, ale nie szkodzi, bo i tak należy go zużyć w ciągu 2 miesięcy od otwarcia. Aby dokładnie umyć twarz, potrzebuję 2-3 pompek. Olejek jest drugim etapem w oczyszczaniu mojej skóry twarzy, przed nim sięgam jeszcze po płyn micelarny. Nie myję nim twarzy codziennie, używam go co drugi dzień, na zmianę z klasycznym żelem do mycia. Olejek dokładnie rozprowadzam na skórze, delikatnie masując, po czym zostawiam na minutę lub dwie i dopiero spłukuję. Olejek  dobrze oczyszcza, ale nie jest to takie oczyszczanie, po którym skóra aż skrzypi. Niemniej jednak, produkt ten świetnie nawilża, a przy tym jej nie uczula i nie podrażnia oczu. Sprawia, że skóra nie potrzebuje już kremu, jest miękka w dotyku, wygładzona, lekko napięta i elastyczna. Olejek do oczyszczania i mycia twarzy Bielendy może zapychać, bo w składzie przed olejkiem arganowym stoi parafina. Mnie osobiście mało ona obchodzi, bo jak kosmetyk mnie zaciekawi, to i tak go kupię- albo się sprawdzi albo nie :P Produkt ten sprawdza się nie tylko w pielęgnacji twarzy, ale poradzi sobie także z dokładnym umyciem pędzli i gąbeczek do makijażu. 
Olejek z kwasem hialuronowym przeznaczony jest do skóry twarzy ze skłonnością do utraty nawilżenia i jest jednym z trzech dostępnych w ofercie Bielendy. W drogeriach znajdziecie jeszcze dwie inne: z sebu control complex do cery mieszanej i tłustej, z niedoskonałościami oraz z pro- retinolem do skóry tracącej sprężystości, jędrności i elastyczności. Olejki mają pojemność 140 ml, kosztują około 15,00-20,00 zł i są szeroko dostępne w drogeriach stacjonarnych i internetowych. 

07:03:00

Oczyszczanie organizmu, czyli suplement diety Detox Max od Noble Health

Oczyszczanie organizmu, czyli suplement diety Detox Max od Noble Health
Wiosna i lato to czas, w którym my kobiety przykładamy większą uwagę do swojego wyglądu. Zmieniamy fryzury ( ja po wielu latach zdecydowałam się na grzywkę :D ), robimy pedicure ( stopy muszą się godnie prezentować w sandałkach! ), peelingujemy skórę ( jest dużo cieplej, więc coraz chętniej odsłaniamy ciało ), a przede wszystkim poprawiamy kondycję i staramy się zrzucić nagromadzone zimą kalorie ;) Ja zapisałam się na jumping i pierwszy raz w tym roku postanowiłam dodatkowo oczyścić swój organizm z toksyn, przeprowadzając 7- dniową kurację Detox Max.
Opakowanie suplementu diety od Noble Health zawiera 21 tabletek, po 3 na każdy dzień tygodnia. Blister z kapsułkami wsunięty został do kartonowej okładki, na której znajdziemy wiele cennych informacji i która ma jeden, bardzo fajny detal: podziałkę z dniami tygodnia, dzięki której wiemy czy danego dnia zażyłyśmy suplement czy jeszcze nie. 
Przed rozpoczęciem kuracji warto zrobić sobie tzw. test buraka ;) Brzmi śmiesznie, ale chodzi o to, aby wypić szklankę soku z buraka, a następnie obserwować swój mocz- jeśli zmieni odcień na czerwony, to znaczy, że nasz organizm potrzebuje oczyszczenia. Zrobiłam test zarówno przed, jak i po kuracji suplementem Detox Max i faktycznie zauważyłam zmianę w kolorze moczu, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że oczyszczenie jest potrzebne mojemu organizmowi. 
W składzie preparatu Detox Max jest aż 9 substancji aktywnych, wspomagających proces detoksykacji organizmu: sproszkowany sok z liści aloesu, owoce suszonej śliwki, trzy rodzaje błonnika: owsiany, jęczmienny i jabłkowy oraz ekstrakty: z ziela pokrzywy zwyczajnej, z korzenia mniszka lekarskiego, z ziela fiołka trójbarwnego i z nasion ostropestu plamistego. Wszystkie te substancje mają mieć dobroczynny wpływ na nasz organizm poprzez między innymi korzystne wpływanie na funkcjonowanie układu moczowego, usprawnienie układu trawiennego oraz utrzymanie prawidłowych funkcji wątroby odpowiedzialnych za procesy trawienia i oczyszczania organizmu. 
Preparat Detox Max zażywałam każdego dnia, tabletka po tabletce zaraz po śniadaniu popijając szklanką wody. Kapsułki są średniej wielkości, ale ich opływowy kształt i gładka otoczka sprawiają, że są łatwe do połknięcia. Na plus zaliczam im także to, że nie pozostawiają po sobie chemicznego posmaku. Na pewno ciekawią Was efekty ;) Po 7 dniach kuracji waga pokazała 1,5 kg mniej na wadze, bez trzymania się żadnej diety. Brzuch jest bardziej płaski, nie tylko rano na czczo, ale też po obiedzie. W ogóle czuję się jakoś lżejsza. A poza tym to zaobserwowałam jeszcze, że: od kilku dni nie mam ochoty na słodkie, z twarzy zniknęła jedna czy dwie grudki ( bez zmian pielęgnacyjnych ) i potrafię wytrzymać kilka dni w tygodniu bez kawy. Wierzę też w to, że korzeń z mniszka lekarskiego naprawdę korzystnie wpłynął na moją wątrobę, a pokrzywa usprawniła pracę nerek. Od siebie dodam jeszcze, że ani w trakcie kuracji ani teraz, kilka dni po jej ukończeniu nie odczuwam żadnych skutków ubocznych. 
Kurację Detox Max możecie kupić na stronie producenta, czyli Noble Health lub stacjonarnie w aptekach. W zależności od sklepu ceny są różne, ale za tygodniową kurację nie powinnyście zapłacić więcej niż 20,00 zł. 
Nasz organizm jest przystosowany do samooczyszczania się z toksyn, ale czasami warto go też wspomóc. Usunięcie nagromadzonych toksyn gwarantuje poprawę samopoczucia, usprawnienie pracy narządów oraz odzyskanie promiennej cery. A wiosna/lato to najlepszy czas na przeprowadzenie detoksykującej kuracji. Więc jeśli chcecie szybko, ale przede wszystkim skutecznie oczyścić Wasz organizm z toksyn, to polecam Wam suplement diety Detox Max. 

06:55:00

Recenzja: Nawilżająca aloesowa odżywka do włosów, Equilibra

Recenzja: Nawilżająca aloesowa odżywka do włosów, Equilibra
Obietnice producenta:
Nawilżająca odżywka aloesowa sprawia, że włosy stają się odżywione, miękkie i lśniące. Po jej użyciu włosy się nie plączą, dzięki czemu łatwo je rozczesać. Odżywka sprawdzi się w przypadku każdego rodzaju włosów. Zawarte w niej naturalne składniki aktywne nawilżają, wzmacniają i chronią włosy oraz przywracają równowagę skórze głowy. Aloes, który stanowi znaczną część składu odżywki (20%) dba o właściwe nawilżenie i ochronę. Wyciąg z pokrzywy wzmacnia włosy i wspomaga ich wzrost. W produkcie znajdziemy również substancje odżywcze z olejków roślinnych, ekstrakt z siemienia lnianego oraz glicerynę roślinną.

200 ml/ 21,99 zł w internetowym sklepie Equilibra
Moim zdaniem:
Moje włosy kochają aloesowe kosmetyki do pielęgnacji Equilibra. Są to jedne z nielicznych produktów bez silikonów, które naprawdę mają fantastyczny wpływ na moje włosy, dlatego bardzo się cieszę, że marka wypuściła na rynek kosmetyczny kolejną serię, tym razem nawilżającą. W jej skład wchodzą szampon, maska oraz odżywka. Dziś opowiem Wam o odżywce, a za jakiś czas o szamponie. 
Aloesowa nawilżająca odżywka znajduje się w tubce o charakterystycznej dla marki szacie graficznej. Biała, elastyczna tubka pokryta została zielonymi napisami, zamykana jest na zieloną nakrętkę, dodatkowo widnieje na niej rysunek z aloesem. Tubka jest wykonana z miękkiego, podatnego na ucisk tworzywa, dlatego też bez problemu można wycisnąć produkt do samego dna. Prosta nakrętka z zatrzaskiem umożliwia zaś stabilne postawienie tubki na łazienkowej półce. 
Odżywka ma mocno kremową konsystencję, która po nałożeniu na włosy nie spływa. Jednocześnie ma w sobie coś lekkiego, dzięki czemu zaaplikowana w większej ilości nie obciąża włosów. Odżywka jest delikatnie perfumowana, jej zapach jest przyjemny, subtelny i ledwo wyczuwalny na włosach. 
Odżywkę zdążyłam już zdenkować. Nie oszczędzałam jej, nieraz aplikowałam znacznie większą ilość niż było potrzeba, a mimo to okazała się wydajna i przy używaniu po każdym myciu włosów ( czyli co drugi dzień ) wystarczyła mi na ponad miesiąc. 
Tak jak wspomniałam we wstępie, odżywka nie zawiera silikonów. Poza nimi w jej składzie nie znajdziemy także: parabenów, peg, wazeliny, alkoholu, barwników i alergenów. Na ich miejscu mamy za to 20% aloesu, który chroni i nawilża włosy, oraz: wzmacniający wyciąg z pokrzywy, odżywiający ekstrakt z siemienia lnianego, glicerynę roślinną, która zapewnia włosom miękkość, blask i wygładzenie, a także składniki odżywcze z olejków roślinnych, dzięki którym włosy są miękkie i lepiej się rozczesują. 
Pod wszystkimi obietnicami producenta mogę podpisać się obiema rękoma. Odżywka cudownie nawilża i wygładza włosy, dodając im niesamowitej miękkości- aż chce się ich dotykać przez cały czas! Włosy są zdyscyplinowane, ale nadal pełne życia, puszyste, sypkie i sprężyste. Wyglądają zdrowo, pięknie się błyszczą, a ich rozczesywanie to czysta przyjemność. I to wszystko już po pierwszym użyciu!
Cóż mogę jeszcze dodać? Kupujcie ją! Ja ze swojej strony, nawilżającą aloesową odżywkę Equilibra mocno polecam, bo jest po prostu genialna! I jak tylko zużyję swoje włosowe zapasy, to na pewno do niej wrócę jeszcze nie raz :)

06:55:00

Upominki z MeetBeauty i zakupy z Targów Beauty Days, czyli nowości kosmetycznych maja ciąg dalszy!

Upominki z MeetBeauty i zakupy z Targów Beauty Days, czyli nowości kosmetycznych maja ciąg dalszy!
Dzisiejszy post będzie zawierał niewiele tekstu, za to bardzo dużo zdjęć :D Relację z III edycji Meet Beauty Conference zdałam Wam już w tym poście, w którym obiecałam osobny post z upominkami od sponsorów oraz z moimi zakupami z Targów Beauty Days. Jest tego naprawdę sporo! A więc, bez zbędnej już paplaniny, zapraszam do czytania, oglądania, a przede wszystkim do komentowania :)
Delia kompleksowo zadbała o pielęgnację moich dłoni. W ambasadorskiej paczce otrzymałam aż cztery kremy do rąk! Oprócz nich znalazłam jeszcze żel do usuwania skórek, serum do paznokci, odtłuszczacz oraz dwa zmywacze do paznokci, w tym jeden do manicure hybrydowego. 
Emulsja kojąco- regenerująca do twarzy i ciała oraz balsam regenerująco- ochronny to nowości w ofercie Bandi, które będę miała przyjemność przetestować. Dodatkowo zostałam obdarowana kremem intensywnie nawilżającym.
To zdjęcie przedstawia misz-masz, albowiem są to głównie zakupy, które zrobiłam na Targach, ale jest też jeden upominek z Meet Beauty. Na stosiku marki Indigo była promocja "kup 3 zapłać za 2" na lakiery hybrydowe, a że chciałam je przetestować już od dawna, to oczywiście skorzystałam z tak korzystnej oferty i kupiłam trzy, typowo letnie i wakacyjne kolorki. Pomadka peelingująca Sylveco to gratis, który dostałam do zakupionego rumiankowego żelu do mycia twarzy oraz normalizującego peelingu. Na Targach kupiłam jeszcze transparentną kredkę do ust Golden Rose oraz nowość Batiste, czyli produkt chroniący włosy przed wysoką temperaturą, który dodatkowo wspomaga prostowanie i wygładzanie włosów. W relacji z konferencji wspomniałam, że marka NeoNail obdarowała każdą z uczestniczek panelu paznokciowego lakierem z serii Aquarelle. Jednakże, aby móc zdobić paznokcie akwarelową metodą musiałam dokupić specjalną bazę. Do kompletu brakuje mi jeszcze tylko odpowiedniego pędzelka, który jest już w drodze do mnie ;)
Dla uczestniczek makijażowego panelu Golden Rose czekały boxy- niespodzianki, które skrywały w sobie pomadkę do ust Longstay, bazę po szminkę, kredkę do konturowania oraz dwa korektory. Poza wymienionymi kosmetykami w boxie były również gadżety, np. długopis- szminka czy zestaw mini pęset.
Kolagenowa maska ze złotem w płacie oraz krem do stóp od GlySkinCare są mi kompletnie nieznane, dlatego cieszę się z możliwości ich poznania. 
Farmona z swoją serią Nivelazione postarała się o to, aby moje stopy na lato były odpowiednio wypielęgnowane :D A pomóc mi w tym ma dezodorant do stóp i butów, regenerująca kuracja oraz kosmetyczny wynalazek, jakim jest krem w sprayu! Suplement diety dla pięknych włosów, skóry i paznokci oraz olejek do skórek i paznokci to upominki od Regital
Bardzo ucieszyłam się z prezentu od Bielendy, bo jest to marka, którą lubię coraz bardziej. Perełkową bazę w wersji nawilżającej chciałam przetestować już dawno. Fluidów matujących nigdy dość i mam nadzieję, że odcień będzie mi odpowiadał. Oczyszczający węglowy żel do mycia twarzy mocno mnie intryguje, a multiwitaminowej esencji do cery mieszanej mam drugą butelkę na zapas- pierwszą kupiłam na niedawnej promocji 2+2 w Klubie Rossmann. 
Ideal Beauty to seria kosmetyków Soraya, którą będę miała okazję bliżej poznać. Tak się składa, że jeden krem już poznaję, bo lekki hydro- krem, który ma dawać efekt bibułki matującej, kupiłam na wspomnianej wcześniej akcji promocyjnej 2+2 w Rossmannie ;) Dlatego bardziej ciekawi mnie drugi otrzymany krem, do cery pozbawionej blasku. A już najbardziej to intryguje mnie nawilżający balsam do ciała z funkcją korygującego make up'u. Marka Pierre Rene sprezentowała matową pomadkę w płynie w bardzo fajnym odcieniu chłodnego fioletu, paletkę do konturowania oraz eyeliner. 
W ambasadorskiej paczce od NaturalsPharm znalazłam wiele suplementów diety, takich jak witaminy w postaci żelków, kolagen i tabletki wspomagające odchudzanie, oraz nawilżający krem LabOne- z ciekawości sprawdziłam cenę tego kremu i przeżyłam szok, bo kosztuje on najmniej 299,00 zł! Miałam go oddać mamie, ale w takiej sytuacji chyba się wstrzymam i sama go przetestuję na własnej skórze :P
Marka Jordan również była sponsorem konferencji, stąd szczoteczki do zębów oraz nitki do czyszczenia na zdjęciu- szczoteczki powędrowały już do męża i jego chrześniaka, a nitki do mojej mamy ;) Krem do pielęgnacji biustu Mama's już poznałam dzięki Shiny Box, teraz będę miała okazję poznać jeszcze krem przeciw rozstępom. 
Z MeetBeauty przywiozłam także płyn micelarny NovaClear ( ich nigdy dość! ) oraz masło do ciała i maskę do włosów Cosnature, czyli marki, o której wcześniej nigdy nie słyszałam. Jest to producent niemieckich naturalnych kosmetyków. Mam nadzieję, że dobrych. 
Tołpa podarowała mi żel do mycia twarzy i oczu, Annabelle Minerals dwa mineralne cienie do powiek ( jeszcze nie napoczęłam kosmetyków otrzymanych w tamtym roku :P ), a w torebce od Cashmere znalazłam rozświetlacz w gąbeczce oraz dwustronny stick do konturowania z rozświetlaczem i bronzerem.
Wśród otrzymanych kosmetyków był także szampon do włosów i krem do rak Vianka, a także kosmetyki Lirene: brązująca mgiełka ( kolejny zdublowany kosmetyk, jedną mam już od jakiegoś czasu z Shiny Box'a ), podkład Perfect Tone oraz skoncentrowane serum z witaminą C i D. 
Marka Eveline przygotowała cztery zestawy kosmetyków, dopasowanych do głównych kategorii blogów: włosów, paznokci, makijażu i pielęgnacji. Ja otrzymałam ostatni z nich, w którym były: balsam do ciała z maliną nordycką, kawowe serum wyszczuplające, odżywkę do paznokci 8w1, lekki hydrożel do twarzy oraz maseczkę z aktywnym węglem i wulkaniczną glinką. 

Uff, mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam. Otrzymałam jeszcze mnóstwo próbek, które jak możecie się domyślić, szybko powędrowały do mojej mamy. Z wszystkich kosmetyków bardzo się cieszę, ale wiem, że nie wszystkie wykorzystam, dlatego część powędruje do koleżanek i szwagierki :) Zaś ja do końca roku powinnam wstrzymać się z zakupami kosmetycznymi* :P


* Kogo ja chcę oszukać? Na początku miesiąca popełniłam zakupy w jednej z internetowych drogerii, ale kupiłam tylko jedną kredkę do oczu :P Oraz kilka gadżetów kosmetycznych, czyli gąbeczkę do makijażu, pyłek i pędzelek do zdobień:D

07:03:00

Znalezione w Shiny Box'ie: Błyszczyk do ust Provoke, dr Irena Eris

Znalezione w Shiny Box'ie: Błyszczyk do ust Provoke, dr Irena Eris
Błyszczyk do ust Provoke dr Ireny Eris znalazłam w Shiny Box'ie "Spełnij marzenia". Obok pieniącego żelu do mycia twarzy z luffą -417 błyszczyk był kosmetykiem premium. Jest to mój drugi produkt do usta dr Ireny Eris, wcześniej w moje ręce wpadła szminka, której recenzję planuję od miesięcy i coś zebrać się nie mogę :P Ale obiecuję, w końcu ukaże się na blogu! Najpierw jednak przyjrzyjmy się błyszczykowi :)
Z kilku dostępnych odcieni mnie się trafił nr 3 Romantic Cream. Jest to kolor nudziakowego złotka z subtelnymi drobinkami rozświetlającymi, który bardzo mi się podoba. Jest to odcień, który na pierwszy rzut oka w opakowaniu może wydawać się nieco tandetny, ale tak naprawdę to błyszczyk pokrywa usta półtransparentną warstewką z delikatnym połyskiem, co daje bardzo ładny efekt. 
Design opakowania z błyszczykiem, w ogóle wszystkich opakowań kosmetyków Provoke, jest moim zdaniem bardzo udany. Łączy w sobie klasykę z elegancją i zawsze będzie na czasie. Srebrne elementy dodają szyku, ale i one są ponadczasowe. Wygląd opakowania jest nienachalny i myślę, że wielu kobietom może się podobać, bo mimo to przyciąga wzrok. Aplikator również jest klasyczny, spłaszczony i miękki. Nabiera odpowiednią ilość kosmetyku. Jest elastyczny, w zetknięciu z ustami lekko się wygina, ale jest wygodny w użytkowaniu. 
Błyszczyk Provoke ma słodki, delikatny zapach o owocowym aromacie oraz gęstą konsystencję. Jedna warstwa nie skleja ust, ale kolejne mogą już zacząć zlepiać wargi. Produktu do ust dr Ireny Eris nie czuć na ustach, poza tym nie pozostawia chemicznego posmaku. Za to bardzo fajnie pielęgnuje usta, przyjemnie je nawilża oraz dodaje im gładkości i miękkości. 
Uważam, że błyszczyk Provoke niczym nie odbiega od tych dużo tańszych błyszczyków. Na ustach tworzy ładnie błyszczącą taflę, ale  utrzymuje się ona niewiele dłużej niż przy innych błyszczykach. Wysoka cena kosmetyku nie sprawia też, że przetrwa on jedzenie. Moim zdaniem, błyszczyk jest fajny, ale nie wart swojej ceny, bo takie same wrażenia pozostawiają po sobie błyszczyki, które kosztują 1/5 jego ceny. Nie kupiłabym go nawet w promocji -49% na kosmetyki do makijażu w Rossmannie, wolałabym mieć trzy różne błyszczyki po 10,00 zł ;)

07:01:00

Hybrydowe lakiery do paznokci, baza witaminowa oraz topy od Perfect Beauty Nails

Hybrydowe lakiery do paznokci, baza witaminowa oraz topy od Perfect Beauty Nails
Średnio raz w miesiącu dowiaduję się o marce lakierów hybrydowych, których jeszcze nie miałam :P I jestem wręcz zdumiona, że jest ich aż tyle! Perfect Beauty Nails jest właśnie jedną z takich marek. PB Nails do niedawna była mi kompletnie nieznana, a dziś w swoich hybrydowych zbiorach mam od nich aż pięć produktów: witaminową bazę, matowy oraz klasyczny top, a także dwa kolory lakierów do paznokci, które chciałabym Wam dziś pokazać. 
Baza oraz topy dostępne są w dwóch pojemnościach: mniejsze mają po 5 ml i kosztują 33,00 zł, większe mają pojemność 10 ml i kosztują 49,00 zł. Łatwo sobie policzyć, że większe wychodzą sporo taniej. Marka PB Nails schowała swoje produkty w owalne, minimalistyczne, białe buteleczki. Na nakrętkach znajdują się naklejki z nazwą produktu albo w przypadku lakierów, podglądowe kolory wraz z ich numerkami. 
Witaminowa baza ma być rozwiązaniem problemów słabych paznokci. Jej skład wzbogacony został o witaminę B5 i E oraz o wapń, które mają wzmocnić paznokcie i stymulować ich wzrost. Jest świetną podstawą do hybrydowego manicure, nie pozwala na przebarwienia płytki paznokcia i dzięki niej lakier długo utrzymuje się na paznokciach. Baza jest przezroczysta i odpowiednio gęsta, co sprawia, że bardzo dobrze aplikuje się na paznokcie. Zasługa w tym także prostego, szerokiego pędzelka, w który została wyposażona baza oraz topy. Tych ostatnich mam dwaelastic top coat, czyli klasyczny top, tylko bez warstwy dyspresyjnej oraz mat top coat, czyli matowy, również bez lepkiej warstewki. Oba chronią manicure przed odpryskiwaniem i ścieraniem się lakierów, dodatkowo elastic top coat nadaje piękny połysk, który nie schodzi z paznokci przez wiele dni. 
Lakiery PB Nails również dostępne są w dwóch pojemnościach: 5 ml za 29,00 zł oraz 10 ml za 44,00 zł. Tak samo jak w przypadku bazy oraz topów, lakiery też opłaca się kupić w większych buteleczkach. Marka ma kilka kategorii swoich lakierów, w tym Cat Eye czy Metallic i naprawdę szeroką gamę kolorów!
W swojej kolekcji mam dwa lakiery z podstawowej i najbardziej bogatej kolorystycznie gamy, czyli Gellaxy w odcieniach 104 i 140. Pierwszy z nich to neonowy, limonkowy odcień żółtego. Drugi kolor to także neon, ale rażąco pomarańczowy ;) Oba kolory są bardzo ładne i tak intensywne, że nie sposób ich nie zauważyć :D 
Jeśli chodzi o krycie, to pomarańcza pokryła całkowicie płytkę paznokcia po dwóch warstwach, limonka potrzebowała nałożenia dodatkowej warstwy. Lakiery mają kremową konsystencję, są należycie gęste, dzięki czemu nie rozlewają się przy skórkach. 
Mój najnowszy manicure, który całkowicie wykonałam produktami PB Nails, wzbogaciłam jeszcze o kwiatowe naklejki wodne na dwóch paznokciach, które kiedyś tam zamówiłam na Allegro. W dniu publikacji tego wpisu, manicure ze zdjęcia ma równo 10 dni i nie licząc odrostów, dalej jest w idealnym stanie. A wiec, ogólnie rzecz ujmując, jestem bardzo zadowolona z produktów do manicure PB Nails :)

07:02:00

Relacja z III edycji Meet Beauty Conference i Targów Beauty Days :)

Relacja z III edycji Meet Beauty Conference i Targów Beauty Days :)
W tym roku miałam przyjemność po raz drugi uczestniczyć w niesamowitym wydarzeniu, jakim jest Meet Beauty Conference. Trzecie edycja konferencji dla blogerów i vlogerów urodowych była dla mnie bardzo wyczekiwanym wydarzeniem tego roku. Tegoroczne święta blogerów połączone zostało z fryzjersko- kosmetycznymi Targami Beauty Days i trwało aż cały weekend. Niestety, obowiązki zawodowe i uczelniane sprawiły, że mogłam pojechać tylko na jeden dzień, w sobotę, ale postarałam się o to, aby wycisnąć z tego jednego dnia tyle, ile tylko się dało!
Po raz kolejny sobotę zaczęłam bardzo wcześnie, bo już kilka minut po 5:00 byłam na nogach. Niby bardzo wcześnie, ale i tak miałam mały poślizg czasowy, przez który ostatnie minuty przed wyjściem z domu spędziłam praktycznie w biegu :P O 6:30 byłam już pod domem Kamili, którą poznałam przy okazji tam tegorocznej edycji Meet Beauty. W drodze do Ptak Warsaw Expo w Nadarzynie, gdzie tym razem odbywała się konferencja, zgarnęłyśmy jeszcze Magdę, Angelikę oraz Agnieszkę i w takim wesołym gronie ruszyłyśmy dalej w drogę :)
I w tym miejscu chciałabym napisać, że moim zdaniem wybór Ptak Warsaw Expo na zorganizowanie konferencji był bardzo dobrym pomysłem z kilku powodów. Po pierwsze, bardzo dobry dojazd. Przyznam się Wam, że jako prawie że niedzielny kierowca, teraz wiedząc jak ta droga jest prosta, sama bym się wybrała do Nadarzyna ;) Po Warszawie jednak za bardzo bałabym się jeździć, dlatego mam nadzieję, że przyszłoroczna edycja konferencji też odbędzie się w tym miejscu. Po drugie, brak problemów z parkingiem, udało nam się zaparkować samochód tuż przed wejściem do hali ( dla przypomnienia, w tamtym roku Meet Beauty odbyło się na stadionie w stolicy, tego samego dnia miał miejsce jakiś maraton, parkingi na stadionie nie były dla nas dostępne, przez co miałyśmy mały problem ze znalezieniem miejsca, w którym mogłybyśmy zostawić samochód ). Po trzecie, spora przestrzeń, która jednocześnie była klimatyczna i kameralna. Została zagospodarowana tak, że z jednej strony było sporo miejsca, gdzie można było spokojnie usiąść, odpocząć czy porozmawiać, a z drugiej nie odnosiło się wrażenia pustki.
Na miejscu byłyśmy kilka minut po 9:00, szybko się zarejestrowałyśmy, odebrałyśmy identyfikatory oraz bransoletki i zaczęłyśmy korzystać z atrakcji, których było co nie miara- warsztaty, wykłady, konkursy, spotkania ze znanymi blogerkami! Organizatorzy naprawdę zadbali o bardzo bogaty i różnorodny harmonogram: wykłady poprowadzili Red Lipstick Monster, JestRudo, Semurai i Jason Hunt, warsztaty przygotowały takie marki jak Golden Rose, NeoNail, Gosh Copenhagen oraz Eyelure, w ramach wykładów można było pogłębić swoją wiedzę na temat kosmetyków mineralnych, strobingu oraz pielęgnacji dzięki Annabelle Minerals, Dax Cosmetics i Tołpie, a podczas panelu dyskusyjnego można było posłuchać historii dziewczyn Ani z B.Loves Plates, Hanii z hania.com.pl oraz Anwen, które dzięki blogowaniu rozwinęły swoje własne interesyBardzo zależało mi na wzięciu udziału w dwóch panelach, z markami Golden Rose i NeoNail, dlatego też nie wybrałam się na żaden wykład, albowiem te, które mnie interesowały pokrywały się z warsztatami, na których chciałam być. Jednak wcale nie żałuję tego, że nie mogłam być w dwóch miejscach jednocześnie, bo z warsztatów wyniosłam dużo więcej- rozmawiałam z kilkoma blogerkami i wiem, że przykładowo wykład o fotografii dla paru z nich był rozczarowaniem, ponieważ nie wyniosły z niego nic nowego.
Zanim udałam się na pierwsze warsztaty miałam dłuższą chwilę na porobienie zdjęć z dziewczynami ( genialny pomysł z fotobudką! ) oraz na przespacerowanie się pomiędzy stoiskami w części targowej. Po czym, punktualnie o 10:30 stawiłam się na panelu Golden Rose z Karoliną Zientek, która opowiadała i zaprezentowała jak prawidłowo wykonać makijaż twarzy. Marka przygotowała też dla każdej uczestniczki box- niespodziankę. O tym co znalazło się w moim pudełku dowiecie się z kolejnej części relacji z Meet Beauty ;)
Zaraz po panelu Golden Rose udałam się na kolejny, tym razem z NeoNail, gdzie nauczyłam się zdobienia paznokci metodą aquarelle. Instruktorka pokazywała prawdziwe arcydzieła, jakie można stworzyć za pomocą tylko bazy, lakieru i pędzelka! Mnie takie cudeńka nie chciały wychodzić, ale jak popatrzycie na zdjęcie moich prac, to może przyznacie mi rację, że jak na pierwszy raz, to wcale nie wyszło mi najgorzej :D? Całość prowadził przesympatyczny Pan Szymon, któremu wróżę medialną karierę :D Na zakończenie, każda blogerka otrzymała lakier z serii Aquarelle NeoNail. I tu moim zdaniem marka się wycwaniła, ponieważ, aby wykonać zdobienie niezbędna jest jeszcze baza i specjalny pędzelek. A więc, dając tylko po lakierze, marka poniekąd zmusiła do kupienia kolejnego produktu, o ile oczywiście jesteśmy zainteresowane takim zdobieniem paznokci we własnym domu. No cóż, ja byłam, bo akwarelowa metoda naprawdę mi się spodobała, dlatego kupiłam potrzebą bazę na ich stoisku na Targach, ale mały niesmak jednak pozostał. 
Co do sal warsztatowych miałam jedno małe zastrzeżenie- były one nie odpowiednio wyciszone i odseparowane. Skutkowało to tym, że głosy prowadzących warsztaty z NeoNail i Golden Rose, które odbywały się w tym samym czasie, nachodziły na siebie, zagłuszały się nawzajem, co rozpraszało uwagę. Nierzadko dochodziły też głosy z samych targów.
Potem miałam już czas tylko na siebie, więc udałam się na Targi, gdzie: na stoisku Batiste oddałam się w ręce stylistki, obejrzałam pokaz fryzjerski, minęłam się z Mają Sablewską, zdumiałam się, że fryzjerzy z programu "Ostrego cięcia" są tacy niscy :P, wypiłam kawę ze Starbunia, dałam się umalować makijażystce, a przede wszystkim zrobiłam malutkie zakupy- jako blogerka kosmetyczna nie mogłam sobie przecież odpuścić :P
Meet Beauty Conference to potężna dawka pozytywnej energii, motywacji i wiedzy. Po każdej konferencji czuję się bardziej zmotywowana, chce mi się więcej i mam mnóstwo nowych pomysłów na wpisy :) Każda edycja pozostawia też niezapomniane emocje, wspaniałe wspomnienia i coraz to nowsze znajomości. Dlatego bardzo, ale to bardzo się cieszę, że po raz kolejny mogłam wziąć udział w tej konferencji. I tak jak w relacji z poprzedniej edycji Meet Beauty i tym razem wyrażę nadzieję, że zobaczymy się znów w przyszłym roku :)

PS. Zdjęcia pochodzą z fanpage'u Meet Beauty Conference
Copyright © 2016 MintElegance , Blogger