06:22:00

Recenzja: silikonowa baza pod makijaż, prasowany puder i korektor do twarzy, Revers Cosmetics Beauty&Care

Recenzja: silikonowa baza pod makijaż, prasowany puder i korektor do twarzy, Revers Cosmetics Beauty&Care
Obietnice producenta:
Silikonowa baza pod makijaż skutecznie przedłuża trwałość makijażu, cera staje się idealnie wygładzona, aksamitnie miękka i matowa. Lekka, pielęgnacyjna formuła zawierająca olejki silikonowe przygotowuje skórę do nałożenia fluidu lub pudru, zapewniając ich równomierne rozprowadzenie bez uwydatniania zmarszczek. Chroni przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych, nie obciąża skóry.
Prasowany puder dostępny jest zarówno w wersji matowej idealnej do konturowania twarzy jak i w wersji z rozświetlającymi drobinkami, zapewniającymi świeży, promienny wygląd makijażu. Mikroskopijne pigmenty odbijające światło idealnie stapiają się ze skórą. Poziom krycia pudru jest regulowany, od lekkiego do pełnego w zależności od aplikowanej ilości produktu. Puder delikatnie podkreśla naturalną rzeźbę twarzy. Dzięki wyselekcjonowanym składnikom pielęgnuje i chroni skórę przed szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi.
Korektor do twarzy to wielozadaniowy korektor w płynie, optymalnie i bez efektu obciążenia koryguje  wszelkie niedoskonałości cery oraz cienie pod oczami. Sprawia że spojrzenie jest świeże i wypoczęte. Dzięki kremowej konsystencji i wysokiemu poziomowi krycia doskonale wyrównuje koloryt cery. Korektor tuszuje drobne zmarszczki, redukuje także widoczność zaczerwienień, nie rozmazuje się i nie przesuwa. Praktyczny aplikator z aksamitną końcówką pozwala na precyzyjną aplikację.
Moim zdaniem:
Domyślam się, że większość z Was może nie kojarzyć marki Revers Cosmetics, dlatego dzisiejszy wpis zacznę od kilku słów przedstawienia. Jest to marka kosmetyczna mająca swoją siedzibę w Raszynie. Za cel postawiła sobie tworzenie produktów najwyższej jakości, ale w przystępnych cenach. Specjalizuje się w kosmetykach do makijażu, ale w swojej ofercie ma również lakiery do paznokci, a także kremy i masła do ciała, np. o zapachu granatu z olejem z oliwek. W ramach współpracy z Revers Cosmetics otrzymałam aż sześć kosmetyków: bazę pod makijaż, korektor w płynie, sypki puder, matową pomadkę w płynie oraz dwa cienie do powiek. Trzy pierwsze zaprezentuję Wam dzisiaj, o reszcie opowiem w kolejnym wpisie :)
Na początku weźmiemy pod lupę silikonową bazę pod makijaż. Prosta tubka utrzymana jest w czarno- białej tonacji i skrywa w sobie 30 ml produktu. Szata graficzna tubki bardzo mi się podoba, mimo iż minimalistyczna i na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniająca, to jednak ma w sobie to coś. Tworzywo, z którego opakowanie zostało wykonane jest dobrej jakości. Sama tubka jest giętka, nie odkształca się, a napisy się nie ścierają. Na tyle tubki znajdziemy najważniejsze informacje o bazie oraz o tym, że należy ją zużyć w ciągu 12 miesięcy od otwarcia, a także sposób użycia i jej skład. 
Baza ma postać delikatnego, białego kremu. Jest bezzapachowa, lekko się rozprowadza i szybko wchłania w skórę, pozostawiając na niej niewyczuwalną warstewkę. Po nałożeniu bazy skóra jest miękka i przyjemna w dotyku. Delikatnie matuje i wygładza nierówności skóry, nie wysusza jej, ale przede wszystkim przedłuża trwałość makijażu, a takie jest jej główne zadanie. Bazy używam praktycznie każdego dnia i nie zauważyłam, aby negatywnie wpłynęła na moją cerę. Nakładam ją bardzo cienką warstwą, a następnie czekam około minuty i dopiero nakładam podkład. Bazę przetestowałam głównie z podkładami Cover i Matt od Bielendy ( na marginesie, ostatnio są one moimi ulubionymi ) oraz z kultowym ColorStay Revlon. Z każdym z tych podkładów baza bardzo fajnie współpracowała. Podkłady na niej nie ciemnieją, nie ważą się ani nie rolują.
Kolejny produkt, który mam Wam do zaprezentowania to sypki puder, który posiadam w odcieniu nr 05. Dostępny jest w sześciu odcieniach, przy czym dwa pierwsze to wersje rozświetlające, pozostałe- brązujące. Kolor, który ja mam nie jest dla bladolicych, ale polubią go osoby, które poszukują kosmetyków do makijażu wpadających w ciepłe tony. Lekko wpada w pomarańczowe nuty, ale jeśli puder nałożony jest w racjonalnej ilości, nie odznacza się na skórze. Jestem teraz nieco opalona, więc odcień pudru mi pasuje, zimą jednak będzie musiał pójść w odstawkę i znów poczekać do lata. 
Puzdereczko z pudrem wykonane jest z mocnego plastiku, utrzymane jest w czarno- złotej kolorystyce. Do pudru dołączony jest puszek z wygrawerowaną nazwą producenta, który ja wyrzuciłam, albowiem pudry, czy to sypkie czy prasowane, zdecydowanie lepiej nakłada mi się pędzlem. Puder jest drobno zmielony i ma w sobie coś satynowego. Trzeba go aplikować w naprawdę małych ilościach, gdy jest go zbyt dużo lubi się odznaczać i zbierać, np. w mimicznych zmarszczkach wokół oczu lub ust. Pudru Silk Touch używam do wykończenia makijażu, dzięki czemu jest utrwalony, a skóra jest dłużej matowa. 
I na koniec zostawiłam korektor do twarzy w płynie, którego opakowanie do złudzenia przypomina mi to, w którym znajduje się dobrze znany w blogsferze kamuflaż Catrice ;) To smukła, przezroczysta buteleczka o pojemności 10 ml, która zakończona jest zakrętką z aplikatorem w postaci ukośnie ściętej, mięciutkiej gąbeczki, którą często można spotkać w tego typu kosmetykach oraz w błyszczykach do ust. Dostępny jest w trzech odcieniach, ja testuję kolor nr 103, Natural. Bezpośrednio po nałożeniu na skórę wygląda na bardzo jasny, z czasem jednak zaczyna ciemniej i to dość szybko. Daje się jednak ładnie zakryć podkładem, jeśli dobrze go rozprowadzimy, to korektor nie będzie się przebijał. 
Według producenta, jego korektor przeznaczony jest do tuszowania niedoskonałości cery oraz cieni pod oczami. Ja używam go tylko do ukrywania zaczerwień i przebarwień potrądzikowych. Niestety, korektor nie ze wszystkimi sobie radzi. Zauważyłam, że jest dobry w maskowaniu drobnych niedoskonałości, z większymi jednak nie daje sobie rady. Dlatego też poleciłabym go osobom, które mają niewiele do zakamuflowania. Osoby z problematyczną cerą raczej się z nim nie polubią, po prostu może on nie spełnić ich oczekiwań. 
Podsumowując, z tej trójki kosmetyków Revers Cosmetics najbardziej polubiłam się z bazą. Na drugim miejscu postawiłabym puder, a ostatnie miejsce zajmuje korektor. Umieściłabym go przed pudrem, gdyby miał nieco lepsze krycie ;) Nie są to drogie kosmetyki, ich ceny oscylują w granicach 10,00 zł. Stacjonarnie ich nie spotkałam, ale widziane są w CH Tagrówek, a już na pewno znajdziecie je w niektórych hurtowniach lub drogeriach internetowych. 

06:42:00

Shiny Box "The Beauty Jungle"

Shiny Box "The Beauty Jungle"
Mamy już koniec miesiąca, pora więc na prezentację najnowszego Shiny Box'a! W każdym miesiącu moja ciekawość tego, co będzie skrywało pudełko jest naprawdę duża, ale w sierpniu była jeszcze większa, bo minimalna wartość boxa miała wynosić aż 400,00 zł! I to za 49,00 zł, bo tyle kosztuje Shiny Box. Brzmi fajnie, ale jak jest w rzeczywistości?
Szata graficzna pudełka "The Beauty Jungle" mocno mi się spodobała i już ona sama jest zachęcająca do kupna boxa. Tak bardzo grafika przypadła mi do gustu, że póki co jest ono jedynym, które sobie zostawiłam z myślą o późniejszym wykorzystaniu :) W moim boxie znalazłam 6 pełnowymiarowych produktów, dwa produkty- niespodzianki, miniaturkę oraz dodatkowy kosmetyk dla ambasadorek. Te z Was, które wcześniej wykupiły subskrypcję lub pakiet Shiny Box otrzymały dodatkowy produkt, czyli maskę do twarzy Unani.
Mazideł do ciała nigdy dość, dlatego uradowałam się na widok intensywnie regenerującego balsamu Cztery Pory Roku z wodą termalną oraz olejkiem z avocado ( ale mógł też się trafić krem do rąk ). Bardzo podoba mi się szata graficzna tubki, srebro z różem jest zawsze udanym połączeniem :) Z tego co wyczytałam na opakowaniu balsam ma długotrwale nawilżać, likwidować suchość i szorstkość skóry, przyspieszać procesy regeneracyjne naskórka oraz zapewniać ochronę przez działaniem czynników zewnętrznych. Od siebie mogę dodać, że całkiem fajnie pachnie, dobrze się rozprowadza po skórze, zostawiając na niej delikatny ochronny film. 
Kolejny kosmetyk to kremowa emulsja do mycia AA i jest to produkt wymienny z regenerującym balsamem do ciała. Dobrze, że otrzymałam żel do mycia, bo dwa produkty do balsamowania w jednym pudełku to chyba o jeden za dużo ;) W składzie balsamu mamy masło tucuma, olejek z awokado, masło shea oraz witaminę A i E. Emulsja ma ładny,taki otulający zapach, w którym wyczuwam coś "ciepłego" oraz leciutko kokosowego :D Na pewno zużyję z przyjemnością! 
Czas na produkt, którego widok zupełnie mnie nie ucieszył. Jest to Cameleo, czyli trwale koloryzująca farba do włosów od Delii w odcieniu ciemnego brązu. Nie chodzi o sam kolor, ale o fakt, że ja wcale nie farbuję włosów. Moim zdaniem, farba do włosów w boxie jest mało trafionym pomysłem z kilku prostych powodów: można nie trafić z kolorem, nie każdy farbuje włosy ( jak ja ) lub też jak moja mama, robi się to wyłącznie w salonie fryzjerskim albo korzysta się tylko z farb jednego producenta. Nie mam w swoim bliskim otoczeniu osoby, która byłaby zainteresowana przygarnięciem farby, więc jeśli którejś z Was podoba się odcień i chciałaby ją ode mnie dostać, proszę o kontakt :)
Pędzelek Donegal oraz cień do powiek Constance Carroll to wspomiane produkty- niespodzianki ;) Pędzelek jest naprawdę śliczny, pięknie cieniowany i naprawdę bardzo mi się podoba. Na pewno wykorzystam go do malowania brwi, bo nie wyobrażam sobie swojego codziennego makijażu bez tego elementu. Cień posiadam w kolorze nr 15 ( Saturn ) i jest to odcień brązowo- szary z połyskująca poświatą. Marki nie znam, kolor mi się podoba, więc od czasu do czasu na pewno zagości u mnie na powiekach.  
Pełnowymiarowe opakowanie regenerującej emulsji do twarzy Kueshi ma pojemność 50 ml, w Shiny Box'ie znajdziemy mniejszą tubkę o pojemności 30 ml. Trzecie pudełko, czwarty kosmetyk tejże marki, więc powoli zaczyna wiać nudą ;) Emulsja przede wszystkim ma zapobiegać przedwczesnemu starzeniu się skóry. Ładnie pachnie, tak kremowo, bardzo odpowiada mi też jej lekka, a zarazem nieco gęstsza konsystencja. W swoim składzie emulsja ma ekstrakt ze śluzu ślimaka oraz olejek różany. 
Pokazałam Wam już prawie całą zawartość boxa, a Wy jeszcze zastanawiacie się gdzie podziało się obiecane 400,00 zł? Ano jest w postaci vouchera do 3- miesięcznego dostępu do planu zdrowotno- medycznego drBarbara.pl, którego wartość to aż 369,00 zł! Cóż mogę Wam powiedzieć, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia ;) Są osoby, które nie ucieszą się z takiego bonu i albo wyrzucą go do kosza albo puszczą dalej w świat, znajdą się też takie, które chętnie z niego skorzystają. Ja osobiście bardziej ucieszyłabym się z vouchera na zabieg kosmetyczny lub fryzjerski w jakieś sieci salonów ( aby nie musieć jechać do Warszawy, ale móc też się udać do bliższych mi Łodzi czy Częstochowy ;) Co jednak ja zamierzam zrobić z kuponem? Sprawdzę go, co mi szkodzi? A nóż widelec znajdę jakiś fajny przepis albo zyskam nową motywację do zgubienia kilograma lub dwóch ;) 
Na zdjęciu powyżej możecie zobaczyć też kosmetyki w saszetkach, które jak już możecie się domyślić trafią w ręce mojej mamy ;) Chusteczka samoopalająca do twarzy i ciała Efektima oraz domowe spa do stóp SheFoot to produkty pełnowymiarowe, a przeciwzmarszczkowy krem MincerPharma to próbka.
Jako ambasadorka otrzymałam dodatkowy produkt, czyli serum do skóry głowy VisPlantis. Jest to kosmetyk z dziegciem brzozowym, więc śmierdzi niemiłosiernie :P Serum ma rozwiązać problemy z łuszczycą, łupieżem oraz z łojotokowym zapaleniem skóry głowy. 
Tak prezentuje się cała zawartość sierpniowego boxa "The Beauty Jungle". Najbardziej zadowolona jestem z pędzelka, emulsji do mycia oraz balsamu do ciała. Najmniej- z farby do włosów. Pudełko okazało się dość nietypowe, z racji, że tym razem to nie kosmetyk jest produktem premium. Czy mi się podoba? Ciężko mi to jednoznacznie stwierdzić- i tak, i nie, mam jednak nadzieje, że wrześniowe będzie lepiej przemyślane ;) A co Wy o nim sądzicie?

07:01:00

Pigmenty do oczu Mystik Warsaw, Kontigo

Pigmenty do oczu Mystik Warsaw, Kontigo
Przybywam dziś z postem, w którym pokażę Wam coś, czego do tej pory u mnie na blogu nie było. I nie myślałam, że kiedykolwiek będzie, znając moje umiejętności makijażowe ;) Mowa o "niezwykle trwałych pigmentach do oczu o intensywnych, połyskujących kolorach" Mystik Warsaw, których mam aż sześć! 
Zacznijmy od tego, czy wiecie jak aplikować pigment? Ja nie wiedziałam, więc musiałam się dokształcić w tym temacie. Z tego co wyczytałam pigmentów w makijażu można używać na dwa sposoby: na sucho i na mokro. Jeśli chcemy użyć pigmentu według pierwszego sposobu, to najpierw musimy na powiekę nałożyć bazę, a następnie nabrać pędzelkiem niewielką ilość produktu, strzepać jego nadmiar i dopiero zacząć nakładać go na skórę. I tu mam dla Was małą radę- lepiej delikatnie "wklepywać" pigment, dzięki czemu unikniecie osypywania się, bo jak zobaczycie na pozostałych zdjęciach, jest to bardzo drobno zmielony, sypki produkt ;) Nakładanie pigmentu drugim sposobem, na mokro, umożliwi wydobycie głębi koloru. Wystarczy do tego zwykła woda, ale możecie też użyć słynnego w blogosferze płynu Duraline z Inglota. Należy zmieszać pigment z płynnym produktem lub aplikować go zmoczonym pędzelkiem. Przy tej metodzie również warto użyć bazy, aby cieszyć się długotrwałym makijażem. 
Skoro troszkę opowiedziałam Wam o tym jak stosować takie pigmenty, to teraz przejdziemy do prezentacji kolorów. Pierwszy z nich to ballet, czyli opalizujący biały wpadający delikatnie w kremowy odcień z subtelnymi złotymi i rozświetlającymi drobinkami. 
Kolejny kolor nazwany został  flamenco i jest to jasny brąz z ciepłymi odcieniami. Można go też nazwać "starym złotem". Również jest to odcień opalizujący, który cudownie mieni się w świetle.
Trzeci kolor to hula. W opakowaniu wygląda na morski odcień niebieskiego, ale na skórze delikatnie wpada w szarość. Na skórze tworzy taflę o srebrno- niebieskim rozświetlającym wykończeniu.
Następny pigment ma cudownie intensywny odcień niebieskiego i nazwany został jazz. Jest to kolor, który z miejsca zdobył moje miejsce. Trochę chłodny, z subtelna srebrną poświatą. 
Salsa to przedostatni pigment, który mam do zaprezentowania. Jest to czyste srebro, pięknie połyskujące w każdych warunkach. 
I na koniec zostawiłam pigment w kolorze klasycznego złota, czyli tango. Myślę, że będę dodawać go do balsamu do ciała, dzięki czemu nada mu rozświetlających właściwości :)
 na ręce od lewej, aplikowane na sucho: jazz, salsa, tango, hula, ballet i flamenco

Zdjęcie nie do końca oddaje urok pigmentów Mystik Warsaw, bo w rzeczywistości prezentują się jeszcze piękniej!
od lewej: flamenco, ballet, hula, tango, salsa i jazz nałożone na czarny lakier hybrydowy

Znacie mnie już na tyle dobrze, że wiecie, iż cieni do powiek używam tyle, co nic, a z pigmentami to ja mam pierwszy raz do czynienia :P Na pewno będę próbowała wykorzystać je w makijażu- z wyjątkiem pigmentu tango, który to będę dodawać do balsamu do ciała, bo czuję iż będzie to fenomenalne połączenie, dzięki któremu zwykłe mazidło do ciała zamieni się w rozświetlające ;)- częściej jednak spotkać je będzie można u mnie na paznokciach! Bo nie wiem czy wiecie, ale takie sypkie kosmetyki świetnie zastępują pyłki do zdobień. Na zdjęciu widzicie wzornik, który przygotowałam specjalnie do dzisiejszego wpisu. Pigmenty nałożyłam na utwardzony top no wipe ( wcześniej oczywiście pomalowałam wzornik bazą i kolorowym lakierem ) i zrobiłam to najzwyklejszą pacynką, a następnie utrwaliłam klasycznym topem, dzięki czemu całość nabrała dodatkowego blasku. Nie wiem jak Wam, ale mnie efekt pigmentów nałożonych na czarny lakier bardzo się podoba, a już szczególnie flamenco i salsa.
Jeśli spodobały Wam się zaprezentowane pigmenty i chciałybyście przetestować je na własnej skórze lub płytce paznokcia ( albo w każdy inny możliwy sposób ), to zapraszam Was do internetowej drogerii Kontigo, gdzie są dostępne po 15,00 zł za 2 gramowe opakowanie. 

07:08:00

Recenzja: Serum do rzęs i brwi oraz do włosów Regenerum

Recenzja: Serum do rzęs i brwi oraz do włosów Regenerum
Obietnice producenta:
Serum do rzęs i brwi składa się z dwóch specjalnie opracowanych formulacji: z eyelinerem do stosowania na linię rzęs zawiera odżywcze lipooligopeptydy, które stymulując cebulki przyspieszają wzrost rzęs oraz zagęszczają i pogrubiają strukturę włosków. Ze szczoteczką do stosowania na całej długości rzęs i brwi posiada w swojej formule żel z aloesu, witaminę E oraz olejek rycynowy, które wnikając we włókna włosków, nawilżają je, uelastyczniają i dogłębnie wzmacniają. Dodatkowo serum w naturalny sposób widocznie je przyciemnia.
11 ml/ około 24,00 zł w aptekach
Rege­ne­ra­cyjne serum do wło­sów spra­wia, że włosy są znów miękkie, gładkie, błyszczące i zdrowe na całej długości. Rege­ne­rum wzmacnia i regeneruje zniszczone włosy, napra­wia­jąc uszko­dze­nia powstałe na sku­tek dzia­ła­nia czyn­ni­ków zewnętrz­nych oraz zabie­gów ter­micz­nych, che­micz­nych i mecha­nicz­nych. Dodat­kowo serum neu­tra­li­zuje ładu­nek elektrostatyczny włosa, dzięki czemu niweluje efekt puszenia, ułatwiając pielęgnację i układanie, a dzięki systemowi stopniowego uwalniania substancji aktywnej, preparat zapewnia długotrwałą pielęgnację włókien keratynowych włosów, od korzenia po samą końcówkę.
125 ml/ około 15,00 zł w aptekach
Moim zdaniem:
Dzisiaj zapraszam Was na recenzję dwóch produktów Regenerum- serum do rzęs i brwi oraz do włosów. Jeden z tych kosmetyków okazał się godnym polecenia, drugi, no cóż, radziłabym go unikać. Domyślacie się może którego z nich nie polubiłam?
Recenzję zaczniemy od serum do włosów. Produkt został zamknięty w miękkiej tubce, której szatę graficzna stanowią czarne napisy na białym tle. Tubka jest wygodna w używaniu, nie wyślizguje się z dłoni, łatwo daje się ugniatać, umożliwiając bezproblemowe wyciśnięcie kosmetyku na dłoń. Serum jest gęste, kremowe, po nałożeniu na włosy nie spływa z nich. 
Regenerum do włosów używałam jak odżywki do włosów, aplikując je od połowy ich długości po same końce i nie spłukując. Serum przede wszystkimi zadbało o to, aby nawilżenie włosów było na odpowiednim poziomie. Pilnowało ( czas przeszły, bo już je zdenkowałam ), aby włosy się nie puszyły ani nie elektryzowały. Wystarczyło użyć go raz, aby włosy były przyjemne w dotyku, miękkie oraz gładkie. Serum dodatkowo zdecydowanie ułatwia rozczesywanie włosów, które są podatniejsze na układanie, zdrowo wyglądają i pozostają w dobrej kondycji.
Wśród składników serum do włosów mamy nasiona z drzewa korab, które poprawiają elastyczność włosów i ich odporność na czynniki zewnętrzne; eks­trakt z kieł­ków soi i pszenicy, działający odżywczo na włosy, a także pro­wi­ta­minę B5 i olej rycynowy, znane ze swoich odżywiających i wzmacniających właściwości
Pora na serum do rzęs i brwi. Jego opakowanie zostało dobrze przemyślane i zaprojektowane. Biała nakrętka z napisami z jednej strony zakończona jest cieniutkim pędzelkiem, z drugiej spiralną szczoteczką. Jednocześnie zakręca dwie, oddzielne buteleczki: w jednej jest mlecznobiała odżywka do rzęs i brwi, w drugiej przezroczyste, lekko żelowe serum do rzęs. Ich aplikacja jest prosta i wygodna: szczoteczką przeczesuję brwi i rzęsy, a na górną linię rzęs nakładam serum, tak samo jak eyeliner. 
W składzie serum do rzęs i brwi znajdziemy lipo­oli­go­pep­tydy, które stymulują cebulki rzęs do produkcji keratyny, czyli głównego budulca włosów; eks­trakt ze świe­tlikadziałający kojąco i łagodząco na delikatną skórę powiek; olej rycynowy, który intensywnie wzmacnia oraz stymuluje wzrost rzęs i brwi; kom­pleks matry­kiny i pro­wi­ta­miny B5 ograniczające wypadanie włosków oraz żel z alo­esu i wita­minę E, które wzmacniają i nawilżają rzęsy i brwi
Serum stosowałam sumiennie, naprawdę długi czas, bo ponad 2 miesiące. Wieczór w wieczór aplikowałam je na brwi i na rzęsy. Niestety, nie mogę opowiedzieć Wam o piorunujących efektach, bo prawdę powiedziawszy nie zauważyłam żadnych, nawet najmniejszych. Serum nie zagęściło ani nie wzmocniło włosków. Rzęsy nie są dłuższe, podkręcone ( jak w przypadku używania serum Bodetko Lash ), wizualnie też nie wyglądają, jakby było ich więcej. Z brwiami sprawa ma się tak samo, w jakim stanie były dwa miesiące temu, w takim są nadal. Jedyny plus jako dostrzegam w tym serum to to, że nie uczula, nie podrażnia, nie wywołuje łzawienia ani szczypania. Jednak to trochę za mało,...
Podsumowując, mimo najszczerszych chęci serum do rzęs nie mogę Wam polecić. U mnie się kompletnie nie sprawdziło. Za to odżywkę polubiłam bardzo. Więc, jeśli macie ochotę poznać produkty Regenerum, to polecam zacząć właśnie od serum do włosów.

06:49:00

Sok z czarnej porzeczki oraz rokintnikowy, czyli Soki Świata od Oleofarm

Sok z czarnej porzeczki oraz rokintnikowy, czyli Soki Świata od Oleofarm
Uwielbiam wypróbowywać nowe rzeczy. Tak na logikę, gdyby tak nie było, tego bloga też by nie było ;) Lubię testować nie tylko kosmetyki, ale też poznawać nowe smaki. Niedawno po raz pierwszy jadłam lody o smaku solonego karmelu, wypatruję czarnych :D, póki co delektując się 100% Sokami Świata o smaku rokitnika oraz czarnej porzeczki.
Soki Oleofarm są w 100% naturalne, nie ma w nich żadnych ulepszaczy, dodatków czy barwników. Oba soki rozcieńczam z wodą mineralną, według własnej proporcji wynoszącej "soku na oko na pół litra wody" :P Mimo iż nie przepadam za czarną porzeczki, to jednak ten sok posmakował mi bardziej. Nie jest cierpki ani nie za słodki, za to bardzo orzeźwiający. Czarna porzeczka ma w sobie dużo witaminy C, a więc wspomaga układ odpornościowy, a dodatkowo spowalnia proces starzenia się skóry. Bogata jest między innymi w flawonoidy, które działają oczyszczająco, oraz w kwarcetynę o właściwościach przeciwalergicznych. Sok z rokitnika ( zwanego też ananasem syberyjskim ) pachnie jak miód, a w połączeniu z wodą smakuje jak... woda z miodem ;) Na początku nie polubiłam się z tym smakiem, ale im dłużej piłam ten sok, tym bardziej mi podchodził. Ma jednak w swoim zapachu coś, co drażni mój zmysł węchu, dlatego pijąc go wstrzymuję oddech i wszystko jest cacy :P Rokitnik również jest bogaty w witaminę C, a poza tym w kwas tłuszczony omega 7, który odpowiada między innymi za ładny wygląd skóry. Powinny go spożywać osoby, które borykają się z problemem podwyższonego cholesterolu oraz z nadciśnieniem tętniczym. Co ciekawe, w soku z rokitnikna znajdziemy serotoniny, wykazujące działanie antydepresyjne oraz usprawniające pracę mózgu. 
Plusem i minusem jednocześnie jest krótki termin spożycia soków po otwarciu. Jest to plus, bo świadczy o braku konserwantów oraz przekonuje o jakości soków. Minus, bo ja sama ( nikt poza mną w domu nie lubi taki soków ) nie jestem w stanie wypić 490 ml soku z rokitnika rozcieńczonego jeszcze w wodzie tylko w siedem dni ;) Sok z czarnej porzeczki powinno się wypić w ciągu 3 tygodni od otwarcia. Jeden i drugi sok powinny też być przechowywane w lodówce, czego ja nie przestrzegałam, a i tak nic się z nimi nie stało. U mnie w miasteczku widziałam je tylko w jednym supermarkecie, gdzie oba soki miały podobną do siebie cenę wahającą się w granicach 20,00 zł. 

06:48:00

5 kosmetyków, których nie polubiłam, czyli buble kosmetyczne okiem MintElegance

5 kosmetyków, których nie polubiłam, czyli buble kosmetyczne okiem MintElegance
Róż do policzków Smart Girls Get More to pierwszy z dzisiejszych bubli, przed którym chciałabym Was ostrzec. Kosmetyk jest naprawdę słabo napigmentowany i nie wiem, ile warstw musiałam go nałożyć, aby zobaczyć efekt na skórze. Jednak jego subtelny odcień chłodnego i lekko przygaszonego różu bardzo mi się spodobał, więc pomyślałam, że zastąpię nim cień do powiek, ale i w tej roli się nie sprawdził. Kosmetyk jest dodatkowo wyjątkowo nietrwały, schodzi praktycznie już po godzinie od nałożenia, a robi to jeszcze bardzo nieestetycznie, ścierając się nierównomiernie i pozostawiając po sobie plamy.
Fluid No Mask Lirene to następny kosmetyk, który mnie rozczarował. Przywiozłam go w tamtym roku z Meet Beauty, ale rozpakowałam dopiero niedawno- co jest istotne dla mojej opinii na jego temat, ważny jest do lutego 2019 r. Podkład jest bardzo rzadki i trzeba mocno uważać, aby przy wylewaniu nie przesadzić z jego ilością. Niestety, buteleczka mimo swojego uroku jest niewypałem z racji braku pompki, która przy tak lejącej konsystencji aż się prosi, aby była. Posiadam odcień nr 1, który wygląda ładnie, ale po pierwsze bardzo szybko ciemnieje, mocno odcinając się tym samym od reszty ciała, a po drugie wpada w różowe tony, a ja potrzebuję podkładów z żółtymi. Na domiar złego jego krycie jest znikome, a mojej cerze niestety niezbędne jest odpowiednie krycie. Te wszystkie elementy sprawiły, że nie polubiłam się z tym podkładem ani trochę i puściłam go dalej w świat. 
Pomadka w kredce Color Boost Bourjois jest według mnie kolejnym kosmetycznym bublem. Co z tego, że posiadany przeze mnie odcień nr 02 Fuchsia Libre jest prześlicznym, ciemnym, nieprzesłodzonym różem? Co z tego, że świetnie nawilża usta i dodaje im pięknego blasku? Co z tego, skoro pomadka jest słabo napigmentowana i trzeba nałożyć sporo warstw, aby kolor chciał w ogóle pokryć usta. A poza tym jest bardzo nietrwała i schodzi w taki brzydki sposób, że aż szkoda o tym wspominać. Więcej nie kupię, bo nawet na promocji -49% w Rossmannie, na której to ją kupiłam, nie jest warta swojej ceny.
Pomadkę Rouge Edition Velvet Bourjois w odcieniu nr 07 mam już długo i uwielbiam ją, dlatego kilka tygodni temu kupiłam kolejny kolor, tym razem nr 16. Jest to ładny brzoskwiniowy odcień z nutką różu, który bardzo mi się podoba. Niestety, moja radość trwała do pierwszego pomalowania ust. Już przy aplikowaniu na wargi zauważyłam, że kolor bardzo słabo pokrywa wargi i w dodatku pozostawia prześwity. Aby uzyskać jednolite pokrycie musiałam nałożyć aż trzy warstwy, a i tak widziałam delikatne prześwity. Wydaje mi się, że tych kilka warstw sprawiło, iż pomadka po wyschnięciu zrobiła się jak popękana skorupa. Gdy po jakimś czasie od nałożenia jej na ustach spojrzałam w lusterko, to po prostu się przeraziłam.  Pomadka się zważyła i prawdę powiedziawszy mogłam ściągać ją z ust płatami. Powinnam jeszcze dodać, że przez cały czas noszenia jej na ustach ciążyła mi i jakby jeszcze było mało wysuszyła mi wargi. Następnym razem pomalowałam usta jedną warstwą pomadki ( testowałam ją już w domu ), ale efekt okazał się tak samo tragiczny, a dodatkowo te prześwity wyglądają naprawdę brzydko. 
Na konturowaniu znam się jak na fizyce kwantowej, dlatego z przetestowaniem paletki do konturowania Pierre Rene udałam się do znajomej kosmetyczki, która wykonała mi makijaż przy jej użyciu. Początkowo aplikowała kolory i próbowała je rozetrzeć gąbeczką, ale szybko stwierdziła, że słabo ze sobą współpracują. Następnie spróbowała pędzlem, ale efekt był taki sam: kolory nie chciały się rozcierać i stapiać ze skórą, tworzyły mało estetyczne plamy na skórze. Makijażystka musiała się sporo napracować, aby efekt był zadowalający, po czym stwierdziła, że ona nie chciałaby pracować na takim produkcie i że dawno nie miała tak trudnej palety do modelowania konturu twarzy. W ciągu dnia kilkakrotnie sprawdzałam jak kolory zachowują się na skórze i powiem Wam, że to co widziałam wcale a wcale mi się nie podobało. Jasny kolor, nałożony w okolicach oczu, zbierał się w zakamarkach i powchodził w zmarszczki, mocno się odznaczając. Ciemny kolor, którym miałam pociągnięte miejsca pod kościami policzkowymi poschodził, nie wiadomo nawet kiedy, pozostawiając po sobie okropne plamy. Oba kolory się też zważyły, a dodatkowo partiami przesuszyły skórę, co tylko spotęgowało moją niechęć do tego produktu. I nie jest to wina mojej kosmetyczki, bo maluję się u niej od lat i zawsze jestem bardzo zadowolona z jakości i trwałości makijażu. Paletkę otrzymałam w prezencie na Meet Beauty wraz z eyelinerem i pomadką do ust w płynie. Z tego tria została mi tylko pomadka, bo eyeliner podarowałam koleżance z pracy, a paletkę wyrzuciłam do śmieci...

Nie zamierzałam, że post będzie dotyczył tylko kosmetyków do makijażu, tak jakoś wyszło samo z siebie. Jestem nimi bardzo zawiedziona, w szczególności pomadkami Bourjois, po których obiecywałam sobie naprawdę wiele. Niestety, tak już bywa, że wśród tylu kosmetyków muszą trafiać się jakieś buble. Nie pozostaje mi teraz nic innego, jak tylko się z nimi pożegnać. Definitywnie, raz na zawsze.

PS. Czy u Was też większość bubli kosmetycznych to produkty do makijażu?

06:56:00

Odżywcza maseczka- peeling do twarzy z mielonym lnem, Vianek

Odżywcza maseczka- peeling do twarzy z mielonym lnem, Vianek
Obietnice producenta:
Wyjątkowe połączenie delikatnego peelingu w postaci drobno zmielonego siemienia lnianego i maseczki. Dzięki niezwykle delikatnej formule może być stosowana w przypadku każdego rodzaju cery, nawet bardzo cienkiej i wrażliwej. Bogactwo składników odżywczych wspaniale odżywia, wygładza, nawilża i uelastycznia skórę. Po zastosowaniu pozostawia skórę aksamitnie gładką, promienną i pełną blasku.

Moim zdaniem:
Sylveco i Vianek zdecydowanie podbiły moje serce. Swego czasu w mojej pielęgnacji twarzy dominowały kosmetyki tylko tych dwóch marek. Jednym z ostatnio używanych przeze mnie produktów Vianka jest odżywcza maseczka- peeling do twarzy, która niestety powoli już mi się kończy. Zdążyłam poznać ją dość solidnie, dlatego dziś zapraszam Was na jej recenzję :) Wcześniej mogłyście poczytać już o toniku- płynie micelarnym ( klik ) oraz o kremie do twarzy na noc ( klik ). Wszystkie trzy kupiłam na początku roku, w zestawie promocyjnym za 35,00 zł.
Maseczka- peeling zamknięta została w elastycznej tubce o pojemności 75 ml, którą można postawić "do góry nogami" na czarnej, prostej nakrętce. Jej szata graficzna jest identyczna, jak w przypadku pozostałych kosmetyków z serii odżywczej. Jest skromna, kwiatowa, przyjemna dla oka. Tubka jest bardzo dobrej jakości, nie odkształca się, nic się z niej też nie ściera. 
Kosmetyk Vianka ma postać gęstego kremu z mniejszymi i większymi drobinkami, których zadaniem jest ścieranie martwego naskórka, połączonego z olejną warstwą w pomarańczowym kolorze, która najpierw wypływa z tubki, a dopiero po niej reszta produktu. Drobinki zmielonego lnu są odpowiednio duże i ostre, ale nie podrażniają skóry. Produkt ma delikatnie brązowy z ciemniejszymi drobinkami. Jak pozostałe kosmetyki z tej serii, maseczka- peeling przyjemnie pachnie, chociaż chyba najgorzej z tych, które zdążyłam poznać. 
Maseczkę- peeling warto zostawić na chwilę na skórze, niż zmyć ją zaraz po wykonaniu peelingu. Nie wiem od czego jest to uzależnione, ale zauważyłam, że gdy zmywam produkt zaraz po wykonaniu peelingu, to schodzi dość opornie. Pod wpływem wody usuwają się tylko drobinki ścierające martwy naskórek, a na skórze dalej pozostaje gruba, olejna warstwa, której po prostu nie da się zmyć. Nie schodzi nawet po wytarciu ręcznikiem, musi się sama wchłonąć w skórę, co jest plusem w całej tej sytuacji, bo skóra jest porządnie nawilżona i nie potrzebuje już kremu. Kiedy jednak wykonam peeling i zostawię produkt na skórze na kilka minut, to potem bez najmniejszego problemu mogę umyć twarz. Na skórze nie zostaje żadna warstewka, jest dobrze nawilżona, ale jest to już mniejsze uczucie niż to opisane wcześniej. 
Kosmetyk bardzo łatwo rozprowadza się, a po zmyciu skóra jest gładka, miękka i bardzo przyjemna w dotyku. Ponadto ma wyrównany koloryt, wygląda zdrowo i promiennie. Maseczka- peeling bogata jest w oleje ( rokitnikowy, sojowy, z pestek moreli ), dzięki którym skóra jest także odżywiona i nawilżona; masła ( shea, kakaowe, avocado ), które uelastyczniają skórę, regenerują i łagodzą podrażnienia; oraz w miód. Wszystkie te składniki mogą się wydawać ciężkie dla cery, ale mojej problematycznej skóry ten kosmetyk nie zapchał.
Kosmetyku Vianka używam przynajmniej raz w tygodniu. Moja skóra bardzo się z nim polubiła, dlatego też serdecznie polecam go Wam wypróbować :) 

06:49:00

Pomadka matująca Real Matt Lipstick, Provoke, Dr Irena Eris

Pomadka matująca Real Matt Lipstick, Provoke, Dr Irena Eris
Jest! Udało  się! Tyle czasu Wam obiecywałam recenzję matującej pomadki Provoke Dr Irena Eris i w końcu nadszedł ten dzień, w którym mogę zaprosić Was na wpis jej poświęcony :D 
W sklepie internetowym producenta ( klik ) pomadka występuje w pięciu odcieniach, których podglądowe kolory kompletnie nie odwzorowują tego, jakie są w rzeczywistości. Przynajmniej tego, który ja mam, czyli nr 606, Vintage Pink. Na podglądzie wygląda na jakiś taki ciemny brąz, kiedy tak naprawdę jest to piękny, delikatny różowy nudziak, idealnie sprawdzający się w codziennym makijażu. Chyba, że gdzieś wkradł się błąd ( albo na nalepce na pomadce albo na stronie producenta ), bo odcień mojej pomadki bardziej pasuje do wariantu kolorystycznego nr 602, Pink Princess ;) Kolor wybierałam w ciemno i był to dobry wybór, bo nieskromnie pisząc, pasuje mi idealnie :D Napiszę jeszcze raz, że jest naprawdę śliczny! Niby róż, ale taki stonowany i mający w sobie coś ciepłego. Uwielbiam takie kolory!
Pomadka ma zwartą konsystencję, ale jednocześnie jest kremowa i miękka, dzięki czemu leciutko sunie po wargach pokrywając je idealnie warstewką koloru, bo jest naprawdę bardzo dobrze napigmentowana. Pomadka nie jest stricte matująca, nie ma takiego efektu jak, np. przy pomalowaniu ust szminką Velvet Matte od Golden Rose. Moim zdaniem, pomadka daje bardziej satynowo- matowe wykończenie z takim bardzo subtelnym, leciutkim połyskiem. Nie wygląda sucho na ustach i też ich nie wysusza, dzięki dużej zawartości składników odżywczych i nawilżających. Przez cały czas jej noszenia pielęgnuje usta, co odczuwalne jest jeszcze długo po jej zmyciu- usta pozostają miękkie, gładkie, odżywione i zadbane. Trwałość pomadki określiłabym jako bardzo dobra. Jest odporna na ścieranie i rozmazywanie się, chociaż zostawia lekkie ślady na szklance, to jednak zjada się równomiernie i powoli. Jeśli nic nie jem i nie piję, potrafi utrzymać się na ustach obiecane przez producenta 5 godzin bez najmniejszego uszczerbku. Gdy jem i piję jej trwałość jest mniejsza, ale nadal na plus. 
Na uwagę zasługuje również otoczka pomadki, czyli jej opakowanie, które jest naprawdę piękne. W srebrnym kartoniku znajduje się posrebrzane opakowanie, które zostało bardzo solidnie wykonane. Posiada magnetyczne zamknięcie, więc mamy pewność, że nie otworzy nam się w torebce, oraz skromną, minimalistyczną szatę graficzną. Całość jest elegancka, wytworna i daje poczucie posiadania kosmetyku z wyższej półki. Bo tak właściwie jest patrząc na cenę kosmetyków Provoke ;) Warto jednak pamiętać, że jest to nasza rodzima marka, a warto wspierać to, co polskie. 
Pomadka Real Matt Lipstick jest drugim produktem Provoke, który miałam okazję poznać. W swoich zasobach makijażowym mam jeszcze błyszczyk, o którym pisałam kilka miesięcy temu ( klik ). O ile błyszczyk mnie nie zachwycił, bo na tle innych ( i tańszych ) niczym szczególnie się nie wyróżnia, tak pomadka jest naprawdę super! Kolejną, tym razem może w innym odcieniu, kupię dopiero na promocji -49% w Rossmannie, bo mimo iż jest fantastyczna, to jej cena ( 65,00 zł ) jest jednak... lekko prowokująca ;)

06:54:00

Recenzja: Nawilżający szampon aloesowy, Equilibra

Recenzja: Nawilżający szampon aloesowy, Equilibra
Obietnice producenta:
Nawilżający szampon aloesowy łagodnie oczyszcza włosy i skórę głowy oraz przywraca jej równowagę. Nie podrażnia i nie wysusza. Odpowiednio wyselekcjonowane ekstrakty roślinne nawilżają, wzmacniają i chronią włosy, które stają się lśniące, miękkie i odżywione. Szampon odznacza się wysoką zawartością aloesu (20%). Produkt doskonały do stosowania przez całą rodzinę. Nadaje się do każdego rodzaju włosów.

250 ml/19,99 zł w sklepie internetowym Equilibra
Moim zdaniem:
Kosmetyki pielęgnacyjne Equilibra znam już długo, ładnych parę lat, i naprawdę bardzo lubię. Nowość marki, czyli nawilżający szampon aloesowy, nie jest oczywiście wyjątkiem :)
Szampon znajduje się w standardowej butelce o pojemności 250 ml o szacie graficznej charakterystycznej dla marki: białe tło, zielone napisy i malunek aloesu. Butelka dobrze leży w dłoni, nie wyślizguje się, a nalepki nie strzępią się ani nie odklejają pod wpływem wody. Szampon jest delikatnie perfumowany. Ładnie pachnie, subtelnie, tak kosmetycznie aloesowo. Jak widzicie na zdjęciu wyżej, jest bezbarwny, a poza tym odpowiednio gęsty. Pod wpływem wody tworzy dużo łagodnej, oczyszczającej piany. 
W składzie szamponu ( 98% jego składników jest pochodzenia roślinnego, a dokładny skład znajdziecie tutaj ) mamy 20% aloesu, proteiny pszeniczne, wyciąg z liści pokrzywy, ekstrakt z siemienia lnianego, glicerynę roślinną oraz surfaktanty pochodzenia roślinnego, czyli substancje, których widocznym efektem działania jest tworzenie się piany. Nie mamy za to żadnych parabenów, silikonów, wazeliny, alkoholu, barwników, soli ani alergenów. 
Szampon jest bardzo delikatny, nie podrażnia skóry głowy, a dzięki temu, że nie zawiera sles i sls nie plącze włosów. Po umyciu włosy są nawilżone, miękkie w dotyku i gładkie. Łatwiej się rozczesują i układają. Są też delikatnie odbite od nasady, więc wizualnie zyskują na objętości. Szampon jednocześnie myje i pielęgnuje włosy. Nie obciąża włosów, świetnie domywa kosmetyki do stylizacji. Systematycznie stosowany sprawia, że włosy są odżywione, wyglądają zdrowo, są w lepszej kondycji i pięknie lśnią. 
Pisać o tak dobrych kosmetykach to sama przyjemność :) Nawilżający szampon aloesowy, tak samo jak inne kosmetyki marki, to porządny kosmetyk za nieduże pieniądze. Skład, wydajność, działanie- wszystko przemawia na jego korzyść. Kupujcie go, kupujcie! :D

06:52:00

Fotoprezenty od Foto4u

Fotoprezenty od Foto4u
Nie wiem jak Wy, chociaż coś mi się wydaje, że podzielicie moje zdanie ;), ale osobiście uwielbiam spersonalizowane rzeczy- zarówno otrzymywać, jak i wręczać komuś w prezencie. A jeśli dodatkowo są praktyczne, to już nic więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Dziś chciałabym pokazać Wam właśnie taką rzecz, która może być świetnym pomysłem na prezent dla bliskiej Wam osoby. Mam na myśli magnesy na lodówkę od Foto4u, na których może być Wasze zdjęcie! Dodatkowo, w zależności od Waszego widzimisię, te magnesy mogą  mieć kształt serca ( o wymiarach 6cm x 6,3cm ) lub kwadratu ( 9,5 cm x 9,5 cm ). Oczywiście, nie mogłam zdecydować się na jeden format, więc mam dwa :P Jednak największy problem stanowił dla mnie wybór zdjęć, które na tych magnesach miały być. Koniec końców zdecydowałam się na zdjęcia ślubne, coby mieć jeszcze jedną pamiątkę z tego wyjątkowego dnia :) Magnesy zostały wykonane po prostu super! Zdjęcia są wyraźne, nie widać na nich żadnych rys czy innych skaz. Magnes w kształcie serca jest grubszy i nie wygina się, a kwadratowy jest "chudszy" i bardzo giętki. Oba świetnie wyglądają na lodówce, stanowiąc jej ozdobę, a jednocześnie pilnują tych wszystkich karteczek, które zawsze przypinam na drzwiczkach od lodówki :D
Stworzenie takiego foto-gadżetu jest dziecinie proste i zajmuje dosłownie chwilę. Firma w swojej ofercie ma nie tylko magnesy, ale również koszulki, kubki, kalendarze, poduszki, puzzle oraz fotoobrazy na płótnie, a poza tym zajmuje się także wywoływaniem zdjęć przez internet. Wszystko to w przystępnych cenach, naprawdę dobrze wykonane i z ekspresową przesyłką :)

06:49:00

Znalezione w Shiny Box'ie: Odżywczy krem do twarzy, Naobay

Znalezione w Shiny Box'ie: Odżywczy krem do twarzy, Naobay
Produktem premium Shiny Box'a "Happy.Pretty.You" był niewątpliwie odżywczy krem do twarzy Naobay, którego cena to aż 210,00 zł za tubkę o pojemności 50 ml. Testuję go od ponad miesiąca, więc mogę Wam odpowiedzieć na pytanie czy jest wart swojej wysokiej ceny.
Krem na pewno wyróżnia się swoim opakowaniem. Jest to niby niepozorna, biała tubka z czarnymi napisami, o bardzo minimalistycznej szacie graficznej, ale tym czym się odznacza jest drewniana nakrętka. Jest ona charakterystyczna dla marki, jak popatrzycie na inne kosmetyki Naobay to zobaczycie, że jest wykorzystana w każdym rodzaju opakowania. Mnie ta nakrętka po prostu urzekła, mega mi się podoba i bezsprzecznie sprawia, że całość opakowania jest ozdobą toaletki. 
Według mojego nosa odżywczy krem do twarzy pachnie specyficznie, ziołowo i jego zapach nie wszystkim może się spodobać, chociaż nie jest intensywny, ani tym bardziej męczący. Trzeba się po prostu do niego przyzwyczaić. Odżywcze kremy kojarzą mi się z treściwą konsystencją, dlatego lekka, na wpół wodnista formuła kremu troszkę mnie zaskoczyła. Zaletą konsystencji jest łatwość aplikacji, bo krem aż sam sunie po skórze, a poza tym ekspresowe wchłanianie oraz brak jakiejkolwiek odczuwalnej warstewki.
Producent zachwala swój krem tym, że aż 98,85% zawartych w nim składników jest pochodzenia naturalnego, a 20% wszystkich składników pochodzi z ekologicznych upraw. Patrząc na skład da się stwierdzić, że jest przyjemny, bo znajdziemy w nim między innymi masło shea, sok aloesowy, olej z awokado czy też oliwę z oliwek. 
Kremu Naobay używam głównie w pielęgnacji skóry szyi i dekoltu, a także dłoni :P Nie często wklepuję go w skórę twarzy, ponieważ na noc stosuję krem Epiduo, a rano sięgam po inny krem, bo ten nie za bardzo chce współpracować z podkładami. Fluidy nałożone na Naobay mocniej ciemnieją, a poza tym wpadają w jakieś takie szarawe tony. Sprawdziłam to na dwóch podkładach, których używam najczęściej i to już od dłuższego czasu, czyli z Revlona oraz z Bielendy, i za każdym razem działo się tak samo, dlatego sobie odpuściłam. Poza tym, krem ten bardzo fajnie spisuje się w pielęgnacji szyi i dekoltu. Codziennie wieczorem wsmarowuję niemałą jego porcję, zaczynając od dekoltu, przesuwając się po szyi w stronę brody. Podobno taki sposób aplikacji ma sprawić, że skóra mojej szyi i dekoltu dłużej będzie w dobrej kondycji ;) Póki co krem świetnie o nią dba mocno ją nawilżając, dodając jej elastyczności i przynosząc jej ukojenie. Skóra jest przyjemnie odżywiona, miękka i delikatna w dotyku. Krem sprawdza się także w pielęgnacji dłoni, więc mogę chyba powiedzieć, że jest wielozadaniowy :D
Podsumowując, z odżywczym kremem do twarzy Naobay polubiłam się, mimo iż nie potrafi współpracować z podkładami, ale też nie na tyle, aby uważać, że jest wart swojej ceny. Jest wiele kremów, które kosztują dużo, dużo mniej, a mają porównywalne działanie. Na korzyść tego kremu na pewno przemawia jego skład, wydajność, urocze opakowanie oraz to, że naprawdę ma dobry wpływ na moją skórę szyi i dekoltu. Jest to jednak moje pierwsze i zarazem ostatnie spotkanie z tym kremem, ponieważ jest po prostu za drogi. Bo naprawdę nie wiem co krem musiałby zrobić, abym chciała wydać na niego ponad 200,00 zł ;) 
Copyright © 2016 MintElegance , Blogger