11:34:00

20 rzeczy, które zrobiłam w 2017 roku

20 rzeczy, które zrobiłam w 2017 roku
W przedostatni dzień 2017 roku zapraszam Was na krótkie podsumowanie tego, co się u mnie wydarzyło przez te dwanaście miesięcy :) No to zaczynamy:
1. Zostałam matką chrzestną małego Antosia.
2. Z mężem odebraliśmy klucze od naszego pierwszego, wymarzonego mieszkanka. 
3. Pierwszy raz malowałam ściany :P
4. Przytyłam 5 kg :( ps. życie małżeńskie mi służy :P
5. Ale schudłam 2 kg :P
6. Z mężem obchodziliśmy pierwszą rocznicę ślubu.
7. Przeczytałam 40 książek.
8. Pojechałam na Meet Beauty, po raz drugi i mam nadzieję nie ostatni!
9. Byłam na Targach Kosmetycznych.
10. I na Spotkaniu Blogerek też :)
11. Ścięłam włosy i zrobiłam grzywkę.
12. Ale zaraz po zaczęłam zapuszczać i grzywkę i włosy. 
13. Sprzedałam samochód.
14. Napisałam 145 postów na bloga. 
15. Zmieniłam pracę. 
16. W lutym wydałam całe 0,00 zł na kosmetyki :D 
17.  Zostałam ambasadorką Shiny Box. 
18. Pierwszy raz w życiu grałam w minigolfa.
19. Zaczęłam uprawiać jumping fitness, czyli ćwiczenia na trampolinach. 
20. Zdałam egzamin z rozliczania wynagrodzeń i danin publicznych.

A co Ty zrobiłaś/eś w 2017 roku?

17:06:00

Byłam grzeczna i był u mnie Mikołaj, po raz drugi i trzeci :D

Byłam grzeczna i był u mnie Mikołaj, po raz drugi i trzeci :D
Witam Was po Świętach :) Szybko minęły, prawda? Mam nadzieję, że spędziłyście ten czas radośnie i rodzinnie, z dala od telefonów, komputerów i tabletów, a pod choinką znalazłyście swoje wymarzone prezenty. Ja chciałabym Wam dziś pokazać niespodzianki, które otrzymałam jeszcze przed świętami w ramach blogowo- facebookowych wymianek mikołajkowych.
Pierwsza z przesyłek dotarła do mnie od Magdy, która tak jak ja jest członkiem grupy "Przeczytaj i podaj dalej". Kryła w sobie książkę pt. "Świąteczne marzenie" Amandy Prowse oraz kilka słodkości, które niestety nie dotrwały do zdjęcia :D Książki jeszcze nie zdążyłam przeczytać, bo mam tak duże zaległości czytelnicze, że nie zdziwię się jak przeczytanie jej zostawię na przyszłoroczne święta... Drugą paczkę- niespodziankę przygotowała dla mnie Monga, autorka bloga kosmetyczneraczkowanie.blogspot.com, która już kiedyś robiła dla mnie prezent- jak widać historia lubi się powtarzać ;) W świątecznej przesyłce znalazłam balsam do ciała LillaMai, płyn micelarny Vianek, ochronną pomadkę Yves Rocher, kokosowy peeling Nacomi, kilka maseczek do twarzy oraz płytkę do stemplowania. Poza kosmetykami otrzymałam również pięknie wykonaną kartkę świąteczną, wosk Yankle Candle, kubek z herbatkami oraz czekoladowego Mikołaja.
Obu dziewczynom bardzo dziękuję za świetne prezenty! :):*

09:36:00

Wesołych Świąt Bożego Narodzenia !

Wesołych Świąt Bożego Narodzenia !


Szczęśliwych, kojących, 
przeżytych w zgodzie ze światem i z sobą samym, 
pełnych radości, uśmiechu i miłości Świąt Bożego Narodzenia,
niesamowitego i niepowtarzalnego Sylwestra 
oraz samych dobrych dni w Nowym Roku
życzę wszystkim moim czytelnikom i ich bliskim

                                                                                                  Angelika 



06:43:00

Niekosmetyczni ulubieńcy roku 2017

Niekosmetyczni ulubieńcy roku 2017
Mamy już ostatnie dni grudnia, myślę więc, że mogę zacząć publikować posty z ulubieńcami mijającego roku, bo chyba nie dokonam już żadnego wielkiego odkrycia ;) Serię postów zacznę od niekosmetycznych faworytów, a potem, sukcesywnie, będę pokazywać Wam moje ulubione kosmetyki w trzech kategoriach: pielęgnacja włosów, ciała oraz twarzy i makijaż.
Moim niekosmetycznym ulubieńcem nie tylko roku 2017, ale też kilku poprzednich lat, jest portfel, który kupiłam dwa, może trzy lata temu na stoisku w Porcie Łódź, którego już niestety nie ma. Dałam za niego ok. 40,00 zł, a więc nie tak dużo, ale po tych latach posiadania go mogę powiedzieć, że jest wart o wiele więcej! Mam go już tyle lat, używam codziennie, a nadal wygląda jak nowy. Nigdzie nie jest przetarty, szwy trzymają się bardzo mocno, ekspresy działają super, nie jest pobrudzony i nie zrobiła się nawet najmniejsza dziurka. Jednym słowem, nic się z nim nie dzieje, a przecież jest to rzecz, którą używam dzień w dzień. Jest duży, przez co chcąc kupić małą torebkę do noszenia na co dzień muszę sprawdzać czy na pewno się w niej zmieści :P Mimo tego, dla mnie, jest bardzo wygodny i praktyczny. Podoba mi się w nim wszystko: jego układ, rozkład przegródek, pojemność oraz kolor. Mam nadzieję, że posłuży mi jeszcze bardzo, bardzo długo, bo trudno mi będzie znaleźć godnego jego zastępce ;) 
Kolejnymi moimi ulubieńcami są bransoletki, które kupiłam chyba w Ptak Fashion w Rzgowie pod Łodzią. Tak w ogóle to bardzo lubię tego typu bransoletki, ale te dwie nosiłam zdecydowanie najczęściej przez ostatnie miesiące, dlatego to one znalazły się na zdjęciu, a nie inne ;) Pasują mi do wielu rzeczy w szafie, do praktycznie każdej wymyślonej przeze mnie stylizacji, którym dodają nieco elegancji. 
Najsmaczniejszym ulubieńcem kończącego się roku są żelki Mlekoduszki :D Dawno nie posmakowały mi tak żadne żelki! Potrafię zjeść całą paczkę w ciągu trzech minut :P W ogóle teraz mogłoby dla mnie nie istnieć inne jedzenie, Mlekoduszki wystarczają mi do szczęścia :P Nawet teraz, pisząc tego posta podjadam jednego za drugim ;) 
Moim odkryciem w 2017 roku jest sklep Mohito. To nie jest tak, że wcześniej nie znałam tego sklepu, ale często nie udawało mi się znaleźć czegoś, co by mi pasowało. Uważałam też, że większość ubrań tej marki nie jest warta swojej ceny. W tym roku jednak coś się stało i nagle wszystko z Mohito zaczęło mi się podobać, ba! nawet dobrze na mnie wyglądać, a ceny stały się jakieś takie przyjemniejsze :D Każda moja wizyta w sklepie kończy się zakupem choćby jednej rzeczy, bo po prostu nie potrafię wyjść z pustymi rękoma :P Tym sposobem moja szafa wzbogaciła się o jakieś dwa sweterki, pięć bluzek oraz kilka sukienek :P Oczywiście, trafiają się ubrania nieco gorszego sortu ;), ale zdecydowaną większość stanowią jednak ubrania, z którymi nic się nie dzieje, nawet po kilkunastu praniach. 
Moim ulubieńcem w 2017 roku było także etui na telefon od Etuo.pl, które pochodzi z kolekcji Fashion. Jest to praktyczny gadżet i dodatkowo bardzo stylowy, na który zwraca uwagę wiele osób, pytając skąd mam takiego fajnego case'a :D Wybrałam je, bo bardzo spodobał mi się jego design: na czarnym tle namalowane są jakby farbami atrybuty kobiece, takie jak baleriny z kokardkami, lakier do paznokci, flakon perfum czy portmonetka. Etui jest silikonowe, idealnie przylega do telefonu i ma odpowiedniej wielkości otwory na wtyczki, więc ładując telefon nie muszę ściągać obudowy. Ale co ważniejsze, chroni mój telefon i to skutecznie :) 
Ostatni niekosmetyczny ulubieniec, właściwie to największy faworyt roku 2017 to klucze do mieszkania, które odebraliśmy z mężem we wrześniu. Z Instagrama czy też bloga wiecie, że jest to nasze pierwsze M4, więc radość i ekscytacja jest przeogromna. Sporo jest już zrobione, jednak wiele jeszcze przed nami ;)


A co Wy polubiłyście najbardziej w roku 2017?

06:44:00

Recenzja: Naprawczy krem na noc przywracający gęstość skóry, OilAge od Dermedic

Recenzja: Naprawczy krem na noc przywracający gęstość skóry, OilAge od Dermedic
Pewnie nie pamiętacie :P , więc Wam przypomnę, że pod koniec listopada pisałam o olejowym syndecie do mycia twarzy od Dermedic ( kilk ). Produkt ten wchodzi w skład najnowszej serii tejże marki, jaką jest OilAge, przeznaczonej do dojrzałej i wrażliwej skóry. Oprócz wspominanego syndetu mamy jeszcze krem pod oczy i dwa kremy do twarzy, na dzień oraz na noc. Właśnie o jednym z tych kremów chciałabym Wam dziś co nieco opowiedzieć, bo jest on kolejnym kosmetykiem Dermedic, który musicie poznać. Proszę Państwa, przedstawiam Wam krem na noc przywracający gęstość skóry- do kupienia w aptekach już od 40,00 zł :)
Na samym początku, dla osób zainteresowanych, wrzucam składu kremu: Aqua, Glycerin, Glycine Soja Oil, Isopropyl Palmitate, Sorbeth-30 Tetraisostearate, Sorbitan Sesquiisostearate, PPG-8-Ceteth-20, Acrylates/Beheneth-25 Methacrylate Copolymer, Dipropylene Glycol, Caprylic/Capric Triglyceride, Dimethicone, Sodium Hyaluronate, Glycine Soja Seed Extract, Propylene Glycol, Sorbitol, Persea Gratissima Oil, Oenothera Biennis Oil, Glutamine, Decyl Glucoside, Phenethyl Alcohol, Citric Acid, Cistus Incanus Flower/Leaf/Stem Extract, Gynostemma Pentaphyllum Leaf/Stem Extract, Helianthus Annuus Seed Oil, Daucus Carota Sativa Root Extract, Daucus Carota Sativa Seed Oil, Beta-Carotene, Lithospermum Officinale Root Extract, Octyldodecyl Myristate, Sodium Hydroxide, DMDM Hydantoin, Iodopropynyl Butylcarbamate, Parfum. To czy jest dobry czy nie musicie ocenić same, bo wiecie, że ja na składach się nie znam i jakoś nieszczególnie przykładam do nich uwagę. 
Jak widzicie na zdjęciach, krem znajduje się w niewielkim, ale eleganckim słoiczku o pojemności 50 ml. Gołym okiem widać, że producent zadbał o to, aby opakowanie cieszyło oko właścicielki i ładnie wyglądało na łazienkowej półce. Jest ładne i minimalistyczne, a lustrzana nakrętka dodaje mu klasy. Pewności, że krem nie był wcześniej przez nikogo otwierany i, broń Boże!, macany, dodaje nam zabezpieczające sreberko, które też możecie zobaczyć na zdjęciu.
Krem na noc z serii OilAge zaskakuje swoją konsystencją. W słoiczku wygląda jak budyń waniliowy, nawet kolor ma odpowiedni, ale jednocześnie jest taki "sprężysty" jak jakaś galaretka. Zaś przy rozprowadzaniu na skórze zachowuje się jak nietłusty krem- żel lub też suchy olejek. Jego formuła bardzo mi odpowiada, bo jest lekka i inna niż wszystkie do tej pory mi znane. Krem ma ładny zapach, trochę cierpki, a z drugiej strony mający w sobie coś ze słodkości miodu. Jednym słowem jest intrygujący, tak jak konsystencja kremu ;) Jest on bardzo wydajny, aplikuję go codziennie na twarz oraz szyję i dekolt już od ponad miesiąca i praktycznie nie widzę zużycia. 
Po zachwalałam już ładne opakowanie kremu, jego nietuzinkowy zapach i zaskakującą konsystencję, pora więc napisać o tym jak się sprawdził oraz odpowiedzieć na pytanie czy i tu jest się nad czym zachwycać ;) Zacznę jednak od przypomnienia, że mam cerę mieszaną, z tendencją do niedoskonałości, a krem z serii OilAge przeznaczony jest do skóry wrażliwej i dojrzałej. Potrzeby jednej z drugą nieco się mijają, ale byłam tego świadoma wybierając ten produkt do przetestowania. Zdecydowałam się na ten krem, bo mam już swoje prawie trzydzieści lat na karku, a więc to chyba najwyższa pora, aby poszerzyć swoją pielęgnację o szeroko pojęte działanie przeciwzmarszczkowe. Wiecie, zgodnie z przysłowiem głoszącym, że lepiej zapobiegać niż leczyć ;) Już się wytłumaczyłam, to teraz odpowiem na pytanie czy jestem zadowolona z tego kremu czy też nie. Odpowiedź będzie krótka i rzeczowa: tak, jestem. Po pierwsze dlatego, że krem okazał się niekomedogenny, więc nie zaskoczył mnie wysyp niedoskonałości, którego obawiam się zawsze przy wprowadzaniu nowego produktu do swojej pielęgnacji. Po drugie, krem faktycznie przywraca skórze miękkość i elastyczność, co zaobserwowałam szczególnie przy aplikowaniu go na szyję i dekolt. Po trzecie, fajnie nawilża, odżywia oraz napina skórę twarzy. Po czwarte, wierzę, że systematycznie jego wklepywanie faktycznie opóźni starzenie się mojej skóry i że pozwoli mi się cieszyć jej młodym wyglądem jeszcze przez długi, długi czas :D

06:42:00

Dlaczego warto wzbogacić swoją dietę o wiesiołka?

Dlaczego warto wzbogacić swoją dietę o wiesiołka?
Należę do grona osób systematycznych, ale nie tak bardzo jakby tego chcieli :P W związku z tym raczej nie zażywam suplementów diety, bo wymagają one regularnego stosowania, dzień w dzień, a ja potrafię zapomnieć o łyknięciu tabletki nawet przez kilka dni... Szczególnie tej, którą powinno się zażyć o konkretnej porze, np. pół godziny przed obiadem. Jest jednak jedna kuracja, którą przeprowadzam średnio raz do roku i o której, o dziwo, naprawdę pamiętam! Mowa o suplemencie diety jakim jest wiesiołek, którego poleca bardzo wiele osób. Dlaczego? 
Wiesiołek ma tak wiele dobroczynnych właściwości, że nie wiem od której zacząć :D Przede wszystkim jest bogaty w kwasy Omega 6, które są niezbędne dla prawidłowego funkcjonowania organizmu: regulują gospodarkę lipidową, wpływają na pracę układu sercowo- naczyniowego, biorą udział w rozwoju zmysłu wzroku i układu nerwowego. W kosmetyce też jest bardzo ceniony. Gdyby tak nie było, to raczej nie pisałabym o nim :P Wiesiołka, jak każdy olej można stosować zewnętrznie, dodając go na przykład do maseczek albo aplikując bezpośrednio na skórę, paznokcie lub włosy. Moja znajoma na stałe zastąpiła nim krem pod oczy ;) Jeśli jednak nie macie przekonania do wcierania go w ciało, bo tłusty, bo wolno się wchłania lub co innego jeszcze wymyślicie ;), to zawsze możecie wspomóc się takimi kapsułkami, jakie widzicie na zdjęciach. Od wewnątrz wiesiołek też bardzo pomoże i na przykład ujędrni, nawilży i odżywi skórę "od środka" oraz wzmocni cebulki włosów, przez co będą mnie wypadać. Może tego nie wiecie, ale wiesiołek przyspiesza też trawienie, a więc tym samym wspomaga odchudzanie :P Jako osoba, która chciałaby zrzucić kilogram lub dwa bardzo wierzę, że wiesiołek faktycznie mi w tym pomaga :P 
W tym roku jestem już po ponad miesięcznej kuracji, więc teraz napiszę Wam, jakie efekty działania wiesiołka obserwuję u siebie. Pierwsze co mi przychodzi na myśl, to lepsza kondycja skóry i poziom jej nawilżenia. Pamiętam, aby codziennie balsamować ciało, ale są czasami takie dni, że po powrocie do domu ze zmęczenia padam na twarz i jedyne na co mam siłę, to umycie zębów i zmycie makijażu. Bywa, że takie dni wypadają dzień po dniu i mimo to moje lenistwo oraz niebalsamowanie nie odbija się na skórze, bo pewien stopień nawilżenia zapewnia jej od wewnątrz właśnie kuracja wiesiołkiem. Po drugie, pozytywny wpływ na cerę. Wiesiołek nie tylko sprawił, że koloryt skóry się wyrównał, ale też, że niedoskonałości już się nie pojawiają, nawet przed okresem ( nie zmieniłam nic w swojej pielęgnacji ). Ponadto, dołożył jeszcze swoje przysłowiowe trzy grosze do uregulowania się wydzielania sebum. Po trzecie, tym razem na czas kuracji wiesiołkiem odstawiłam nawilżające maski do włosów, by sprawdzić jaki wpływ będzie miał i na nie. I muszę Wam przyznać, że jestem mile zaskoczona, bo o ile początki były ciężkawe i włosy wydawały mi się suche, nie chciały się układać, to w miarę upływu kuracji stawały się coraz bardziej nawilżone, miękkie i elastyczne. Nie wiem czy i w jakim stopniu wpłynął na zmniejszenie ich wypadania, bo od jakiegoś czasu nie mam już tego problemu. Włosy nadal wypadają, ale powiedziałabym, że tak "książkowo" ;) 
Jak widzicie na zdjęciach, obecnie mam wiesiołka w postaci kapsułek od Oleofarm. Opakowanie zawiera 72 kapsułki i kosztuje około 25,00 zł w aptekach. Należy zażywać 2 kapsułki dwa razy dziennie, a więc łatwo obliczyć, że całe opakowanie wystarcza na prawie 3 tygodnie, dokładnie na 18 dni. Tak prostą matematykę to ja jeszcze lubię :P Ja jednak nie stosuję się do tych zaleceń producenta i biorę 2 kapsułki raz dziennie, do śniadania, dzięki czemu opakowanie wystarcza mi na dłużej, a efekty i tak są zauważalne. Żelowe kapsułki są dość duże, ale mimo to łatwe do przełknięcia. Ich skład wygląda następująco: olej z nasion wiesiołka tłoczony na zimno (82,7%), żelatyna (składnik otoczki), octan DL-alfa-tokoferylu, emulgator: monolaurynian polioksyetylenosorbitolu (polisorbat 20).
Jak wspomniałam na początku wpisu, po suplement diety z wiesiołka staram się sięgać raz do roku i pamiętać jeszcze o tym, aby kuracja trwała co najmniej miesiąc lub dwa. Wolę go w postaci kapsułek niż oleju, jakoś łatwiej mi przechodzi przez usta ;) Przerobiłam ten suplement od różnych producentów i nigdy nie odczułam skutków ubocznych, typu dolegliwości żołądkowe. Polecam go tym z Was, które cierpią na bolesne i obfite miesiączki. Ja okres przechodzę znośnie, ale wyczytałam właśnie, że wiesiołek łagodzi krwawienie oraz PMS. Wszystkim innym też polecam ;) 

06:41:00

Recenzja:Peeling i masło do pielęgnacji ciała o zapachu wanilii i karmelu, Mediterranean

Recenzja:Peeling i masło do pielęgnacji ciała o zapachu wanilii i karmelu, Mediterranean
Obietnice producenta:
Peeling do ciała dzięki drobnym granulkom delikatnie usuwa martwe komórki skóry i dokładnie oczyszcza skórę. Masło do ciała z kolagenem i kwasem hialuronowym. Zawiera masło kakaowe i masło shea do głębokiego nawilżenia i odżywienia. 
Moim zdaniem:
Nie mało czasu zajęło mi wyrobienie w sobie nawyku codziennego balsamowania ciała. Gdy już mi się to udało, to teraz wszelkie mazidła do pielęgnacji schodzą u mnie szybciej niż woda :D Tak samo jest z peelingami, które wręcz uwielbiam. Dzisiaj przedstawię Wam masło i peeling, których używałam w ostatnich tygodniach. Są to produkty marki Mediterranean, która dostępna jest na Allegro u sprzedawcy BiolenaPlus. 
Masło oraz peeling mają ze sobą wiele wspólnego. Po pierwsze, takie same opakowania, którymi są plastikowe słoiczki o pojemności 250 ml. Po drugie, ten sam zapach, czyli połączenie wanilii i karmelu, które jest idealnie otulające w te zimowe wieczory. W maśle do ciała zapach jest bardziej wyczuwalny, a przy dłuższym stosowaniu dzień w dzień zaczyna też być nieco zbyt nachalny i szybko "się przejada". Dlatego też od czasu do czasu musiałam je odstawić i odzwyczaić się od tego zapachu, który zaczynał być nieco drażniący. I jeszcze po trzecie, zawartość kolagenu oraz kwasu hialuronowego w składzie jednego i drugiego produktu. I to chyba będą ich wszystkie wspólne cechy. A różnią się oczywiście konsystencją i działaniem ;) Masło jest kremowe, ale lekkie w swej konsystencji i trochę takie jak ubita śmietana. Ogólnie przyjemnie rozprowadza się po skórze, ale trochę wolno się wchłania, zostawiając delikatne białe smugi. Peeling też może pochwalić się kremową konsystencją oraz sporą ilością złuszczających drobinek, które nie są zbyt ostre i myślę, że polubiły się z nimi też osoby o wrażliwszej skórze niż moja. Ja lubię mocne peelingi, dlatego ten od Mediterranean stosuję na suchą skórę, dzięki czemu jest ciut ostrzejszy.  
Co do działania obu kosmetyków, to po dłuższym zastanowieniu stwierdzam, że nie mam się do czego przyczepić ;) Oba produkty spełniają swoje zadania. Peeling dobrze ściera martwe naskórki, wygładzając skórę i nie podrażniając jej ani trochę. Nie wysusza ani nie ściąga skóry, powiedziałabym wręcz, że lekko ją nawilża. Po każdym użyciu tego peelingu skóra jest oczyszczona, miękka i gładsza w dotyku. Zaś masło pozwala utrzymać skórę w dobrej kondycji. Dba też o to, aby była porządnie nawilżona. Fajnie sprawdza się po depilacji, przynosząc skórze ukojenie i łagodząc ewentualne podrażnienia.
Jak już wspomniałam, zarówno masło, jak i peeling mają pojemność 250 ml i dostępne są na Allegro. Masło do ciała kosztuje 47,00 zł, a peeling 48,90 zł. 

09:20:00

Shiny Box "Love Beauty Fashion"

Shiny Box "Love Beauty Fashion"
Kilka dni temu w moje ręce po raz kolejny trafił Shiny Box. Listopadowa edycja pudełka nazwana została "Love Beauty Fashion" i z tego co mi wiadomo powstała we współpracy z internetowym sklepem DeeZee. Tym razem zabrakło magazynu Shiny, który zastąpiony został tradycyjną ulotką, w której rozpisane zostały produkty z boxa. Ja otrzymałam jego podstawową wersję, natomiast osoby, u których ten box był drugim pudełkiem w subskrypcji otrzymały dodatkowo jeden z trzech produktów Figs&Rouge o wartości 68,00 zł. 
Prezentacje boxa zaczniemy od zestawu do pielęgnacji włosów Jantar, który nie zmieścił się do pudełka :P Jest do zestaw do włosów zniszczonych składający się z szamponu, mgiełki oraz serum, które zawierają wyciąg z bursztynu. Tak się składa, że z kosmetykami Jantar nie miałam styczności, dlatego cieszy mnie ten zestaw i z przyjemnością sprawdzę jak podziała na moje włosy, bo spotkałam się już z wieloma pozytywnymi recenzjami na temat tych produktów. Z tego zestawu ucieszyłam się chyba najbardziej. A tak na marginesie dodam, że moim zdaniem to fajny pomysł na świąteczny upominek, bo kosmetyki są bardzo ładnie zapakowane :) 
Pozostałe produkty są już mniejszych rozmiarów. Wszystkie kosmetyki, oprócz odżywki do włosów Beaver oraz maski do suchych i matowych włosów Novex, są pełnowymiarowe. Bodajże we wrześniowym boxie była inna wersja maski Novex, którą puściłam w świat. Z tą jeszcze nie wiem co zrobię ;) Wśród pełnowymiarowych produktów mamy złuszczającą maskę do stóp PureDerm, którą zdążyłam poznać parę miesięcy temu, więc wiem, że jest dobra. Jest także dwufazowy płyn do demakijażu Aube z serii Renaissance, którym można zmyć również makijaż oczu. Z tego co wyczytałam na kartoniku jest to produkt, który łączy w sobie właściwości tonizujące i oczyszczające. Z marką miałam już styczność, do tej pory poznałam kilka produktów z granatowej linii Synthesis. Jeśli kosmetyk dobrze się sprawdzi, to może nawet napiszę o nim recenzję :P Wbrew pozorom produktem pełnowymiarowym jest także glinka rhassoul w płatkach z MarokoSklep. Swego czasu glinkę tą stosowałam systematycznie, przynajmniej raz w tygodniu. Pisałam o niej nawet na blogu: klik. Ostatnim kosmetykiem i jednym z kolorówki, jest konturówka do oczu Miyo. Niestety, nie wiem jaki odcień do mnie trafił, bo nigdzie nie jest to napisane. Niemniej jednak kolor jest ładny, to takie stare złoto delikatnie mieniące się i bardzo mi się podoba. Oprócz przedstawionych produktów w boxie były również dwa kody rabatowe: pierwszy na 30,00 zł do wykorzystania w sklepie katalogmarzen.pl i drugi uprawniający do 30- procentowej zniżki w sklepie DeeZee. 
Co sądzę o listopadowym Shiny Box'ie? Po pierwsze, za dużo w nim kosmetyków do włosów. Zestaw Jantar, odżywka, maska- za wiele tego. Dwa z nich zamieniłabym na coś innego, np. balsam ochronny do ust czy krem do rąk. Dzięki temu zawartość pudełka była by też bardziej zróżnicowana. Ale ogólnie rzecz ujmując, box jest udany, bo większość produktów wpisuje się w moje aktualne potrzeby, ale dla mnie nie jest to na pewno najlepsze pudełko w całym roku. I tym samym mam nadzieję, że grudniowy Shiny będzie lepszy i przyniesie ze sobą fajerwerki na miarę tych sylwestrowych ;) 

06:39:00

Byłam grzeczna i był u mnie Mikołaj, po raz pierwszy :D

Byłam grzeczna i był u mnie Mikołaj, po raz pierwszy :D
W tym roku musiałam być wyjątkowo grzeczna, bo jeden z blogowych Mikołajów ( a będzie ich jeszcze dwóch :P ) przyszedł do mnie już 1 grudnia :D Blogowe Mikołajki zorganizowała między innymi Terri, a moją mikołajkową parą okazała się być Jagodowa. Oczywiście, serdecznie Was zapraszam na blogi obu dziewczyn :) I już opowiadam Wam co znalazłam w przesyłce od Jadzi. Po pierwsze, najnowszą książkę jednej z moich ulubionych pisarek, czyli "Czarownicę" Camilli Lackberg. Po drugie, zestaw pięknych bransoletek, które Jagodowa zrobiła sama- taka z niej zdolna osóbka :) Po trzecie, kosmetyki, bo przecież nie mogło ich zabraknąć u takiej blogerki, jak ja :D Te kosmetyki to krem do rąk Evree, na który polowałam już od dłuższego czasu, olejkowy płyn micelarny Perfecta, którego nigdy nie miałam oraz tzw. efekt kameleona w brokatowej odsłonie marki Semilac, a do kompletu zestaw naklejek na paznokcie. Nie zabrakło również świątecznej kartki i czekoladowego Mikołaja, któremu już zdążyłam odgryźć czubek głowy :D
Jestem bardzo zadowolona z prezentu przygotowanego przez Jagodową, bo ze wszystkim trafiła w moje gusta. W tym miejscu chciałabym jej po raz kolejny mocno podziękować i wyrazić nadzieję, że moja niespodzianka również jej się spodobała :)

A Wy byłyście grzeczne? Był już u Was Mikołaj :D?

09:08:00

Nowości kosmetyczne w listopadzie

Nowości kosmetyczne w listopadzie
Witam Was w ostatnim już miesiącu tego roku :) I od razu, bez zbędnych wstępów, zapraszam na post z nowościami kosmetycznymi, które przybyły do mnie w listopadzie. 
Zdjęcie powyżej pokazuje moje zakupy kosmetyczne z ostatniego miesiąca. Nie ma tego dużo, prawda ;)? Moje jedyne zachciewajki to peelingi Organic Shop o zapachu kawy i czekolady. Płyn Lactacyd kupiłam, ponieważ pianka do higieny intymnej Ziaja jest już na wykończeniu, a podkład ColorStay Revlon zawsze muszę mieć w swojej kosmetyczce. Dlatego, gdy widzę, że jedna buteleczka się kończy, od razu zamawiam następną. Ogólnie rzecz biorąc, to jestem z siebie bardzo zadowolona, że w listopadzie kupiłam tak mało :P
Jak co miesiąc, w nowościach kosmetycznych pokazuję Wam ShinyBox. O listopadowym "Love Beauty Fashion" jeszcze nie pisałam na blogu, ale za kilka dni pojawi się odpowiedni wpis. Pokazywałam już jego zawartość na Instagramie, więc i tu mogę zdradzić co w sobie kryło. Oprócz widocznego na zdjęciu zestawu kosmetyków do włosów Jantar w moim pudełku były jeszcze: złuszczająca maska do stóp, kredka do oczu, maska do włosów, odżywka do włosów, glinka rhassoul oraz dwufazowy płyn do demakijażu. 
Na początku minionego miesiąca otrzymałam także przesyłkę od Dermedic, w której był krem pod oczy, krem do twarzy na noc oraz syndet do mycia, o którym zdążyłam napisać już recenzję: klik. I to już wszystkie nowości, które do mnie zawitały w listopadzie. A jak było u Was :)?

06:39:00

Listopadowy projekt denko

Listopadowy projekt denko
Listopadowe denko jest tak małe, że nawet zmieściło się na jednym zdjęciu :P Pierwszymi produktami, które udało mi się zużyć w tym miesiącu to płyny cleaner oraz remover Claresa ( 1 i 2 ). Dostępne są tylko w buteleczkach o pojemności 100 ml, a szkoda, bo przydałyby się większe. Dalej mamy tusz do rzęs 2000 Calorie od Max Factor ( 3 ), o którym pisałam na blogu dawno, dawno temu: klik. Jest to jedna z moich ulubionych maskar. Utrwalacz makijażu Inglot ( 4 ) jest hipoalergiczny i nie zawiera alkoholu. Ten fixer był ze mną ponad rok, bo kupiłam go w dniu ślubu :) Serum do twarzy na dzień Aube ( 5 ) trochę mnie zapchało, ale o tym w recenzji, która mam nadzieję ukaże się do końca roku. Naturalna pomadka do ust Lily Lolo w kolorze Intense Crush ( 6 ) doczekała się swojej recenzji na blogu: klik. Top no wipe Semilac ( 7 ), czyli ten bez przemywania, to mój ulubiony top. Drugą buteleczkę już mam w pogotowiu :) Szampon do włosów z magiczną mocą glinki Elseve ( 8 ) kupiłam z ciekawości. Dosyć fajnie sprawdził się na moich włosach. Porządnie myje i oczyszcza włosy oraz skórę głowy, nie podrażniając jej. Ma fajną konsystencję i przyjemny zapach. Nie przetłuszcza włosów, nie obciąża ich, za to dodaje im miękkości i gładkości. Kremowy żel pod prysznic Luksja ( 9 ) miał świetny, owocowy zapach, który bardzo uprzyjemniał prysznice. Plusem żelu jest to, że nie wysusza skóry. A o kremowym peelingu do ciała Mediterranean ( 10 ) niedługo pojawi się recenzja :) 

06:40:00

Recenzja: Olejowy syndet do mycia twarzy OilAge, Dermedic

Recenzja: Olejowy syndet do mycia twarzy OilAge, Dermedic
Obietnice producenta:
Olejowy syndet do mycia twarzy zmywa makijaż i wszelkie zanieczyszczenia z wrażliwej skóry twarzy, szyi i dekoltu. Tworzy warstwę okluzyjną na naskórka i chroni go przed wpływem zanieczyszczonego środowiska. Unikatowe połączenie izoflawonów sojowych z olejami z wiesiołka, awokado i soi w kompleksie TriOleum zapewnia efektywną pielęgnację przeciwstarzeniową również podczas codziennego oczyszczania skóry. Po zastosowaniu syndet pozostawia skórę odżywioną, gładką, miękką i elastyczną.

Składniki: Aqua, Decyl Glucoside, Sodium Lauroyl Sacrosinate, Cocamidopropyl Hydroxysultaine, Cocamidopropyl Betaine, Glycerin, PEG-150 Pentaerythritl Tetrastearate, PPG-2 Hydroxyethyl Cocamide, Glycine Soja Seed Extract, Propylene Glycol, Sorbitol, Polyquaternium-7, Glycine Soja Oil, Oenothera Biennis Oil, Persea Gratissima Oil, Allantoin, Citric Acid, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Parfum, CI 15985.

Butelka o pojemności 200 ml, w zależności od apteki, kosztuje w granicach 25,00-37,00 zł
Moim zdaniem:
Robiąc kiedyś zakupy w aptece moją uwagę przykuła buteleczka skrywająca w sobie płyn w kolorze miodu. Okazało się, że jest to nowość marki Dermedic, czyli syndet do mycia twarzy z serii OilAge. Pewnie zapytacie, co to takiego ten syndet jest? Odpowiadając najprościej jak się da, jest to preparat myjący, ale nie zawierający mydła, o neutralnym pH i nadający się do każdego rodzaju skóry. Jeśli jesteście ciekawe, jak taki syndet sprawdził się na mojej prawie trzydziestoletniej i mieszanej cerze, to zapraszam do dalszej lektury posta :)
Standardowo zaczniemy recenzję od spraw 'technicznych", a więc opakowania, zapachu i konsystencji. Opakowanie jakie jest każdy widzi. To prosta, przezroczysta butelka o pojemności 200 ml, zakończona klasyczną pompką, która działa bez zarzutu, aplikując odpowiednią ilość kosmetyku. Konsystencja syndetu jest faktycznie olejowo- żelowa, jednak moim zdaniem bliżej mu do żelu niż olejku. Kosmetyk ma piękny miodowy kolor. Zapach określiłabym jako neutralny, nieco syntetyczny, nie drażniący jednak nosa i mało wyczuwalny. 
Aby dokładnie oczyścić twarz i dodatkowo jeszcze szyję, używam przeważnie dwóch pompek syndetu. W kontakcie z wodą preparat pieni się, ale niezbyt mocno. Zostawiam go na chwilę na skórze i biorę się za coś innego, np. depilacje, ale nie zawsze jest to dobry pomysł, bo czasami spływa i dostaje się do oczu ( szczypiąc przy okazji ) lub do buzi, pozostawiając gorzkawy posmak :P Syndetem zastąpiłam tradycyjny żel do mycia buzi i używam go wieczorem. Zauważyłam, że bardzo dobrze radzi sobie z domywaniem makijażu oraz tych wszystkich innych zanieczyszczeń, które nagromadziły się w ciągu dnia. Odświeża i oczyszcza skórę tak dobrze, że ta aż skrzypi z tej czystości. Jest przy tym niezwykle delikatny i łagodny, więc sprawdzi się u osób z suchą lub wrażliwą skórą. Tak jak obiecuje producent, kosmetyk pozostawia skórę bardziej miękką, gładszą i odżywioną. Nie ściąga jej nie wysusza, nie jest też komedogenny, więc bez obaw mogą go stosować osoby z cerą taką, jak moja, czyli skłonną do niedoskonałości. Nie ma wpływu na zmniejszenie ich ilości, ale nie to jest jego zadaniem. 
W skład serii OilAge, oprócz przedstawionego syndetu, wchodzą jeszcze dwa kremy do twarzy przywracające gęstość skórze na dzień i na noc oraz krem przeciwzmarszczkowy pod oczy. Ogólnie jest to linia kosmetyków przeznaczona do pielęgnacji skóry dojrzałej i wrażliwej, mająca opóźnić i złagodzić objawy starzenia. Moja skóra polubiła się z tym syndetem i mam nadzieję, że jego używanie faktycznie opóźni chociaż odrobinę starzenie się mojej skóry, pozwalając jej tym samym dłużej zachować młody wygląd. Mam prawie trzy dychy na karku i jest to już chyba najwyższa pora na zadbanie o skórę pod kątem przeciwzmarszczkowym, dlatego oprócz tego syndetu mam jeszcze z tej serii krem na noc, o którym też napiszę na blogu.

06:41:00

Drogi Święty Mikołaju, czyli zimowa wishlista

Drogi Święty Mikołaju, czyli zimowa wishlista
O ile mnie pamięć nie myli w tym roku na blogu nie ukazała się ani jedna lista z moimi zachciewajkami. Pomyślałam więc, że przedmikołajkowy i przedświąteczny okres to idealny moment na opublikowanie listy (nie) kosmetycznych rzeczy, które chciałabym znaleźć pod choinką, bo przecież byłam taaaka grzeczna :D
Pierwszą rzeczą, którą chciałabym zostać obdarowana, jest torebka w stylu tej od Micheala Korsa. Bardzo podoba mi się jej fason i od jakiegoś czasu poszukuję takiej, ale nie za milion monet, jak model Jet Set Travel ;) Prawdę powiedziawszy, chętnie widziałabym w swojej szafie dwie takie torebki, jedną w kolorze nude i drugą właśnie czarną, jak na zdjęciu wyżej. Kolejna rzecz to ciepłe kapcie z mordką psa, kota lub innego misia :D Do takich łapci mam ogromną słabość i przeważnie co roku kupuję sobie ich nową parę. Pozostając jeszcze w tematyce mody to od długiego już czasu marzy mi się także bluza wyszywana cekinami. Nie koniecznie cała, jak na zdjęciu, bo podobają mi się też takie z samymi cekinowymi rękawami lub przodem. Mam nadzieję, że w końcu uda mi się taką znaleźć. Nie wierzę, że to powiem, ale kosmetyków mam Ci w brud :P i jedyne co chciałabym dostać od Świętego Mikołaja to lakiery hybrydowe z najnowszej serii Business Line od Semilaca, które bardzo, ale to bardzo mi się podobają. Kolejna rzecz to prostownica. Moja ma już swoje lata i zaczyna się psuć, dlatego też powoli rozglądam się za nową. Wśród modeli dostępnych w sklepach zainteresowała mnie między innymi Kreatin Therapy od Remingtona. Poszukuję również nowego pędzla do pudru, bo mój poprzedni jest już dość wiekowy i przydałoby się go zastąpić.  Na koniec zostawiłam trzy książkowe pozycje, które koniecznie, ale to koniecznie muszę mieć. To najnowsze powieści jednych z moich ulubionych autorów, mianowicie "Czarownica" Camilii Lackberg, "W domu" Harlana Cobena oraz "Hotel pod jemiołą" Richarda Paula Evansa. 

A Wy byłyście grzeczne w tym roku i napisałyście listy do Św. Mikołaja :D?

07:12:00

Akcesoria kosmetyczne od Dongeal

Akcesoria kosmetyczne od Dongeal
Dzisiaj przygotowałam dla Was recenzję trzech kosmetycznych akcesoriów marki Donegal. Jest to marka, którą na pewno znajdzie- pewnie nieraz i nie dwa spotkałyście się z nią w drogeriach lub w naszej blogosferze, albowiem jest to marka, która na rynku istnieje już wiele, wiele lat. Dokładnie 25, jakby kogoś to bardzo nurtowało :) Znana jest nie tylko w naszym rodzimym kraju, ale też na świecie, np. w Grecji i Estonii. Przez kilka ostatnich tygodni testowałam trzy gadżety tej marki, mianowicie gąbeczkę do makijażu, szczotkę do włosów oraz myjkę do twarzy, ale nie są to wszystkie znane mi produkty Donegal, albowiem u mnie w kosmetyczce znajdzie się też między innymi pędzelek do brwi czy pęseta :)
Recenzję zaczniemy od gąbeczki do makijażu Blending Sponge Super Soft z serii Jungle, która w sklepie internetowym Donegal kosztuje dokładnie 14,99 zł. Gąbeczka ma postać obłego, zaokrąglonego stożka. Jej kolor można nazwać albo spraną pomarańczą albo delikatnym morelowym, co kto woli :P Mam kilka gąbeczek do makijażu i w porównaniu z innymi Blending Sponge Super Soft jest bardzo plastyczna, mięciutka i puszysta. Jej struktura też się nieco różni od gąbeczek innych producentów, albowiem nie jest tak zbita, poza tym widać w jej budowie maciupeńkie dziureczki, przez które, tak mi się wydaje, gąbeczka spija więcej podkładu niż inne. Przed zaaplikowaniem podkładu gąbeczkę spryskuje wodą, w chusteczkę higieniczną odciskuje jej nadmiar i dopiero maczam ją w podkładzie. Jej podstawą, czyli szerszą częścią, nakładam podkład na całą twarz, a wąskim czubkiem aplikuje korektor na niedoskonałości, które chcę ukryć oraz pod oczami, chcąc zniwelować nieco worki i cienie. Gąbeczka dobrze rozprowadza podkład czy korektor po skórze, nie tworząc smug ani zacieków, zapewniając ładne, jednolite krycie. Jednym słowem, pracuje mi się z nią bardzo dobrze i uważam, że jest to fajna alternatywa dla dużo droższych gąbeczek.
Teraz pora na napisanie kilku zdań o zamykanej szczotce do włosów, której cena wynosi 14,89 zł. W zestawie ze szczotką jest przezroczyste etui, dzięki któremu szczotkę możemy nosić w torebce i mieć ją zawsze pod ręką. Sama szczotka jest czarna, ma fioletową obramówkę, a na jej grzbiecie widnieje nazwa producenta. Wydaję mi się, że jest pusta w środku, albowiem podczas czesania włosów wydaje jakieś takie głuche dźwięki :P Jest bardzo dobrze wyprofilowana, dzięki czemu świetnie leży w dłoni. Poza tym jest leciutka jak piórko, a gabarytowo też nie zajmuje wiele miejsca. Producent wspomina o dwóch długościach igieł, ale ja chyba ślepa jestem, bo według mnie wszystkie mają taką samą długość :P Nie są ostro zakończone, więc przyjemnie masują skórę głowy, a to podobno poprawia jej ukrwienie i przez to włosy mniej wypadają. Nie wiem, nie zaprzeczam i nie potwierdzam, bo tego problemu od dłuższego czasu już nie mam. Szczotka gładko wchodzi we włosy, nieważne czy są świeżo umyte czy wysuszone, ale co ważniejsze nie szarpie ich, nie ciągnie ani nie wyrywa. Ogólnie bardzo dobrze radzi sobie z rozczesywaniem moich włosów, które są gęste i sięgają do ramion. 
I ostatni produkt, czyli myjka do twarzy z mikrofibry, która kosztuje 10,29 zł. Ma kształt prostokątnej ściereczki w kolorze pastelowo- niebieskim. Nie jest za mała, albowiem swoją powierzchnią zakrywa całą moją twarz. Jest mięciutka i puszysta jak dziecięcy kocyk :D, a przez to bardzo przyjemna w użytkowaniu. Stosować ją można zarówno na sucho ( jako ręcznik do twarzy ), jak i na mokro, do zmywania makijażu czy maseczek- można zmoczyć ją samą wodą lub też dodać żelu do mycia twarzy czy innego kosmetyku do demakijażu. Przyznam szczerze, że jakoś nie jestem przekonana do używania takich myjek na mokro do usuwania makijażu, dlatego też u mnie ta ściereczka pełni rolę ręczniczka do osuszania twarzy po demakijażu i oczyszczeniu skóry żelem czy olejkiem. Tak, do osuszania, a nie do wycierania- mimo iż myjka jest naprawdę mięciutka nie trę nią twarzy, tylko przykładam całą do buzi i miejscowo dociskam, aby wchłonęła wodę ( przez takie osuszanie zmniejszam do minimum możliwość powstania niedoskonałości oraz rozsiewania się bakterii po całej twarzy ). Muszę to robić dość długo, bo myjka bardzo słabo absorbuje wodę, a potem jeszcze wolniej schnie, co jest jej jedyną, ale też największą wadą. 

Podsumowując, z wymienionych produktów Donegal jestem mniej lub bardziej zadowolona, aczkolwiek nie uważam, aby wszystkie były niezbędne w Waszych kosmetyczkach. Zdecydowanie najbardziej polubiłam się z gąbeczką, którą fajnie rozprowadza mi się podkład, nie mam zastrzeżeń do szczotki do włosów, ale drugiej myjki do mycia twarzy z mikrofibry sama sobie bym raczej nie kupiła. 

09:08:00

Recenzja: Pomadka do ust w płynie Vivat Mat od Revers Cosmetics

Recenzja: Pomadka do ust w płynie Vivat Mat od Revers Cosmetics
Obietnice producenta:
Pomadka w płynie pozwalająca uzyskać spektakularny efekt wyraziście matowych ust. Dzięki kremowej konsystencji pomadkę nakłada się gładko jak błyszczyk, zapewniając ultramatowy, kryjący efekt. Vivat Mat delikatnie spulchnia usta dzięki czemu stają się one pełniejsze, a ich matowy kolor pozostaje na długi czas intensywny i nasycony.

5 ml kosztuje około 10,00 zł
Moim zdaniem:
Dawno już nie było na blogu recenzji szminki, dlatego w ten sobotni poranek zapraszam Was na wpis, w którym zaprezentuję pomadkę do ust  w płynie Vivat Mat od Revers Cosmetics. 
W niewielkim opakowaniu skrywa się pomadka o kremowej, aksamitnej konsystencji. Opakowanie wykonane zostało z plastiku, który nie jest najgorszej jakości, ale zawsze mogło być lepiej. Do pomadki został dobrany ukośnie ścięty pędzelek, który jest mięciutki i ogólnie rzecz biorąc dobrze maluje się nim usta. Nabiera jednak zbyt dużo produktu, więc przed nałożeniem pomadki muszę pamiętać o tym, aby wytrzeć jej nadmiar. 
Pomadka do ust Vivat Mat dostępna jest w kilkunastu odcieniach, do mnie trafił kolor nr 08- przynajmniej tak myślę, bo napisy z nalepki starły się, a wcześniej nie zdążyłam sprawdzić... Nie mniej jednak jest to chłodny, przygaszony róż, lekko wpadający w ciemny fiolet. Kolor iście jesienny, ale właśnie w takich odcieniach czuję się dobrze :) Pomadka nie jest jakoś super napigmentowana, więc tym samym trzeba troszkę się napracować, aby pokryła usta jednolitą warstwą koloru. Kosztuje przysłowiowe grosze, bo około 10,00 zł, a naprawdę pozytywnie zaskakuje. Jak za tak niską cenę, to nie mam jej nic większego do zarzucenia. Kolor szybko zasycha na ustach i nie tworzy na wargach skorupy. Wygląda ładnie i naturalnie, a efekt jaki pozostawia na ustach jest taki półmatowy. Pomadka cechuje się taką sobie trwałością, bo nawet po godzinie od nałożenia potrafi zostawić ślady, np. na szklance. Nie obejdzie się więc bez poprawek w ciągu dnia, zwłaszcza jeśli coś jem lub piję. Można je jednak nanosić bez obawy, że dołożone warstwy będą się odznaczać. Pomadka nie podkreśla suchych skórek, nie ma też tendencji do wylewania się poza kontur warg. Po całym dniu noszenia jej na ustach nie odczuwam, aby w jakimkolwiek stopniu je wysuszała lub ściągała. 
Podsumowując, pomadka Vivat Mat ma swoje plusy i minusy, jednak ze względu na niską cenę można przymknąć oko na jej pewne mankamenty. Ja chyba pokuszę się o sprawienie sobie jeszcze jednego kolorku ;) 

07:19:00

Peeling do ust o zapachu poziomki, Evree

Peeling do ust o zapachu poziomki, Evree
Markę Evree znam od dawna i cieszę się, że stale poszerza swój asortyment, bo robi to naprawdę dobrze. Moim ostatnim zakupem marki jest cukrowy peeling do ust o zapachu poziomki. Rzadko kupuję takie produkty do pielęgnacji ust, ale tym razem coś mnie podkusiło- najprawdopodobniej jakaś promocja :P I uwaga, będzie spoiler, był to bardzo dobry zakup. 
Peeling do ust otrzymujemy w małym, szklanym słoiczku o pojemności 10 g. Ma szeroki otwór przez który łatwo wydobyć produkt, ale zawsze nabieram go na palec zbyt dużo, więc siłą rzeczy co nieco się zmarnuje. Przydałoby się trochę inne rozwiązanie, ale gdybyście mnie zapytały jakie, to bym nie wiedziała :P Chociaż po chwili zastanowienia wydaję mi się, że lepszym pomysłem byłby sztyft, tak jak w przypadku peelingującej pomadki do ust Sylveco. Sam produkt jest różowego koloru i w jego konsystencji widać wiele kryształków cukru. Mam zastrzeżenia do zapachu, albowiem nie jest to aromat słodkiej, soczystej poziomki, tylko takiej sztucznej i chemicznej. Nie drażni jednak nosa, nie przyprawia o ból głowy, więc przymykam nieco oko na tą niedoskonałość. 
Peeling Evree jest mieszaniną składników aktywnych, takich jak: cukier, roślinna wazelina, olej rycynowy, masło mango oraz olej avocado. Kryształków cukru jest naprawdę dużo, więc peeling można uznać za jeden z mocniejszych, dlatego jeśli Wasze usta są wrażliwe i podrażnione, zwracajcie uwagę na to, aby wykonywać naprawdę delikatny ich masaż. Peeling nakładam na usta palcem, dokładnie rozsmarowuję i zostawiam na chwilę, aby zawarte w nim olejki wchłonęły się mocniej w usta. Na koniec pocieram wargą o wargę, wykonując ponowny masaż ust, a pozostałości wycieram chusteczka higieniczną. Po takiej kuracji ust są bardzo dobrze odżywione i nawilżone, niesamowicie gładkie i mięciutkie, a suche skórki odchodzą w zapomnienie. Są lepiej ukrwione, a więc optycznie wyglądają na wydatniejsze, a ich kolor na intensywniejszy. Peeling ust wykonuję raz- dwa razy w tygodniu, dzięki czemu moje usta są zawsze zadbane i przygotowane na nałożenie kolorowej pomadki.  
Peeling kupiłam w Rossmannie, bodajże za około plus minus 14,00 zł. Tak jak w wielu innych produktach marki i w tym peelingu nie znajdziemy parabenów, sls ani olejów mineralnych. Peeling występuje jeszcze w wersji pomarańczowej. Widziałam też, że są także balsamy do ust o tych dwóch zapachach, które prędzej czy później też pewnie wypróbuję ;)

08:10:00

Efekt maksymalnej objętości i maksymalnego wydłużenia rzęs, czyli recenzja tuszy Mystik Warsaw z wymiennymi szczoteczkami

Efekt maksymalnej objętości i maksymalnego wydłużenia rzęs, czyli recenzja tuszy Mystik Warsaw z wymiennymi szczoteczkami
Kilkanaście tygodni temu udało mi się zostać jedną z testerek tuszy do rzęs Mystik Warsaw, które kupić można w internetowej drogerii Kontigo. Przyznam Wam, że zawartość przesyłki nieco mnie zaskoczyła. Nie tym, że dodatkowo otrzymałam piękne pigmenty do oczu, które już Wam zdążyłam pokazać ( klik ), ale przede wszystkim tym, że tusze i szczoteczki zostały spakowane osobno! Serio, z takim mykiem jeszcze nigdy się nie spotkałam. 
W zestawie do testowania były dwa tusze do rzęs, zapewniające dwa różne efekty: maksymalnej objętości i maksymalnego wydłużenia, oraz aż trzy szczoteczki: pogrubiająca z włosia i dwie silikonowe: jedna wydłużająca, a druga rozdzielająca. Początkowo dość sceptycznie podeszłam do takiego pomysłu, stukając się po głowie i myśląc sobie "po kiego czorta?", ale po przetestowaniu szczoteczek i tuszy we wszystkich możliwych kombinacjach okazało się, że ten manewr nie jest wcale taki głupi. Dzięki temu możemy wybrać spiralkę taką, jaką lubimy, jaką maluje nam się rzęsy najwygodniej, bez potrzeby skreślania na straty całego tuszu. Ja lubię malować rzęsy silikonowymi szczoteczkami i tej z włosiem używam właściwie najrzadziej. Z tych silikonowych zaś bardziej odpowiada mi pierwsza z lewej, chociaż ta środkowa też jest całkiem niezła. Obie ładnie rozdzielają i rozczesują rzęsy, nie są ostre i "nie drapią" rzęs. 
Jeśli chodzi o same tusze, to jestem z nich zadowolona. Zbytnio nie różnią się od siebie konsystencją, nie są ani za mokre ani za suche. Są dobrze napigmentowane, fajnie aplikują się na rzęsy i są bardzo trwałe. Ich niewątpliwą zaletą jest to, że się nie rozmazują ani nie osypują w ciągu dnia. Maskara Voluminate pogrubia rzęsy, ale nie jest to efekt maksymalny, jak obiecuje producent. Jest to tusz do stosowania na co dzień, który ładnie podkreśli oko. Za to wersja Longevity tak cudownie wydłuża i jeszcze dodatkowo podkręca rzęsy, że z tych dwóch maskar właśnie ona została moim zdecydowanym ulubieńcem. Dzięki niej mam prawdziwą firankę rzęs, jak u modelek z kobiecych magazynów :D Plusem obu tuszy jest to, że nie podrażniają oczu i łatwo poddają się wieczornemu demakijażowi. 
Kosmetyki Mystik Warsaw dostępne są tylko w drogerii Kontigo. Jest to jedna z marek własnych drogerii, pozostałe to Moia, Moov oraz Biolove. W ofercie Mystik Warsaw jest więcej rodzajów tuszy do rzęs niż te dwa przedstawione przeze mnie. Można je kupić z dobraną już szczoteczką lub bez, wybierając taką, którą najbardziej lubimy. Sam tusz kosztuje 20,00 zł, a wybrana szczoteczka 3,99 zł. W sumie tyle, ile standardowy, dobry tusz do rzęs. 

06:42:00

Zużyte czy nie pozbywam się, czyli październikowy projekt denko

Zużyte czy nie pozbywam się, czyli październikowy projekt denko
Z racji moich ostatnich porządków w kosmetykach w dzisiejszym projekcie denko pokaże niemało wyrzutków, stąd też inny tytuł posta niż zwykle ;) Pozwoliłam go sobie zaczerpnąć od Mamy z Różową Torebką, która na swoim blogu prowadzi serię postów pod takim samym tytułem już długi, długi czas. Na zdjęciach kosmetyki zdenkowane są wymieszane z wyrzutkami, których pozbyłam się z różnych powodów. 
No to zaczynajmy, po kolei. O maśle do ciała Mediterranean ( 1 ) nie będę się rozpisywać, bo w listopadzie ( najpóźniej w grudniu ) pojawi się jego recenzja, z której wszystkiego się dowiecie. Pienista cukrowa pasta do ciała Organic Shop ( 2 ) to mój trzeci scrub do ciała marki. Kosmetyk fajny, ale zapachowo wypada średnio. O rewitalizującym toniku Kueshi ( 3 ) miałam napisać recenzję, ale w połowie buteleczki doszłam do wniosku, że właściwie nie ma o czym pisać... O kremach z serii Curatio Colyfine ( 4 i 10 ) pisałam na blogu na początku ubiegłego miesiąca, więc zainteresowanych zapraszam tutaj. Recenzja kuracji do dłoni Regenerum ( 5 ) też pojawiła się już na blogu i to nie tak dawno, bo raptem kilka dni temu. Skrócając ją do jednego zdania- kuracja w widoczny sposób poprawia kondycję skóry, dlatego warto ją zrobić chociażby przed imprezą ;) Odżywcza maska dodająca blasku Skin79 ( 6 ) to niestety wyrzutek, który ponad pół roku temu stracił termin ważności... Regenerująca emulsja Kueshi ( 7 ) okazała się być fajnym kremem nawilżającym, o właściwościach kojących i łagodzących, która z powodzeniem może zastąpić balsam po depilacji. Silikonową bazę pod makijaż Revers Cosmetics ( 8 ) musiałam wyrzucić, ponieważ pękła mi tubka, a zawartość zalała pół kosmetyczki... Wiecie już teraz skąd te porządki ;) O bazie, a także kilku innych kosmetykach marki pisałam w tym poście. Produkty Evree bardzo lubię i sobie chwalę i tak samo jest z upiększającym kremem pod oczy ( 9 ), który bliżej opisałam Wam we wrześniu, o tutajKolejną bazę, tym razem Smooth Your Face od Yoko ( 11 ) też musiałam wyrzucić z powodu wadliwego opakowania, z felerną pompką, która nie chciała dozować produktu... A zapowiadał się taki fajny kosmetyk. Błyszczyk do ust Vipera ( 12 ) zużyłam nawet nie wiem kiedy, co może świadczyć o tym, że jest wart polecenia. 
Lakier do włosów got2be ( 13 ) urzeka nie tylko swoim różowo-żółtym opakowaniem, ale też samym działaniem. Jest to lakier, który warto mieć w swojej łazience, bo potrafi porządnie utrwalić fryzurę bez sklejania włosów i czynienia z nich kasku. Szampon zwiększający objętość włosów Mediterranean ( 14 ) doczekał się swojej recenzji na blogu. Orzeźwiający żel pod prysznic Organic Shop ( 15 ) o mandarynkowym zapachu miał być fajnym produktem do mycia, a okazał się przeciętny. Przezroczysty, bez wyraźnego zapachu, z taką sobie pompką nie spełnił moich oczekiwań. O kremie na noc Aube ( 16 ) szykuję recenzję, proszę tylko o jeszcze chwilę cierpliwości. Dalej mamy jeden z moich najukochańszych podkładów, czyli Healthy Mix Bourjois ( 17 ), którego zużyłam już chyba z cztery buteleczki. Pojawił się też w moich makijażowych ulubieńcach minionego roku. Do tej pory nie wiem jak to się stało, że jego recenzja jeszcze nie pojawiła się na blogu? Muszę to szybko nadrobić, bo zasługuje na własny wpis :) W intensywnie regenerującym szamponie Biovax ( 18 ) podoba mi się jego opakowanie w postaci tubki stojącej do góry nogami. Samo działanie też nie jest złe, ale po tym szamponie włosy dość szybko się przetłuszczają, nie ma on tendencji do utrzymania ich świeżości na dłużej. Maska do włosów Beaute Marrakech ( 19 ) zawiera wiele drogocennych składników, które są błogosławieństwem dla włosów. Maska świetnie odżywia i nawilża włosy, dodaje im blasku oraz znacząco ułatwia ich rozczesywanie. Pieniący się żel do mycia twarzy z luffą -417 ( 20 ) znalazłam w jednym z ostatnich Shiny Boxów. Oprócz bardzo wysokiej ceny, nie ma w nim niczego szczególnego. 
Nie mam pojęcia skąd się u mnie wzięła pomadka Hean ( 21 ), ale jakoś nie przypadła mi ona do gustu. Ma ładne opakowanie, nie zalatujące tandetą, ale ona sama jest ciężka na ustach, a poza tym ma brzydki, chemiczny zapach, który długo się utrzymuje i po prostu drażni. Dlatego w końcu ją wyrzuciłam, tak samo jak szminkę Golden Rose ( 22 ), którą chyba od kogoś dostałam, a wylądowała do kosza, bo jej kolor nie był jednak moim kolorem. Normalizujący peeling do twarzy Vianek ( 23 ) zużyłam z przyjemnością i już żałuję, że się skończył. Spełnił wszystkie obietnice producenta, a poza tym ma fajną kremową konsystencję, mnóstwo drobinek korundu, który dobrze ściera martwy naskórek, pozostawiając skórę gładką, nawilżoną i miękką w dotyku. Serum na noc Aube ( 24 ) niedługo doczeka się swojej recenzji. Tusz do rzęs  BigVolume od Eveline ( 25 ) jest całkiem fajną maskarą, ale ma bardzo dużą szczoteczkę, z którą trzeba nauczyć się pracować. Z żelem do brwi Bell ( 26 ) trzeba uważać, bo jest bardzo mokry i jeśli jego nadmiaru nie wytrzemy o rant opakowania, to efekt który uzyskamy nie będzie nam się podobał. Dokładniej opisałam ten produkt w tej oto recenzji. Maskara pogrubiająca i stymulująca wzrost rzęs od Wibo ( 27 ) jest bardzo dobrze znana w blogosferze, a przy tym jest jedną z moich ulubionych. Używam jej już kilka lat i naprawdę mogę ją polecić. Błyszczyk do ust Freedom ( 28 ) kupiłam za grosze w Pepco. Jest świetny! Ma cudowny waniliowy zapach, nie klejącą konsystencję, a efekt jaki daje na ustach jest bardzo kuszący :D Żałuję, że nie kupiłam więcej jego sztuk :P Pomadka do ust w kredce Lovely ( 29 ) to kosmetyczka porażka w tandetnym opakowaniu. Kompletnie się u mnie nie sprawdziła i bez żalu ją wyrzuciłam. Błyszczyk do ust Bell ( 30 ) bardzo polubiłam, chociaż jest bardzo gęsty i czasami lubi się kleić. Matowa pomadka do ust w płynie HD Matte Inglot ( 31 ) towarzyszyła mi w dniu ślubu i mam do niej swego rodzaju sentyment ;) Niestety, musiałam ją wyrzucić, ponieważ mocno rozwarstwia się i straciła na swoich właściwościach. Tak samo stało się w przypadku pomadki Rouge Edition Aqua Laque od Bourjois ( 32 ), która też została wyrzutkiem. Miałam ją w kolorze nr 08, czyli Babe Idole, który bardzo mi przypasował. O korektorze- kamuflażu Revers Cosmetics ( 33 ) pisałam już recenzję, zainteresowanych odsyłam do tego postu. Jego opakowanie do złudzenia przypomina to, w którym dostajemy kamuflaż Catrice. Dwie pomadki Velvet Matte od Golden Rose ( 34 ) to ostatnie moje produkty z dzisiejszego denka. Z kilku posiadanych odcieni udało mi się zużyć dwa: 05 oraz 31. 

Uff, dużo tego się nazbierało w tak krótkim miesiącu :P
Copyright © 2016 MintElegance , Blogger