13:47:00

BeGlossy "Beauty Around The World"

BeGlossy "Beauty Around The World"
Jest sobota, chwila po 13:00. Zrobiłam zakupy, posprzątałam mieszkanie, w piekarniku dochodzi ciasto, popstrykałam kilka fotek i teraz mam czas, by napisać dla Was kolejny post :) Pokażę w nim zawartość kwietniowego BeGlossy "Beauty Around The World", które mam mam już od kilku dni. W najnowszym pudełku są cztery produkty pełnowymiarowe oraz dwie próbki: rozświetlającego peelingu do twarzy Sugar Scrub L'Oreal oraz aktywnie nawilżającego kremu pod oczy Eau Thermale. Odkąd tylko dowiedziałam się, że L'Oreal wypuszcza na rynek kosmetyczny peelingi wiedziałam, że będę chciała je wypróbować. Dzięki saszetkom z rozświetlającą wersją scrubu dowiem się czy warto je mieć i czy kupić którykolwiek z nich podczas zbliżającej się promocji w Rossmannie 2+2 na pielęgnację twarzy ;) Krem pod oczy ma fajną, lekką i żelową konsystencję, dzięki której szybciutko się wchłania, odczuwalnie nawilżając skórę, nadając jej miękkości i przynosząc ukojenie. Tyle zauważyłam po jednej aplikacji, stosując go dłużej i regularnie przeczuwam, że efekty byłyby jeszcze lepsze. 
Wśród pełnowymiarowych produktów mamy między innymi suchy szampon do włosów Wash+ Blow in a Can Aussie. W moim boxie znalazła się wersja Peach Fusion, która faktycznie pachnie brzoskwiniami :D Jeszcze go nie używałam, więc nie napiszę Wam, jak się sprawdza. Nierzadko używam suchych szamponów, mam jeden lub dwa w zapasie, więc prędzej czy później i on pójdzie w ruch :) Dalej mamy wzmacniające serum do twarzy Vianek, do cery naczynkowej, wrażliwej i zaczerwienionej. Nie jest to produkt dla mnie, nie mam problemu z naczynkami, więc oddam go osobie, która się z nimi boryka, czyli mojej mamie. Według producenta serum to posiada właściwości rozjaśniające, regulujące i uelastyczniające skórę. Obok leży olej macadamia Sweet Dream od BioOleo o pojemności 30 ml. Lubię wszelkie olejki, często używam ich w pielęgnacji twarzy, włosów i ciała. Olej macadamia już nieraz miałam i naprawdę fajnie się u mnie sprawdza. Podoba mi się, że został wlany do buteleczki z pipetką, ale uważam, że olejek ten sam w sobie ładnie pachnie, więc nie rozumiem tego, że producent "wzbogacił" go jakimś innym zapachem. I ostatni kosmetyk z kwietniowego Be Glossy to pomadka do ust Slim Lipstick od Pierre Rene. Posiadam ją w odcieniu nr 10, który jest ślicznym, nudziakowym kolorem, wpadającym w róż. Z miejsca bardzo mi przypasował :) Ma półmatowe wykończenie, w porządku pigmentacje oraz dobrą trwałość. 
Tak prezentuje się cała zawartość pudełka "Beauty Around The World". Mnie ona odpowiada, bo właściwie z każdego znalezionego produktu jestem zadowolona. Nawet z serum przeznaczonego do cery innej niż moja, bo wiem, że ucieszy ono kogoś innego ;) 

18:50:00

Żel pod prysznic, balsam do ciała i rąk, żel do depilacji, rozjaśniająca esencja i żel do brwi, czyli od stóp do głów z marką Oriflame

Żel pod prysznic, balsam do ciała i rąk, żel do depilacji, rozjaśniająca esencja i żel do brwi, czyli od stóp do głów z marką Oriflame

Chyba nigdy nie miałam aż tak długiej przerwy pomiędzy postami! Od ostatniego wpisu minął już ponad tydzień, a ja prawdę powiedziawszy nie mam pojęcia kiedy ten czas mi minął. Byłam świadoma, że przeprowadzka pochłania bardzo dużo czasu, że jest tyle spraw do ogarnięcia, załatwienia, uporządkowania, że aż doba robi się za krótka, ale chyba jednak nie do końca miałam pojęcie, że jest to aż tak czasochłonne. Ten gorący okres jest już za nami, bo w sobotę udało nam się przeprowadzić :) Brakuje nam jeszcze kilku rzeczy, jednego pokoju wcale nie umeblowaliśmy, bo nie jest nam na razie potrzebny ;), ale zupełnie nam to nie przeszkadza, bo noce przesypiamy już w swojej sypialni, a codzienną kawę pijemy z nowego ekspresu :D Myślę również nad napisaniem postu o przeprowadzce, o przesądach związanych z nowym miejscem, w które ( nie ) wierzę, ale jednak wolałam dmuchać na zimne :P wraz z pokazaniem Wam kilku zdjęć naszego mieszkanka, ale nie wiem czy byłybyście takim wpisem zainteresowane? Zastanówcie się ;), a ja na razie zostawię Was z recenzją paru kosmetyków od Oriflame.
Złuszczający żel pod prysznic o zapachu truskawki i limonki z serii Love Nature ma pojemność 250 ml i kosztuje 21,90 zł, ale jak wszystko w katalogach Oriflame- prędzej czy później pojawi się w atrakcyjniejszej cenie. Żel ma fajną, odpowiednio gęstą konsystencję, która swym kolorem przypomina mi truskawkowy kisiel :D W kosmetyku zanurzone są drobinki z nasion truskawki, których zadaniem jest usuwanie martwego naskórka. Jak każdy znany mi złuszczający żel pod prysznic, i ten z Oriflame jest delikatnie działającym. Zawarte w nim drobinki nie są zbyt ostre, więc na pewno nie spowodują najmniejszego podrażnienia skóry. W związku z tym bez obaw mogą go stosować osoby, których skóra jest wrażliwsza. Żel nawet dobrze się pieni, porządnie oczyszcza i odświeża, a jego truskawkowy zapach działa orzeźwiająco i relaksująco :) Dostępna jest jeszcze jedna wersja tego żelu, z maliną i miętą. 
Balsam do rąk i ciała z linii Essense&Co skusił mnie obietnicą zapachu cytryny i werbeny, które to należą do moich ulubionych aromatów. Niestety, zawiodłam się na tym, jak ten balsam pachnie. Ja nie wyczuwam w nim ani grama cytryny ani też werbeny. Dla mnie ten kosmetyk ma kremowy zapach, w którym nie ma żadnej orzeźwiającej nuty. Niemniej, balsam pachnie przyjemnie, naprawdę można go polubić, bo jego aromat nie przyprawia o ból głowy i jest subtelny, ale ja nie tego oczekiwałam. Pomijając kwestię zapachu, balsamowi nie mam nic więcej do zarzucenia. Ma lekką, szybko wchłaniającą się formułę, która nie pozostawia na skórze uczucia tłustej, lepkiej warstewki. Używam go przede wszystkim w pielęgnacji dłoni, które obecnie nie są mocno wymagające. Balsam z Ofirlame sprawia, że ich skóra jest nawilżona, miękka, gładka i delikatna w dotyku. Z przyjemnością używam go każdego dnia :) Przypasowało mi również wygodne i na swój sposób eleganckie opakowanie balsamu, z niezacinającą się pompką, które ma pojemność 300 ml i w standardowej cenie kosztuje 39,90 zł. I bardzo fajnie wygląda na szafce nocnej :D
Delikatnie różowy żel do golenia Silk Beauty zamknięty został w poręcznej tubce o pojemności 150 ml. Jest to wydajny kosmetyk, o bardzo ładnym zapachu, którego regularna cena to 19,90 zł. Jego konsystencja jest rzadka, lejąca i w przeciwieństwie do innych znanych mi produktów do depilacji nie pieni się ani też nie zmienia swej konsystencji, jak na przykład żele do golenia Satin Care z Gillette. Ogólnie rzecz ujmując, kosmetyk jest w porządku, ale na drugie opakowanie to bym się jednak nie zdecydowała. Nie mogę mu odmówić tego, że ułatwia zabieg depilowania nóg, dając maszynce lepszy poślizg, ale nie zapobiega podrażnieniom ani nie spowalnia odrastania włosków, jak obiecuje to producent. Poza tym, po użyciu tego żelu moja skóra potrzebuje dawki nawilżenia, bo jest ściągnięta i jakaś taka... przewrażliwiona. 
Rozjaśniająca esencja NovAge Bright Sublime znajduje się w eleganckiej buteleczce o minimalistycznej szacie graficznej, która zakończona jest pompką air- less. Ma pojemność 30 ml i kosztuje 129,90 zł, ale w moim odczuciu warto wydać na ten kosmetyk taką kwotę, ale o tym za chwilę. Najpierw kilka słów o jej konsystencji i zapachu. Esencja ma delikatną, żelową formułę, która szybciutko wchłania się w skórę, pozostawiając na niej subtelną warstewkę, dającą uczucie ukojenia i nawilżenia. Zapach kosmetyku jest łagodny i lekko kwiatowy, taki który na pewno spodobałby się większości z Was :) Esencji używam od kilku tygodni, każdego dnia, podczas wieczornej pielęgnacji. Jedną pompkę produktu rozprowadzam po skórze twarzy, szyi i dekoltu, zaraz po wklepaniu toniku, ale jeszcze przed zaaplikowaniem kremu. Już po pierwszym jej zastosowaniu skóra była rewelacyjnie nawilżona, bardziej miękka i sprężysta. Z każdym jej użyciem efekty jej działania są coraz bardziej zauważalne: ogólny stan mojej cery poprawia się z dnia na dzień. Zgodnie z zapewnieniami producenta, esencja delikatnie rozjaśnia przebarwienia na mojej skórze, wyrównując jej koloryt i sprawiając, że wygląda na bardziej wypoczętą. Na koniec muszę jeszcze wspomnieć, że esencja nie podrażnia, nie uczula ani nie powoduje żadnego innego dyskomfortu skóry, a co dla mnie nie jest bez znaczenia i na co zawsze zwracam uwagę- nie ma negatywnego wpływu na niedoskonałości.
Żel do brwi Giordani Gold dostępny jest w dwóch odcieniach: blonde i brown. Mimo iż jestem brunetką i mam w miarę ciemne brwi, wybrałam jaśniejszy odcień tego żelu i po pierwszym pomalowaniu nim włosków wiedziałam, że dobrze zrobiłam. Muszę pochwalić szczoteczkę, którą bardzo dobrze mi się maluje i która umożliwia ładne rozczesanie oraz ułożenie brwi. Efekt końcowy wygląda naturalnie, nie jest ani trochę przerysowany, a oprawa oka jest ładnie podkreślona. Sam żel okazał się być bardzo trwały, nałożony rano trzyma się swojego miejsca aż do samego wieczora. Przy tym nie sprawia najmniejszych trudności w wieczornym demakijażu. Klasyczne, czarno- złote opakowanie z kosmetykiem do brwi ma pojemność 4 ml i kosztuje 29,90 zł. 
Reasumując, najbardziej zadowolona jestem z rozjaśniającej esencji, która naprawdę mnie zaskoczyła swym działaniem. Bardzo fajny okazał się żel do brwi, który przypasował mi kolorem oraz kształtem szczoteczki. Złuszczający żel pod prysznic ma super zapach, którym umila mi każdy dzień. Balsam do ciała i rąk zasmucił mnie tym, że nie pachnie cytryną i werbeną, jak obiecuje to producent, ale jego działanie mi to rekompensuje. Kosmetykiem, do którego nie będę już wracać, jest żel do golenia, po którym moja skóra odczuwa nieprzyjemny dyskomfort. 

17:09:00

Kojąca, regenerująca, odżywcza i łagodząca, czyli cztery pomadki ochronne do ust marki Vianek

Kojąca, regenerująca, odżywcza i łagodząca, czyli cztery pomadki ochronne do ust marki Vianek
Dzisiejszą recenzję piszę dla Was pomiędzy wertowaniem i pakowaniem kosmetyków, które wyprowadzają się ze mną do nowego mieszkanka, a segregowaniem całej sterty papierologii, która od dawna prosiła się o uporządkowanie :P Przeprowadzka zmusza człowieka do wielu rzeczy, których zrobienie odkładało się z tygodnia na tydzień :P Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, to w weekend napiszę dla Was recenzję prosto z nowiuśkiej kanapy :D Na razie piszę do Was z podłogi, z zawalonego wszystkim czym się da pokoju, bo koniecznie musicie poznać ochronne pomadki do ust, które podbiły moje serce. 
Jak tylko do moich uszu dotarła wieść, że w ofercie Vianka pojawiła się nie jedna, ale aż cztery pomadki do ust, to wiedziałam, że muszę mieć je wszystkie! Oczywiście, mogłam kupić najpierw jedną, zużyć, potem następną, którą też wykończyć i dopiero zaopatrzyć się w kolejną, ale ja chciałam mieć je wszystkie od razu :P Wszystkich czterech używam na zmianę, nawet jednego dnia potrafię każdą z nich nałożyć na usta- rano kojącą, w pracy regenerującą, w domu łagodzącą, a przed snem odżywczą :D Jednym słowem, któraś jest zawsze przy mnie. Wszystkie te pomadki pachną przepięknie, ale moim zdecydowanym faworytem jest łagodząca z dodatkiem oleju kokosowego ( różowa ), która pachnie słodko i owocowo, a konkretnie bananowo! Odżywcza pomadka z olejem z pestek moreli ( pomarańczowa ) pachnie jak brzoskwiniowa oranżadka, kojąca z olejem sezamowym ( fioletowa ) swoim zapachem przypomina mi sok winogronowy, a regenerująca z olejem z pestek malin ( czerwona ) według mojego nosa pachnie truskawkami :D Zapachy tych pomadek są po prostu obłędne i można się od nich bardzo szybko uzależnić ;) 
Pomadki różnią się zapachami, kolorami opakowań, ale konsystencję i działanie mają taką samą. Na pierwszy rzut oka wydają się dość twarde, ale jest to mylne wrażenie. Przy aplikowaniu na wargi okazują się być miękkie i naprawdę leciutko się rozprowadzają. Myślę, że trzymane w cieple szybko by się rozpuściły. Pomadki nie barwią ust, nadają im tylko ładny połysk. Mimo iż, według producenta, każda z tych pomadek charakteryzuje się innymi właściwościami, dla mnie ich działanie jest takie samo. Każda z nich niesamowicie nawilża i odżywia usta, nadając im miękkości i gładkości. Wysuszonym, spierzchniętym ustom przynoszą natychmiastową ulgę, mocno je regenerując, natłuszczając i zapobiegając pękaniu naskórka. Pomadki ochronne od Vianka chronią usta przed czynnikami zewnętrznymi, pozostawiają je zawsze w świetnej kondycji, dzięki czemu w każdym momencie są gotowe na nałożenie matowej szminki- wiecie, że często takowe wymagają wypielęgnowanych ust, a te pomadki Wam to zapewnią i to w każdych warunkach! Dodatkowym plusem tych pomadek są ich składy, w których pełno jest dobroczynnie działających olejków ( między innymi sojowy i jojoba ) oraz maseł ( shea, kakaowe ), a dodatkowo jeszcze lanolina i wosk pszczeli. 
Opakowania pomadek różnią się tylko kolorami sztyftów oraz napisów i szaty graficznej na nasadce. Wszystkie mają taki sam odcień, identyczny jak na zdjęciu powyżej. Wyjątkiem jest tylko odżywcza pomadka, która ma kolor przypominający sorbet o smaku mango :) Każda z nich ma wagę 4,6 g oraz 18- miesięczny termin ważności od daty produkcji i 3-miesięczny od otwarcia. Na stronie internetowej Vianka kosztują 10,00 zł, ale w innych drogeriach można je kupić już za około 8,00 zł. Niezwykle tanio, bo według mnie są warte każdej złotówki. 

21:22:00

Marcowy projekt denko, który jest jednocześnie ostatnim ;)

Marcowy projekt denko, który jest jednocześnie ostatnim ;)
Dobrze czytacie. Dziś pokażę Wam ostatnie denko na moim blogu. Lubiłam tworzyć dla Was tę serię postów, ale pod koniec miesiąca w końcu mamy się przeprowadzić z mężem do naszego pierwszego mieszkanka ( przez to mniej mnie ostatnio w blogsferze, ale niedługo wszystko ponadrabiam, obiecuję :) i szczerze Wam przyznam, że jakoś nie widzi mi się gromadzenie pustych opakowań po kosmetykach w nowo zrobionej łazience :P Drugim powodem jest to, że po tylu latach po prostu nie chcę mi się już ich zbierać, po trochu znudziła mnie też owa seria wpisów. Myślę, że w końcu pora pomyśleć na inną, która regularnie pojawiała by się na blogu. Ale zanim do tego dojdzie, zapraszam Was na ostatni projekt denko u MintElegance :)
Marcowe denko wyszło mi bardzo duże, dlatego podzieliłam je na trzy części: najpierw opowiem Wam o zużytych produktach do włosów, potem przejdziemy do szeroko pojętej pielęgnacji ciała, a na koniec zostawiłam najliczniejszą grupę kosmetyków, czyli tych do twarzy i do makijażu. Wzmacniająca maska do włosów O'Herbal ( 1 ) w ostatnich tygodniach służyła mi głównie jako produkt do golenia nóg :P Na początku ją stosowałam na włosy, miała jednak paskudny zapach, dlatego po kilku użyciach na włosach, wolałam nakładać ją na nogi, skąd jej zapach tak bardzo nie docierał do mojego nosa :P Regenerującą maskę z awokado i migdałami CosNature ( 2 ) otrzymałam, bodajże, na MeetBeauty. Spodobał mi się jej zapach, konsystencja oraz działanie. Nie używałam jej jako maski, ale jako odżywki bez spłukiwania. Maska fajnie zmiękczała, wygładzała, odżywiała i nawilżała moje włosy. Chętnie sprawie sobie jej kolejne opakowanie. Nie polubiłam się z szamponem do włosów osłabionych Alterra ( 3 ). Dla mnie miał tępą konsystencję, która na włosach wydawała mi się jakaś taka... oleista i tłusta. Poza tym szampon w ogóle się nie pienił. Jego końcówkę wykorzystałam jako żel pod prysznic. Kokosowy szampon do włosów z Oriflame ( 4 ) fajnie sprawdził się na moich włosach, a dodatkowo umilał mi zapachem wieczorne prysznice. To nie jest wielkie wow, które robi z włosami nie wiadomo co, ale do codziennego oczyszczania nadawał się w sam raz. Odżywka w sprayu Gliss Kur ( 5 ) to kosmetyk, który często pojawiał się w moich denkach. Jestem chyba wręcz uzależniona od tych odżywek, bo nawet ostatnio na promocji w Rossmannie 2+2 na kosmetyki do włosów, do koszyczka wrzuciłam jedną ;)
No to teraz pielęgnacja ciała :) Pierwszym kosmetykiem z tej grupy, który zużyłam jest scrub Swedish Spa od Oriflame ( 6 ), który ma rewelacyjny orzeźwiający zapach z wyczuwalną nutą imbiru. W złuszczaniu i wygładzaniu skóry sprawdzał się bardzo fajnie, dlatego warto, abyście go poznały. Regenerujący olejek do skórek i paznokci Mollon Pro ( 7 ) służył mi bardzo długo i żałuję, że już dobił końca. Oprócz ładnego zapachu, mimo że różanego, wykazywał też świetne właściwości nawilżające skórki, dbał o to, aby zawsze były miękkie, ładne i zdrowo wyglądały. Bloker Ziaja ( 8 ) do niedawna był moich produktem must have. Już kilka razy wspominałam Wam, że kiedyś miałam problemy z nadmiernym poceniem się, ale na chwilę obecną nie mam z tym kłopotu i bloker nie jest już dla mnie niezbędnym produktem, który muszę mieć w kosmetyczce. Wygładzający balsam do ciała na bazie masła kakaowego LillaMai ( 9 ) to prawdę powiedziawszy wyrzutek. Kosmetyk ląduje w denku, ponieważ popsuła się pompka i dozowanie go na ciało stało się po prostu niemożliwe. To znaczy, może wpadłabym na jakiś pomysł, by mimo wszystko wykorzystać balsam do końca, ale nie spodobał mi się na tyle, by chcieć się bawić, np. w próby rozcinania opakowania ;) Żel pod prysznic z ekstraktem z kokosa Palmolive ( 10 ) uwiódł mnie, oczywiście, zapachem :P Miał świetną, gęstą, kremową konsystencję, która tworzyła mnóstwo delikatnie oczyszczającej piany. Żel nie wysuszał mojej skóry, ale lubiłam używać po nim jeszcze balsamu nawilżającego. Pobudzający krem do rąk Evree ( 11 ) mocno pomógł skórze moich dłoni, które w tym roku, jak nigdy, wymagały odpowiedniej troski. Jedno jego użycie potrafiło sprawić, że moje dłonie były nawilżone, odżywione, gładkie i miękkie. Gdy kokosowe masło do ciała z Bielendy ( 12 ) dobiło dna, aż mi się łezka zakręciła w oku :P Bardzo, ale to bardzo je polubiłam, nie tylko za zapach, ale za konsystencję i przede wszystkim działanie, które okazało się być super! Top do manicure hybrydowego Semilac ( 13 ) był jednym z moich ulubionych, dlatego gdy widziałam, że zaczął się kończyć, zaraz zamówiłam kolejna buteleczkę.
Najbardziej obfita w zdenkowane kosmetyki to grupa z produktami do szeroko pojętej pielęgnacji twarzy oraz z tymi do makijażu. Mineralny puder micelarny Lirene ( 14 ) lubiłam przez długi, długi czas. Potem odłożyłam go trochę na bok, zastępując innymi, a gdy do niego wróciłam okazało się, że nie może dogadać się z stosowanymi przeze mnie podkładami i zmienia ich odcień na różowy... Dlatego mimo iż jeszcze trochę mi go zostało, postanowiłam się z nim pożegnać. Poziomkowy peeling do ust Evree ( 15 ) okazał się fajnym kosmetykiem, ale byłby jeszcze lepszym, gdyby miał formę sztyftu. Byłby po prostu wygodniejszy i bardziej higieniczny w użytkowaniu. Gąbeczka Real Techniques ( 16 ) ze zdjęcia była moją drugą i na jakiś czas ostatnią, bo znalazłam jeszcze fajniejszą i jeszcze tańszą, czyli z Top Choice. W jednym z Shiny Box'ów znalazłam koncentrat komórek macierzystych Farmona ( 17 ). Było to chyba na początku miesiąca, bo pamiętam, że produkt miał krótki termin przydatności, bodajże do końca kwietnia. Jak widać udało mi się wykończyć kosmetyk przed czasem ;) Zużyłam go głównie w pielęgnacji szyi i dekoltu, ale miłości z tego nie było. Błyszczyk do ust Bell ( 18 ) miał słodki, owocowy zapach. Lubiłam nakładać go na noc, bo zawsze rano budziłam się z nawilżonymi, miękkimi ustami. Brązowy żel stylizujący do brwi Wibo ( 19 ) to mój ulubiony produkt do brwi w formie tuszu. Przemyślana szczoteczka zawsze pozwalała mi na ładne pokrycie brwi kolorem, uczesanie ich i zdyscyplinowanie. Jakiś czas temu zamówiłam sobie kolejną sztukę, ale nie zauważyłam, że producent zmienił szczoteczkę w tym żelu. Niestety, dla mnie na gorszą...  Mascara do rzęs Clump Defy od Max Factor ( 20 ) to dla mnie odkrycie kosmetyczne ostatnich miesięcy. Precyzyjna, silikonowa szczoteczka idealnie potrafiła rozczesać i rozdzielić rzęsy. Sam tusz sprawiał, że rzęsy były mocno wydłużone oraz podkręcone. Trwałość, wydajność i brak jakichkolwiek reakcji alergicznych to kolejne mocne strony tej maskary. Chyba na najbliższej promocji w Rossmannie kupię sobie kolejne opakowanie ;) Lekki hyrdo- żel do mieszanej i tłustej cery Soraya ( 21 ) bardzo przypasował mojej skórze. Przyjemna, leciutka, żelowa konsystencja; efekt nawilżenia, wygładzenia i ładnego matu w jednym; świetna baza pod makijaż to tylko niektóre jego zalety. Za to drugi krem Soraya, czyli złoty krem- esencja ( 22 ) to jakaś porażka... Z moją mieszaną cerą nie mógł się dogadać zupełnie, a obiecywany efekt rozświetlenia okazywał się całą dyskoteką! Tak jakby ktoś wkruszył opakowanie rozświetlacza do kremu i wymieszał. Szkoda mi go jednak było ot tak wyrzucić, więc zużyłam go do pielęgnacji nóg :P Woda micelarna D'Alchemy ( 23 ) w swoim składzie miała tak dużo dobroczynnych dla skóry czynników, że szkoda było mi jej używać do zmywania makijażu. Zastąpiłam nią tonik ;) Muszę przyznać, że intensywnie nawilżający krem do twarzy Bandi ( 24 ) bardzo mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się po nim spektakularnych efektów, a jednak je dostałam. Ultra lekka konsystencja sprawiała, że krem wręcz sunął po skórze, zapewniając jej natychmiastową ulgę oraz nawilżenie. Peeling do twarzy z Neutrogeny ( 25 ) był moim pierwszym tej marki, ale nie spełnił moich oczekiwań. Lubię mocniejsze zdzieraki, a ten okazał się kremowym żelem z nieostrymi drobinkami, które delikatnie masowały skórę. Po używaniu tego "peelingu" miałam wrażenie, że skóra nie była tak oczyszczona, jak po moich ulubionych scrubach do twarzy. Rewitalizujący płyn micelarny Vianek ( 26 ) uwielbiałam za jego zapach, delikatność dla skóry oraz efekt nawilżenia i miękkości, jaki pozostawiał na skórze. Niestety, w kwestii demakijażu okazał się być trochę cienki. Mogłabym go polecić osobom, które na co dzień malują się jeszcze delikatniej niż ja, choć chyba już bardziej się nie da :P Opakowanie antybakteryjnego żelu do mycia twarzy Dermedic ( 27 ) okazało się być nie odporne na upadki... Zaraz jak tylko zaczęłam go używać, spadł mi pod prysznicem i oderwała mi się pompka, przez co korzystanie z niego zaczęło być kłopotliwe... Łagodne mleczko oczyszczające Dermedic ( 28 ) bardzo polubiłam, głównie za to jaką ulgę potrafiło przynieść mojej skórze po całym dniu w makijażu. W przeciwieństwie do innych, to nie było tłuste, ciężkie, nie pozostawiało też uczucia mgły na oczach. 

To pożegnalne denko wyszło mi naprawdę spore, takie z przytupem :P

15:48:00

Nowości kosmetyczne w marcu

Nowości kosmetyczne w marcu
Minęło już kilka dni kwietnia, dlatego najwyższa pora, abym wreszcie pokazała Wam, jakie nowości kosmetyczne zawitały u mnie w marcu. Ten teoretycznie ( bo praktycznie bliżej mu było do jesieni ) wiosenny miesiąc upłynął mi pod znakiem pudełek. Normalnie, jak co miesiąc, zawitał do mnie Shiny Box "It's a Girls World". Znalazłam w nim siedem produktów, czyli: brązującą chusteczkę, matujący podkład, sztyft na odrosty, nawilżającą maskę do włosów, krem pod oczy, olejek do demakijażu oraz pilnik. Swoje wrażenia z tego pudełka opisałam już na blogu, zapraszam pod ten post :)
W marcu do moich rąk wpadł jeszcze jeden box, czyli moje pierwsze pudełko Be Glossy. Na początku miesiąca zamówiłam sobie trzymiesięczną subskrypcję :) W środku mojego pudełka były takie produkty jak: regenerująca pomadka do ust, lakier hybrydowy, krem do twarzy, krem do rąk, serum do twarzy, samoopalającą chusteczkę oraz próbkę boostera. Całość dokładniej opisałam już na blogu, dokładnie  w tym poście
Tak jak co miesiąc otrzymuję Shiny Box'a, tak też regularnie składam zamówienia na kosmetyki z katalogów Oriflame :P W marcu zamówiłam sobie piękny zapach, idealny na wiosnę; kapsułki do twarzy w postaci złotych rybek, scrub do twarzy wyglądem przypominający miętowe lody :D, korektor, który miał być na niedoskonałości, a okazał się być pod oczy oraz pomadkę do ust w cudownym różowym odcieniu. Kilka słów na temat wszystkich tych produktów napisałam już na blogu, o tutaj proszę :)
Co miesiąc, przy każdej promocji w Rossmannie, obiecuje sobie, że nie, tym razem nie skorzystam, choćby się waliło i paliło. I naprawdę trzymałabym się danego słowa, bo do najbliższej drogerii mam ponad 20 km, więc specjalnie nie pojadę na zakupy, ale los zawsze płata mi figla i chcąc nie chcąc w dniach obowiązywania promocji znajduję się w pobliżu Rossmanna -fatum, los, przeznaczenie jak mawiał Tadzio Norek w "Miodowym latach" :P W marcu nie było inaczej, ale mimo iż zrobiłam zakupy podczas promocji 2+2, to nie wszystko było dla mnie- jeden produkt wybrała sobie moja mama :P Ja wzbogaciłam się o nowy szampon z Garniera oraz dwie odżywki w spray'u, jedną Nivea, a drugą Gliss Kur. Z kwietniowej promocji też będzie dane mi skorzystać, bo jadę do ośrodka szkoleniowego, od którego mam 5 minut pieszo do Rossmanna :P
I ostatnie moje nowości to zakupy kosmetyczne, które poczyniłam trochę to tu, a trochę tam. Marka Vianek wypuściła na rynek cztery pomadki ochronne i jak widzicie mam je wszystkie :D Są tanie jak barszcz, pięknie pachną, miękko suną po ustach i mogą się pochwalić rewelacyjnymi właściwościami. Nie zdradzę Wam jakimi, bo planuję o nich osobną recenzję ;) Oprócz pomadek zamówiłam sobie też krem pod oczy, jestem bardzo ciekawa jak się spisze. Kokosowy krem do rąk kupiłam w aptece DOZ- w minionym miesiącu wzbogaciłam się o dwa te same kremy :P Jeden kupiłam, a drugi otrzymałam kilka dni później w box'ie Be Glossy. Tusz do rzęs Max Factor zamówiłam sobie razem z gąbeczkami Top Choice. Różową miałam już wcześniej i byłam z niej bardzo zadowolona, teraz zobaczę czy jej fioletowa siostra nie odbiega jakością :) 
I to już wszystko, więcej kosmetycznych nowości nie pamiętam :P

20:33:00

Kolejnych pięć kosmetyków od Oriflame :)

Kolejnych pięć kosmetyków od Oriflame :)
Bardzo polubiłam się z kosmetykami Oriflame. Zaskakują mnie swoją trwałością, zapachem, wydajnością, ale przede wszystkim działaniem na naprawdę wysokim poziomie. Jeszcze nie spotkałam takiego, który by mnie mocno zawiódł lub okazał się kosmetycznym bublem. Są produkty, które sprawdzają się u mnie rewelacyjnie, ale są też takie, które są fajne, chociaż nie urywają tyłka ;) Latami nie kupowałam nawet najmniejszego kosmetyku od Oriflame, bo nigdy jakoś nie było ku temu okazji, a teraz? Raz wpadł w moje ręce katalog i teraz co kolejny, to coś sobie zamawiam :D Tym razem skusiłam się na peeling oraz kapsułki do pielęgnacji twarzy, korektor w sztyfcie, pomadkę do ust oraz jeszcze perfumy :)
Pierwszy z kosmetyków, które zamówiłam sobie w marcu, to kapsułki do twarzy NovAge Nutri6. W szklanym, eleganckim słoiczku znajduje się 30 kapsułek, które kosztują niemało, bo aż 149,90 zł. Wyglądem przypominają takie malutkie, złote rybki. Aby użyć kapsułki należy urwać jej "ogonek", zawartość rozprowadzić w dłoniach, a następnie wklepać/wmasować w skórę twarzy, szyi i dekoltu. Zawartość jednej rybki pozwala na rozprowadzenie jej po wymienionych częściach ciała, nie pozostawiając po sobie uczucia tłustości, lepkości czy ciężkości. Każda rybka zawiera mieszankę sześciu olejków: z sezamu, awokado, soi, czarnej porzeczki, pestek brzoskwini i pereł prerii. Z większością z nich na pewno się spotkałyście, ale tak jak ja, możecie nie wiedzieć nic o ostatnim z wymienionych olejów. Jest to olej, który podobno w trakcie rozkwitu przypomina białą pianę unoszącą się nad oceanem ;) Kapsułki mają lekką konsystencję, łatwo rozprowadzają się po skórze i szybko wchłaniają. Rybek nie używam codziennie, tylko co drugi dzień, jako jeden z elementów wieczornej pielęgnacji. Właściwie to jako ostatni, po dokładnym demakijażu i stonizowaniu skóry. Po każdym razie moja skóra jest przyjemnie gładka i miękka w dotyku, nawilżona oraz odżywiona. Wygląda też na bardziej promienną, wypoczętą i ma ładniejszy koloryt. 
Perfumy Divine Idol są dla mnie idealnym zapachem na nadchodzące ciepłe dni :) Jest to zapach kwiatowo- szyprowy, stylowy, lekko orientalny, bardzo kobiecy oraz sensualny, ale mający w sobie też coś lekkiego, świeżego i zwiewnego. Na pierwszy plan wysuwa się białe piżmo w akompaniamencie z kwiatami: irysem, piwonią i peonią. Po upływie kilku minut uwalnia się orzeźwiająca mandarynka, a tuż za nią słodkość owoców, ale takich, które mają w sobie lekką cierpkość. Zapach jest otulający, charakterystyczny, obok którego nie da się przejść obojętnie. Mogę spryskiwać się nim codziennie, nigdy nie mam wrażenia, że mnie przytłacza. Według mnie, Divine Idol stworzony jest dla pewnej siebie kobiety. Nieśmiała dziewczynka zagubi się w tym zapachu, nie będzie umiała podołać jego "ciężarowi", jeśli wiecie co mam na myśli. Elegancki, szklany flakon o opływowym, sinusoidalnym wyglądzie, ma 50 ml i w standardowej cenie kosztuje 99,90 zł. Połączenie złamanej bieli z złotem świetnie trafia w mój gust oraz bardzo pasuje do mojej nowej łazienki :P 
Zamawiając korektor Giordani Gold myślałam, że zamawiam produkt do tuszowania niedoskonałości na twarzy. A potem myślałam sobie " kurczę, szkoda, że wcale nie kryje". Dopiero po kilku dniach doczytałam, że jest to korektor głównie do cieni i opuchnięć pod oczami :P Niby można go używać do twarzy, ale przetestowałam go już pod tym kątem i powiem Wam, że nic nie da. Obecnie nie mam wielu niedoskonałości, gdzieniegdzie kilka zaczerwienień i blizn potrądzikowych, ale ten korektor z Oriflame nie potrafił sobie z nimi poradzić. Lepiej sprawdza się w zakrywaniu cieni pod oczami, ładnie stapiają się ze skórą i współpracując z podkładami. Zdążyłam przetestować go z kilkoma różnymi i nie mógł dogadać się z jednym, ale niestety nie pamiętam już z którym... Chyba z City Matt od Lirene. Korektor aplikuję dwuetapowo: najpierw "stempluje" nim skórę, prosto z opakowania, a następnie rozprowadzam delikatnie wklepując opuszkami palca. Mam niemałe worki pod oczami, ale cienie nie są już takie straszne ;) Korektor lekko je tuszuje- dla mnie jest to satysfakcjonujący efekt, ujednolicając ich kolor i sprawiając, że okolica oczu wygląda na rozjaśnioną i wypoczętą. Nie zauważyłam, aby korektor zbierał się w zmarszczkach ani tego, żeby źle wypływał na skórę pod oczami, która jak wiecie, u większości z nas jest naprawdę delikatna. Korektor dostępny jest w dwóch odcieniach: light, czyli ten, który posiadam oraz medium. Ma przyjemną konsystencję, nie za ciężką, która nie obciąża delikatnej skóry pod oczami. Produkt ma 2 g, schowany został do eleganckiego, czarno- złotego sztyftu i przeważnie kosztuje 44,90 zł. 
Dzięki Oriflame moja kosmetyczka systematycznie wzbogaca się o kolejne produkty do ust :) Tym razem jest to pomadka The One w kolorze Magenta Mania, czyli w pięknym, intensywnym odcieniu różu. Myślę, że ten kolor będzie świetnym uzupełnieniem każdego mojego wiosennego makijażu :) Pomadka dostępna jest jeszcze w 9 innych odcieniach, od nude, przez czerwienie i fiolety, aż do przepięknego, mocnego wiśniowego koloru. Ma kremową konsystencję, dzięki czemu lekko rozprowadza się po ustach. Przez taki mocno ścięty, wręcz "geometryczny" :P kształt, trochę trudno nadaje mi się nią ładny kontur ust, bez lusterka nawet nie próbuję. Potem, gdy w ciągu dnia nanoszę poprawki, już go nie potrzebuje, bo pomadka zjada się równomiernie, poczynając od środka ust. Jest dobrze napigmentowana, aby ładnie pomalować usta nie trzeba nakładać jej nie wiadomo ile warstw. Ma lekko połyskujące wykończenie, jest bardzo lekka i komfortowa w noszeniu. W trakcie noszenia nie wysusza ust ani nie powoduje uczucia ich ściągnięcia, lubię jednak nałożyć na wargi balsam nawilżający po jej zmyciu. Pomadka bardzo fajnie pachnie, jak jakiś owocowy żel pod prysznic o zapachu mango lub kiwi :D Ma u mnie dodatkowy plus za to, że nie pozostawia na ustach chemicznego posmaku. Pewnie tego nie widać na zdjęciu, ale pomadka ma naprawdę bardzo ładne, eleganckie opakowanie, które aż chce się wyciągać z torebki i pokazywać światu :D Jest solidne, szczelne, więc nie ma obaw, że kiedyś samo się otworzy. Pomadka The One ma 3,7 g i kosztuje 42,90 zł, ale przeważnie, pi razy drzwi w co drugim katalogu jest w promocji. 
Nie wyobrażam sobie pielęgnacji mojej skóry twarzy bez regularnego złuszczania martwego naskórka. Peelingi to u mnie podstawa i mimo iż mam kilka ulubionych cały czas sięgam po nowe. Oczyszczający scrub do twarzy z serii Swedish Spa jest moim ostatnim nabytkiem. Solidny, plastikowy słoiczek ma pojemność 75 ml i kosztuje 29,90 zł. Po odkręceniu wieczka, peeling wygląda jak lody o miętowym smaku :D Ma kremową, na pierwszy rzut oka gęstą i treściwą konsystencję, w której nie widać żadnych drobinek. W kontakcie ze skórą scrub całkowicie zmienia swoją konsystencję: staje się leciutki, rzadki, wyczuwalne są też malutkie drobinki, które przyjemnie masują skórą. Dla mnie jest ich jednak za mało i są zbyt delikatne, dlatego jakoś tak mniej chętnie sięgam po ten peeling niż po inne. Nie zrozumcie mnie jednak źle, nie jest to zły produkt, bo spełnia swoje podstawowe zadanie, czyli pozwala usunąć martwy naskórek, a poza tym moja skóra też czasami potrzebuje delikatniejszego potraktowania ;) Po użyciu peelingu od Oriflame skóra jest gładsza, ładnie zmatowiona i miękka w dotyku. Scrub nie nawilża skóry, ale też jej nie wysusza, mogłabym rzec, że pozostawia ją w takim stanie, w jakim ją napotkał ;) W sposób wyczuwalny oczyszcza skórę, która zaraz po użyciu peelingu wygląda na jaśniejszą. Traktuje nim swoją skórę przeważnie tak raz w tygodniu i nie zauważyłam, aby kiedykolwiek i jakkolwiek podrażnił czy uczulił. Myślę, że sprawdzi się on również u osób, które mają wrażliwszą skórę niż moja. 
Podsumowanie postu wyjątkowo rozpoczniemy od produktu, który najmniej przypadł mi do gustu. Jest nim korektor, który fajnie sprawdza się na cienie pod oczami, ale nie miałabym nic przeciwko gdyby tuszował też inne mankamenty skóry. Nieco lepszym, ale też nie idealnym kosmetykiem, okazał się scrub do twarzy. Za mało mi w nim złuszczających drobinek, ja jednak jestem fanką mocnych peelingów, po których skóra czasami bywa aż czerwona ;) W samym środeczku umieściłabym pomadkę, która jest fajna, ma super kolor i jest przyjemna w noszeniu. Rybki z dużą zawartością olejków świetnie wkomponowały się w pielęgnację mojej skóry, pozwalając jej zachować odpowiedni poziom odżywienia i nawilżenia. Divine Idol to mój drugi zapach od Oriflame, który po prostu uwielbiam i który dla mnie jest najfajniejszym produktem z dzisiejszej piątki :)

18:11:00

Shiny Box "It's a girl world"

Shiny Box "It's a girl world"
Od kilku dni mamy już kwiecień, ale ja jeszcze myślami jestem w marcu, który jest moim ulubionym miesiącem:D Nadchodzi wiosna ( dziś czuć ją w powietrzu wyjątkowo mocno ), mam urodziny ( w tym roku były to ostatnie z dwóją z przodu, chlip :P ), a my Kobiety obchodzimy swoje małe święto 8 marca :) Shiny Box poprzez marcowe pudełko "It's a Girl world" nawiązuje do tego szczególnego dla nas dnia. Jesteście ciekawe jak kobiecy świat mógłby wyglądać, gdyby dało się go określić kilkoma kosmetykami? Jeśli tak, to zapraszam do zostania ze mną :)
Na pierwszym zdjęciu widzicie dwa produkty z pudełka, które u mnie nie znajdą zastosowania. Pierwszy z nich to sztyft na odrosty i siwe włosy od Bielendy. Występuje w trzech odcieniach: jasny brąz, brąz i czarny. Ja otrzymałam ostatni z nich. Dla mnie jest to  produkt zbędny, nie dlatego, że trafił mi się zły kolor. Ja po prostu nie farbuje włosów, więc nie mam odrostów i jestem jeszcze na tyle młoda, by nie martwić się siwymi włosami :P Druga niepotrzebna mi rzecz z boxa to dwupak samoopalających chusteczek do twarzy i ciała Efektima, które nie już pierwszy raz pojawiły się w Shiny Box'ie. Doskonale wiecie, że nie używam żadnych samoopalaczy, balsamów brązujących, itp. i zawsze, ale to zawsze puszczam je dalej w świat. Tak samo będzie z tymi chusteczkami. 
Na tym zdjęciu są produkty, które są po prostu fajne :) Lubię testować nowe podkłady, o marce Delia czytałam wiele dobrych recenzji, dlatego ciekawi mnie ten nawilżająco- korygujący fluid. Z tego co wyczytałam na stronie producenta jest to podkład mineralny z witaminą E, który ma zapewniać skórze aksamitne wykończenie, regulować jej równowagę hydro- lipidową, a także niwelować niedoskonałości i wyrównywać drobne zmarszczki. Trafił mi się najjaśniejszy odcień, 01 ciepły beż, myślę więc, że będzie pasował do koloru mojej skóry :) Maski do włosów oraz pilniczki do paznokci to produkty, które zawsze muszę mieć w domu. Maska Novex z wyciągiem z baobabu przeznaczona jest do zniszczonych i suchych włosów. Jej głównym zadaniem jest głębokie nawilżenie oraz zapobieganie puszeniu się włosów, zwiększenie ich elastyczności oraz ułatwianie rozczesywania Słoiczek ma pojemność 100 ml, a sama maska całkiem przyjemnie pachnie. Pilniczek do paznokci z drogerii Kontigo to produkt wymienny z skośną pęsetą lub brązującym pudrem Miyo. Ma aż 6 warstw. Po zużyciu pierwszej wystarczy ją oderwać, by pilnik był jak nowy :) 
Na deser zostawiłam dwa kosmetyki, które dla mnie są prawdziwymi perełkami marcowego boxa :) Pierwszy to olejek do demakijażu twarzy i oczu Go Cranberry. O produktach tej marki dużo czytałam i już od dłuższego czasu chciałam przekonać się o ich skuteczności na własnej skórze. Jestem po pierwszym użyciu tego olejku i póki co jest naprawdę dobrze :) Tak na marginesie, zupełnie nie wiem jak mogłam kiedyś pielęgnować swoja skórę bez olejków! Buteleczka z pompką ma pojemność 150 ml. Olejek to kosmetyk do oczyszczania bez parafiny, silikonów, sztucznych brawników, alergenów, parabenów, gmo i bez konserwantów. Ma za to witaminę E, olej żurawinowy oraz ze słodkich migdałów. Został wyróżniony tytułem "Stylowy Kosmetyk 2015" magazynu Styl, może być używany przez wegan i wegetarianinów. Kolejną perełką jest dla mnie bio krem pod oczy hiszpańskiej marki Feel Free, którego skład to 99% substancji pochodzenia naturalnego oraz tych z upraw organicznych. Kremów pod oczy używam bardzo chętnie, z każdego nowego niezmiernie się cieszę i tak samo jest tym razem. Krem ma pojemność 20 ml, bardzo leciutką, troszkę jakby żelową konsystencję oraz delikatny taki słodkawo ziołowy zapach. Ma nawilżyć skórę pod oczami oraz pomóc pozbyć się drobnych zmarszczek mimicznych. Myślę, że zarówno olejkowi, jak i kremowi pod oczy zadedykuje osobne recenzje. Jesteście za?
Podsumowując, na siedem produktów z pudełka, dla mnie nietrafione są dwa, czyli sztyft na odrosty i siwe włosy oraz chusteczki samoopalające. Najbardziej zadowolona jestem z olejku do demakijażu oraz kremu pod oczy. Ciekawa jestem podkładu, a masek do włosów i pilniczków do paznokci nigdy dość :) W moich oczach box wypada dobrze i nawet bez olejku, który otrzymały klientki, których marcowe pudełko było przynajmniej drugim w subskrypcji lub aktywnego pakietu, wartość produktów znacznie przewyższa cenę całego boxa. 
Copyright © 2016 MintElegance , Blogger