Listopadowe denko jest tak małe, że nawet zmieściło się na jednym zdjęciu :P Pierwszymi produktami, które udało mi się zużyć w tym miesiącu to płyny cleaner oraz remover Claresa ( 1 i 2 ). Dostępne są tylko w buteleczkach o pojemności 100 ml, a szkoda, bo przydałyby się większe. Dalej mamy tusz do rzęs 2000 Calorie od Max Factor ( 3 ), o którym pisałam na blogu dawno, dawno temu: klik. Jest to jedna z moich ulubionych maskar. Utrwalacz makijażu Inglot ( 4 ) jest hipoalergiczny i nie zawiera alkoholu. Ten fixer był ze mną ponad rok, bo kupiłam go w dniu ślubu :) Serum do twarzy na dzień Aube ( 5 ) trochę mnie zapchało, ale o tym w recenzji, która mam nadzieję ukaże się do końca roku. Naturalna pomadka do ust Lily Lolo w kolorze Intense Crush ( 6 ) doczekała się swojej recenzji na blogu: klik. Top no wipe Semilac ( 7 ), czyli ten bez przemywania, to mój ulubiony top. Drugą buteleczkę już mam w pogotowiu :) Szampon do włosów z magiczną mocą glinki Elseve ( 8 ) kupiłam z ciekawości. Dosyć fajnie sprawdził się na moich włosach. Porządnie myje i oczyszcza włosy oraz skórę głowy, nie podrażniając jej. Ma fajną konsystencję i przyjemny zapach. Nie przetłuszcza włosów, nie obciąża ich, za to dodaje im miękkości i gładkości. Kremowy żel pod prysznic Luksja ( 9 ) miał świetny, owocowy zapach, który bardzo uprzyjemniał prysznice. Plusem żelu jest to, że nie wysusza skóry. A o kremowym peelingu do ciała Mediterranean ( 10 ) niedługo pojawi się recenzja :)
06:39:00
06:40:00
Recenzja: Olejowy syndet do mycia twarzy OilAge, Dermedic
Obietnice producenta:
Olejowy syndet do mycia twarzy zmywa makijaż i wszelkie zanieczyszczenia z wrażliwej skóry twarzy, szyi i dekoltu. Tworzy warstwę okluzyjną na naskórka i chroni go przed wpływem zanieczyszczonego środowiska. Unikatowe połączenie izoflawonów sojowych z olejami z wiesiołka, awokado i soi w kompleksie TriOleum zapewnia efektywną pielęgnację przeciwstarzeniową również podczas codziennego oczyszczania skóry. Po zastosowaniu syndet pozostawia skórę odżywioną, gładką, miękką i elastyczną.
Składniki: Aqua, Decyl Glucoside, Sodium Lauroyl Sacrosinate, Cocamidopropyl Hydroxysultaine, Cocamidopropyl Betaine, Glycerin, PEG-150 Pentaerythritl Tetrastearate, PPG-2 Hydroxyethyl Cocamide, Glycine Soja Seed Extract, Propylene Glycol, Sorbitol, Polyquaternium-7, Glycine Soja Oil, Oenothera Biennis Oil, Persea Gratissima Oil, Allantoin, Citric Acid, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Parfum, CI 15985.
Butelka o pojemności 200 ml, w zależności od apteki, kosztuje w granicach 25,00-37,00 zł
Moim zdaniem:
Robiąc kiedyś zakupy w aptece moją uwagę przykuła buteleczka skrywająca w sobie płyn w kolorze miodu. Okazało się, że jest to nowość marki Dermedic, czyli syndet do mycia twarzy z serii OilAge. Pewnie zapytacie, co to takiego ten syndet jest? Odpowiadając najprościej jak się da, jest to preparat myjący, ale nie zawierający mydła, o neutralnym pH i nadający się do każdego rodzaju skóry. Jeśli jesteście ciekawe, jak taki syndet sprawdził się na mojej prawie trzydziestoletniej i mieszanej cerze, to zapraszam do dalszej lektury posta :)
Standardowo zaczniemy recenzję od spraw 'technicznych", a więc opakowania, zapachu i konsystencji. Opakowanie jakie jest każdy widzi. To prosta, przezroczysta butelka o pojemności 200 ml, zakończona klasyczną pompką, która działa bez zarzutu, aplikując odpowiednią ilość kosmetyku. Konsystencja syndetu jest faktycznie olejowo- żelowa, jednak moim zdaniem bliżej mu do żelu niż olejku. Kosmetyk ma piękny miodowy kolor. Zapach określiłabym jako neutralny, nieco syntetyczny, nie drażniący jednak nosa i mało wyczuwalny.
Aby dokładnie oczyścić twarz i dodatkowo jeszcze szyję, używam przeważnie dwóch pompek syndetu. W kontakcie z wodą preparat pieni się, ale niezbyt mocno. Zostawiam go na chwilę na skórze i biorę się za coś innego, np. depilacje, ale nie zawsze jest to dobry pomysł, bo czasami spływa i dostaje się do oczu ( szczypiąc przy okazji ) lub do buzi, pozostawiając gorzkawy posmak :P Syndetem zastąpiłam tradycyjny żel do mycia buzi i używam go wieczorem. Zauważyłam, że bardzo dobrze radzi sobie z domywaniem makijażu oraz tych wszystkich innych zanieczyszczeń, które nagromadziły się w ciągu dnia. Odświeża i oczyszcza skórę tak dobrze, że ta aż skrzypi z tej czystości. Jest przy tym niezwykle delikatny i łagodny, więc sprawdzi się u osób z suchą lub wrażliwą skórą. Tak jak obiecuje producent, kosmetyk pozostawia skórę bardziej miękką, gładszą i odżywioną. Nie ściąga jej nie wysusza, nie jest też komedogenny, więc bez obaw mogą go stosować osoby z cerą taką, jak moja, czyli skłonną do niedoskonałości. Nie ma wpływu na zmniejszenie ich ilości, ale nie to jest jego zadaniem.
W skład serii OilAge, oprócz przedstawionego syndetu, wchodzą jeszcze dwa kremy do twarzy przywracające gęstość skórze na dzień i na noc oraz krem przeciwzmarszczkowy pod oczy. Ogólnie jest to linia kosmetyków przeznaczona do pielęgnacji skóry dojrzałej i wrażliwej, mająca opóźnić i złagodzić objawy starzenia. Moja skóra polubiła się z tym syndetem i mam nadzieję, że jego używanie faktycznie opóźni chociaż odrobinę starzenie się mojej skóry, pozwalając jej tym samym dłużej zachować młody wygląd. Mam prawie trzy dychy na karku i jest to już chyba najwyższa pora na zadbanie o skórę pod kątem przeciwzmarszczkowym, dlatego oprócz tego syndetu mam jeszcze z tej serii krem na noc, o którym też napiszę na blogu.
06:41:00
Drogi Święty Mikołaju, czyli zimowa wishlista
O ile mnie pamięć nie myli w tym roku na blogu nie ukazała się ani jedna lista z moimi zachciewajkami. Pomyślałam więc, że przedmikołajkowy i przedświąteczny okres to idealny moment na opublikowanie listy (nie) kosmetycznych rzeczy, które chciałabym znaleźć pod choinką, bo przecież byłam taaaka grzeczna :D
Pierwszą rzeczą, którą chciałabym zostać obdarowana, jest torebka w stylu tej od Micheala Korsa. Bardzo podoba mi się jej fason i od jakiegoś czasu poszukuję takiej, ale nie za milion monet, jak model Jet Set Travel ;) Prawdę powiedziawszy, chętnie widziałabym w swojej szafie dwie takie torebki, jedną w kolorze nude i drugą właśnie czarną, jak na zdjęciu wyżej. Kolejna rzecz to ciepłe kapcie z mordką psa, kota lub innego misia :D Do takich łapci mam ogromną słabość i przeważnie co roku kupuję sobie ich nową parę. Pozostając jeszcze w tematyce mody to od długiego już czasu marzy mi się także bluza wyszywana cekinami. Nie koniecznie cała, jak na zdjęciu, bo podobają mi się też takie z samymi cekinowymi rękawami lub przodem. Mam nadzieję, że w końcu uda mi się taką znaleźć. Nie wierzę, że to powiem, ale kosmetyków mam Ci w brud :P i jedyne co chciałabym dostać od Świętego Mikołaja to lakiery hybrydowe z najnowszej serii Business Line od Semilaca, które bardzo, ale to bardzo mi się podobają. Kolejna rzecz to prostownica. Moja ma już swoje lata i zaczyna się psuć, dlatego też powoli rozglądam się za nową. Wśród modeli dostępnych w sklepach zainteresowała mnie między innymi Kreatin Therapy od Remingtona. Poszukuję również nowego pędzla do pudru, bo mój poprzedni jest już dość wiekowy i przydałoby się go zastąpić. Na koniec zostawiłam trzy książkowe pozycje, które koniecznie, ale to koniecznie muszę mieć. To najnowsze powieści jednych z moich ulubionych autorów, mianowicie "Czarownica" Camilii Lackberg, "W domu" Harlana Cobena oraz "Hotel pod jemiołą" Richarda Paula Evansa.
A Wy byłyście grzeczne w tym roku i napisałyście listy do Św. Mikołaja :D?
07:12:00
Akcesoria kosmetyczne od Dongeal
Dzisiaj przygotowałam dla Was recenzję trzech kosmetycznych akcesoriów marki Donegal. Jest to marka, którą na pewno znajdzie- pewnie nieraz i nie dwa spotkałyście się z nią w drogeriach lub w naszej blogosferze, albowiem jest to marka, która na rynku istnieje już wiele, wiele lat. Dokładnie 25, jakby kogoś to bardzo nurtowało :) Znana jest nie tylko w naszym rodzimym kraju, ale też na świecie, np. w Grecji i Estonii. Przez kilka ostatnich tygodni testowałam trzy gadżety tej marki, mianowicie gąbeczkę do makijażu, szczotkę do włosów oraz myjkę do twarzy, ale nie są to wszystkie znane mi produkty Donegal, albowiem u mnie w kosmetyczce znajdzie się też między innymi pędzelek do brwi czy pęseta :)
Recenzję zaczniemy od gąbeczki do makijażu Blending Sponge Super Soft z serii Jungle, która w sklepie internetowym Donegal kosztuje dokładnie 14,99 zł. Gąbeczka ma postać obłego, zaokrąglonego stożka. Jej kolor można nazwać albo spraną pomarańczą albo delikatnym morelowym, co kto woli :P Mam kilka gąbeczek do makijażu i w porównaniu z innymi Blending Sponge Super Soft jest bardzo plastyczna, mięciutka i puszysta. Jej struktura też się nieco różni od gąbeczek innych producentów, albowiem nie jest tak zbita, poza tym widać w jej budowie maciupeńkie dziureczki, przez które, tak mi się wydaje, gąbeczka spija więcej podkładu niż inne. Przed zaaplikowaniem podkładu gąbeczkę spryskuje wodą, w chusteczkę higieniczną odciskuje jej nadmiar i dopiero maczam ją w podkładzie. Jej podstawą, czyli szerszą częścią, nakładam podkład na całą twarz, a wąskim czubkiem aplikuje korektor na niedoskonałości, które chcę ukryć oraz pod oczami, chcąc zniwelować nieco worki i cienie. Gąbeczka dobrze rozprowadza podkład czy korektor po skórze, nie tworząc smug ani zacieków, zapewniając ładne, jednolite krycie. Jednym słowem, pracuje mi się z nią bardzo dobrze i uważam, że jest to fajna alternatywa dla dużo droższych gąbeczek.
Teraz pora na napisanie kilku zdań o zamykanej szczotce do włosów, której cena wynosi 14,89 zł. W zestawie ze szczotką jest przezroczyste etui, dzięki któremu szczotkę możemy nosić w torebce i mieć ją zawsze pod ręką. Sama szczotka jest czarna, ma fioletową obramówkę, a na jej grzbiecie widnieje nazwa producenta. Wydaję mi się, że jest pusta w środku, albowiem podczas czesania włosów wydaje jakieś takie głuche dźwięki :P Jest bardzo dobrze wyprofilowana, dzięki czemu świetnie leży w dłoni. Poza tym jest leciutka jak piórko, a gabarytowo też nie zajmuje wiele miejsca. Producent wspomina o dwóch długościach igieł, ale ja chyba ślepa jestem, bo według mnie wszystkie mają taką samą długość :P Nie są ostro zakończone, więc przyjemnie masują skórę głowy, a to podobno poprawia jej ukrwienie i przez to włosy mniej wypadają. Nie wiem, nie zaprzeczam i nie potwierdzam, bo tego problemu od dłuższego czasu już nie mam. Szczotka gładko wchodzi we włosy, nieważne czy są świeżo umyte czy wysuszone, ale co ważniejsze nie szarpie ich, nie ciągnie ani nie wyrywa. Ogólnie bardzo dobrze radzi sobie z rozczesywaniem moich włosów, które są gęste i sięgają do ramion.
I ostatni produkt, czyli myjka do twarzy z mikrofibry, która kosztuje 10,29 zł. Ma kształt prostokątnej ściereczki w kolorze pastelowo- niebieskim. Nie jest za mała, albowiem swoją powierzchnią zakrywa całą moją twarz. Jest mięciutka i puszysta jak dziecięcy kocyk :D, a przez to bardzo przyjemna w użytkowaniu. Stosować ją można zarówno na sucho ( jako ręcznik do twarzy ), jak i na mokro, do zmywania makijażu czy maseczek- można zmoczyć ją samą wodą lub też dodać żelu do mycia twarzy czy innego kosmetyku do demakijażu. Przyznam szczerze, że jakoś nie jestem przekonana do używania takich myjek na mokro do usuwania makijażu, dlatego też u mnie ta ściereczka pełni rolę ręczniczka do osuszania twarzy po demakijażu i oczyszczeniu skóry żelem czy olejkiem. Tak, do osuszania, a nie do wycierania- mimo iż myjka jest naprawdę mięciutka nie trę nią twarzy, tylko przykładam całą do buzi i miejscowo dociskam, aby wchłonęła wodę ( przez takie osuszanie zmniejszam do minimum możliwość powstania niedoskonałości oraz rozsiewania się bakterii po całej twarzy ). Muszę to robić dość długo, bo myjka bardzo słabo absorbuje wodę, a potem jeszcze wolniej schnie, co jest jej jedyną, ale też największą wadą.
Podsumowując, z wymienionych produktów Donegal jestem mniej lub bardziej zadowolona, aczkolwiek nie uważam, aby wszystkie były niezbędne w Waszych kosmetyczkach. Zdecydowanie najbardziej polubiłam się z gąbeczką, którą fajnie rozprowadza mi się podkład, nie mam zastrzeżeń do szczotki do włosów, ale drugiej myjki do mycia twarzy z mikrofibry sama sobie bym raczej nie kupiła.
09:08:00
Recenzja: Pomadka do ust w płynie Vivat Mat od Revers Cosmetics
Obietnice producenta:
Pomadka w płynie pozwalająca uzyskać spektakularny efekt wyraziście matowych ust. Dzięki kremowej konsystencji pomadkę nakłada się gładko jak błyszczyk, zapewniając ultramatowy, kryjący efekt. Vivat Mat delikatnie spulchnia usta dzięki czemu stają się one pełniejsze, a ich matowy kolor pozostaje na długi czas intensywny i nasycony.
5 ml kosztuje około 10,00 zł
Moim zdaniem:
Dawno już nie było na blogu recenzji szminki, dlatego w ten sobotni poranek zapraszam Was na wpis, w którym zaprezentuję pomadkę do ust w płynie Vivat Mat od Revers Cosmetics.
W niewielkim opakowaniu skrywa się pomadka o kremowej, aksamitnej konsystencji. Opakowanie wykonane zostało z plastiku, który nie jest najgorszej jakości, ale zawsze mogło być lepiej. Do pomadki został dobrany ukośnie ścięty pędzelek, który jest mięciutki i ogólnie rzecz biorąc dobrze maluje się nim usta. Nabiera jednak zbyt dużo produktu, więc przed nałożeniem pomadki muszę pamiętać o tym, aby wytrzeć jej nadmiar.
Pomadka do ust Vivat Mat dostępna jest w kilkunastu odcieniach, do mnie trafił kolor nr 08- przynajmniej tak myślę, bo napisy z nalepki starły się, a wcześniej nie zdążyłam sprawdzić... Nie mniej jednak jest to chłodny, przygaszony róż, lekko wpadający w ciemny fiolet. Kolor iście jesienny, ale właśnie w takich odcieniach czuję się dobrze :) Pomadka nie jest jakoś super napigmentowana, więc tym samym trzeba troszkę się napracować, aby pokryła usta jednolitą warstwą koloru. Kosztuje przysłowiowe grosze, bo około 10,00 zł, a naprawdę pozytywnie zaskakuje. Jak za tak niską cenę, to nie mam jej nic większego do zarzucenia. Kolor szybko zasycha na ustach i nie tworzy na wargach skorupy. Wygląda ładnie i naturalnie, a efekt jaki pozostawia na ustach jest taki półmatowy. Pomadka cechuje się taką sobie trwałością, bo nawet po godzinie od nałożenia potrafi zostawić ślady, np. na szklance. Nie obejdzie się więc bez poprawek w ciągu dnia, zwłaszcza jeśli coś jem lub piję. Można je jednak nanosić bez obawy, że dołożone warstwy będą się odznaczać. Pomadka nie podkreśla suchych skórek, nie ma też tendencji do wylewania się poza kontur warg. Po całym dniu noszenia jej na ustach nie odczuwam, aby w jakimkolwiek stopniu je wysuszała lub ściągała.
Podsumowując, pomadka Vivat Mat ma swoje plusy i minusy, jednak ze względu na niską cenę można przymknąć oko na jej pewne mankamenty. Ja chyba pokuszę się o sprawienie sobie jeszcze jednego kolorku ;)
07:19:00
Peeling do ust o zapachu poziomki, Evree
Markę Evree znam od dawna i cieszę się, że stale poszerza swój asortyment, bo robi to naprawdę dobrze. Moim ostatnim zakupem marki jest cukrowy peeling do ust o zapachu poziomki. Rzadko kupuję takie produkty do pielęgnacji ust, ale tym razem coś mnie podkusiło- najprawdopodobniej jakaś promocja :P I uwaga, będzie spoiler, był to bardzo dobry zakup.
Peeling do ust otrzymujemy w małym, szklanym słoiczku o pojemności 10 g. Ma szeroki otwór przez który łatwo wydobyć produkt, ale zawsze nabieram go na palec zbyt dużo, więc siłą rzeczy co nieco się zmarnuje. Przydałoby się trochę inne rozwiązanie, ale gdybyście mnie zapytały jakie, to bym nie wiedziała :P Chociaż po chwili zastanowienia wydaję mi się, że lepszym pomysłem byłby sztyft, tak jak w przypadku peelingującej pomadki do ust Sylveco. Sam produkt jest różowego koloru i w jego konsystencji widać wiele kryształków cukru. Mam zastrzeżenia do zapachu, albowiem nie jest to aromat słodkiej, soczystej poziomki, tylko takiej sztucznej i chemicznej. Nie drażni jednak nosa, nie przyprawia o ból głowy, więc przymykam nieco oko na tą niedoskonałość.
Peeling Evree jest mieszaniną składników aktywnych, takich jak: cukier, roślinna wazelina, olej rycynowy, masło mango oraz olej avocado. Kryształków cukru jest naprawdę dużo, więc peeling można uznać za jeden z mocniejszych, dlatego jeśli Wasze usta są wrażliwe i podrażnione, zwracajcie uwagę na to, aby wykonywać naprawdę delikatny ich masaż. Peeling nakładam na usta palcem, dokładnie rozsmarowuję i zostawiam na chwilę, aby zawarte w nim olejki wchłonęły się mocniej w usta. Na koniec pocieram wargą o wargę, wykonując ponowny masaż ust, a pozostałości wycieram chusteczka higieniczną. Po takiej kuracji ust są bardzo dobrze odżywione i nawilżone, niesamowicie gładkie i mięciutkie, a suche skórki odchodzą w zapomnienie. Są lepiej ukrwione, a więc optycznie wyglądają na wydatniejsze, a ich kolor na intensywniejszy. Peeling ust wykonuję raz- dwa razy w tygodniu, dzięki czemu moje usta są zawsze zadbane i przygotowane na nałożenie kolorowej pomadki.
Peeling kupiłam w Rossmannie, bodajże za około plus minus 14,00 zł. Tak jak w wielu innych produktach marki i w tym peelingu nie znajdziemy parabenów, sls ani olejów mineralnych. Peeling występuje jeszcze w wersji pomarańczowej. Widziałam też, że są także balsamy do ust o tych dwóch zapachach, które prędzej czy później też pewnie wypróbuję ;)
08:10:00
Efekt maksymalnej objętości i maksymalnego wydłużenia rzęs, czyli recenzja tuszy Mystik Warsaw z wymiennymi szczoteczkami
Kilkanaście tygodni temu udało mi się zostać jedną z testerek tuszy do rzęs Mystik Warsaw, które kupić można w internetowej drogerii Kontigo. Przyznam Wam, że zawartość przesyłki nieco mnie zaskoczyła. Nie tym, że dodatkowo otrzymałam piękne pigmenty do oczu, które już Wam zdążyłam pokazać ( klik ), ale przede wszystkim tym, że tusze i szczoteczki zostały spakowane osobno! Serio, z takim mykiem jeszcze nigdy się nie spotkałam.
W zestawie do testowania były dwa tusze do rzęs, zapewniające dwa różne efekty: maksymalnej objętości i maksymalnego wydłużenia, oraz aż trzy szczoteczki: pogrubiająca z włosia i dwie silikonowe: jedna wydłużająca, a druga rozdzielająca. Początkowo dość sceptycznie podeszłam do takiego pomysłu, stukając się po głowie i myśląc sobie "po kiego czorta?", ale po przetestowaniu szczoteczek i tuszy we wszystkich możliwych kombinacjach okazało się, że ten manewr nie jest wcale taki głupi. Dzięki temu możemy wybrać spiralkę taką, jaką lubimy, jaką maluje nam się rzęsy najwygodniej, bez potrzeby skreślania na straty całego tuszu. Ja lubię malować rzęsy silikonowymi szczoteczkami i tej z włosiem używam właściwie najrzadziej. Z tych silikonowych zaś bardziej odpowiada mi pierwsza z lewej, chociaż ta środkowa też jest całkiem niezła. Obie ładnie rozdzielają i rozczesują rzęsy, nie są ostre i "nie drapią" rzęs.
Jeśli chodzi o same tusze, to jestem z nich zadowolona. Zbytnio nie różnią się od siebie konsystencją, nie są ani za mokre ani za suche. Są dobrze napigmentowane, fajnie aplikują się na rzęsy i są bardzo trwałe. Ich niewątpliwą zaletą jest to, że się nie rozmazują ani nie osypują w ciągu dnia. Maskara Voluminate pogrubia rzęsy, ale nie jest to efekt maksymalny, jak obiecuje producent. Jest to tusz do stosowania na co dzień, który ładnie podkreśli oko. Za to wersja Longevity tak cudownie wydłuża i jeszcze dodatkowo podkręca rzęsy, że z tych dwóch maskar właśnie ona została moim zdecydowanym ulubieńcem. Dzięki niej mam prawdziwą firankę rzęs, jak u modelek z kobiecych magazynów :D Plusem obu tuszy jest to, że nie podrażniają oczu i łatwo poddają się wieczornemu demakijażowi.
Kosmetyki Mystik Warsaw dostępne są tylko w drogerii Kontigo. Jest to jedna z marek własnych drogerii, pozostałe to Moia, Moov oraz Biolove. W ofercie Mystik Warsaw jest więcej rodzajów tuszy do rzęs niż te dwa przedstawione przeze mnie. Można je kupić z dobraną już szczoteczką lub bez, wybierając taką, którą najbardziej lubimy. Sam tusz kosztuje 20,00 zł, a wybrana szczoteczka 3,99 zł. W sumie tyle, ile standardowy, dobry tusz do rzęs.
06:42:00
Zużyte czy nie pozbywam się, czyli październikowy projekt denko
Z racji moich ostatnich porządków w kosmetykach w dzisiejszym projekcie denko pokaże niemało wyrzutków, stąd też inny tytuł posta niż zwykle ;) Pozwoliłam go sobie zaczerpnąć od Mamy z Różową Torebką, która na swoim blogu prowadzi serię postów pod takim samym tytułem już długi, długi czas. Na zdjęciach kosmetyki zdenkowane są wymieszane z wyrzutkami, których pozbyłam się z różnych powodów.
No to zaczynajmy, po kolei. O maśle do ciała Mediterranean ( 1 ) nie będę się rozpisywać, bo w listopadzie ( najpóźniej w grudniu ) pojawi się jego recenzja, z której wszystkiego się dowiecie. Pienista cukrowa pasta do ciała Organic Shop ( 2 ) to mój trzeci scrub do ciała marki. Kosmetyk fajny, ale zapachowo wypada średnio. O rewitalizującym toniku Kueshi ( 3 ) miałam napisać recenzję, ale w połowie buteleczki doszłam do wniosku, że właściwie nie ma o czym pisać... O kremach z serii Curatio Colyfine ( 4 i 10 ) pisałam na blogu na początku ubiegłego miesiąca, więc zainteresowanych zapraszam tutaj. Recenzja kuracji do dłoni Regenerum ( 5 ) też pojawiła się już na blogu i to nie tak dawno, bo raptem kilka dni temu. Skrócając ją do jednego zdania- kuracja w widoczny sposób poprawia kondycję skóry, dlatego warto ją zrobić chociażby przed imprezą ;) Odżywcza maska dodająca blasku Skin79 ( 6 ) to niestety wyrzutek, który ponad pół roku temu stracił termin ważności... Regenerująca emulsja Kueshi ( 7 ) okazała się być fajnym kremem nawilżającym, o właściwościach kojących i łagodzących, która z powodzeniem może zastąpić balsam po depilacji. Silikonową bazę pod makijaż Revers Cosmetics ( 8 ) musiałam wyrzucić, ponieważ pękła mi tubka, a zawartość zalała pół kosmetyczki... Wiecie już teraz skąd te porządki ;) O bazie, a także kilku innych kosmetykach marki pisałam w tym poście. Produkty Evree bardzo lubię i sobie chwalę i tak samo jest z upiększającym kremem pod oczy ( 9 ), który bliżej opisałam Wam we wrześniu, o tutaj. Kolejną bazę, tym razem Smooth Your Face od Yoko ( 11 ) też musiałam wyrzucić z powodu wadliwego opakowania, z felerną pompką, która nie chciała dozować produktu... A zapowiadał się taki fajny kosmetyk. Błyszczyk do ust Vipera ( 12 ) zużyłam nawet nie wiem kiedy, co może świadczyć o tym, że jest wart polecenia.
Lakier do włosów got2be ( 13 ) urzeka nie tylko swoim różowo-żółtym opakowaniem, ale też samym działaniem. Jest to lakier, który warto mieć w swojej łazience, bo potrafi porządnie utrwalić fryzurę bez sklejania włosów i czynienia z nich kasku. Szampon zwiększający objętość włosów Mediterranean ( 14 ) doczekał się swojej recenzji na blogu. Orzeźwiający żel pod prysznic Organic Shop ( 15 ) o mandarynkowym zapachu miał być fajnym produktem do mycia, a okazał się przeciętny. Przezroczysty, bez wyraźnego zapachu, z taką sobie pompką nie spełnił moich oczekiwań. O kremie na noc Aube ( 16 ) szykuję recenzję, proszę tylko o jeszcze chwilę cierpliwości. Dalej mamy jeden z moich najukochańszych podkładów, czyli Healthy Mix Bourjois ( 17 ), którego zużyłam już chyba z cztery buteleczki. Pojawił się też w moich makijażowych ulubieńcach minionego roku. Do tej pory nie wiem jak to się stało, że jego recenzja jeszcze nie pojawiła się na blogu? Muszę to szybko nadrobić, bo zasługuje na własny wpis :) W intensywnie regenerującym szamponie Biovax ( 18 ) podoba mi się jego opakowanie w postaci tubki stojącej do góry nogami. Samo działanie też nie jest złe, ale po tym szamponie włosy dość szybko się przetłuszczają, nie ma on tendencji do utrzymania ich świeżości na dłużej. Maska do włosów Beaute Marrakech ( 19 ) zawiera wiele drogocennych składników, które są błogosławieństwem dla włosów. Maska świetnie odżywia i nawilża włosy, dodaje im blasku oraz znacząco ułatwia ich rozczesywanie. Pieniący się żel do mycia twarzy z luffą -417 ( 20 ) znalazłam w jednym z ostatnich Shiny Boxów. Oprócz bardzo wysokiej ceny, nie ma w nim niczego szczególnego.
Nie mam pojęcia skąd się u mnie wzięła pomadka Hean ( 21 ), ale jakoś nie przypadła mi ona do gustu. Ma ładne opakowanie, nie zalatujące tandetą, ale ona sama jest ciężka na ustach, a poza tym ma brzydki, chemiczny zapach, który długo się utrzymuje i po prostu drażni. Dlatego w końcu ją wyrzuciłam, tak samo jak szminkę Golden Rose ( 22 ), którą chyba od kogoś dostałam, a wylądowała do kosza, bo jej kolor nie był jednak moim kolorem. Normalizujący peeling do twarzy Vianek ( 23 ) zużyłam z przyjemnością i już żałuję, że się skończył. Spełnił wszystkie obietnice producenta, a poza tym ma fajną kremową konsystencję, mnóstwo drobinek korundu, który dobrze ściera martwy naskórek, pozostawiając skórę gładką, nawilżoną i miękką w dotyku. Serum na noc Aube ( 24 ) niedługo doczeka się swojej recenzji. Tusz do rzęs BigVolume od Eveline ( 25 ) jest całkiem fajną maskarą, ale ma bardzo dużą szczoteczkę, z którą trzeba nauczyć się pracować. Z żelem do brwi Bell ( 26 ) trzeba uważać, bo jest bardzo mokry i jeśli jego nadmiaru nie wytrzemy o rant opakowania, to efekt który uzyskamy nie będzie nam się podobał. Dokładniej opisałam ten produkt w tej oto recenzji. Maskara pogrubiająca i stymulująca wzrost rzęs od Wibo ( 27 ) jest bardzo dobrze znana w blogosferze, a przy tym jest jedną z moich ulubionych. Używam jej już kilka lat i naprawdę mogę ją polecić. Błyszczyk do ust Freedom ( 28 ) kupiłam za grosze w Pepco. Jest świetny! Ma cudowny waniliowy zapach, nie klejącą konsystencję, a efekt jaki daje na ustach jest bardzo kuszący :D Żałuję, że nie kupiłam więcej jego sztuk :P Pomadka do ust w kredce Lovely ( 29 ) to kosmetyczka porażka w tandetnym opakowaniu. Kompletnie się u mnie nie sprawdziła i bez żalu ją wyrzuciłam. Błyszczyk do ust Bell ( 30 ) bardzo polubiłam, chociaż jest bardzo gęsty i czasami lubi się kleić. Matowa pomadka do ust w płynie HD Matte Inglot ( 31 ) towarzyszyła mi w dniu ślubu i mam do niej swego rodzaju sentyment ;) Niestety, musiałam ją wyrzucić, ponieważ mocno rozwarstwia się i straciła na swoich właściwościach. Tak samo stało się w przypadku pomadki Rouge Edition Aqua Laque od Bourjois ( 32 ), która też została wyrzutkiem. Miałam ją w kolorze nr 08, czyli Babe Idole, który bardzo mi przypasował. O korektorze- kamuflażu Revers Cosmetics ( 33 ) pisałam już recenzję, zainteresowanych odsyłam do tego postu. Jego opakowanie do złudzenia przypomina to, w którym dostajemy kamuflaż Catrice. Dwie pomadki Velvet Matte od Golden Rose ( 34 ) to ostatnie moje produkty z dzisiejszego denka. Z kilku posiadanych odcieni udało mi się zużyć dwa: 05 oraz 31.
Uff, dużo tego się nazbierało w tak krótkim miesiącu :P
06:43:00
Gadżeciara, czyli mam dwa nowe etui na telefon ;)
Są rzeczy, do których długo się przekonuje, ale gdy już to się stanie, to potrafię się w tym zatracić bez opamiętania. Przykłady mogę mnożyć: wiele czasu zabrało mi wprowadzenie olejków do pielęgnacji mojej cery, a teraz nie wyobrażam sobie, aby ich nie wykorzystywać, np. w demakijażu. Tygodniami zastanawiałam się nad założeniem Instagrama, a dziś można powiedzieć, że jestem od niego uzależniona ;) Długo też uważałam, że etui na telefon nie jest mi potrzebne, a teraz zmieniam je jak rękawiczki :P Najnowsze "wdzianka" na mojego Samsunga przyszły do mnie przed weekendem i są tak ładne, że muszę się nimi pochwalić :D
Nowe case na telefon zamówiłam na stronie Etuo.pl, która oferuje szeroki wybór etui, szkieł i folii na wszystkie możliwe telefony. Oczywiście długo zastanawiałam się, które wybrać, bo spodobała mi się znaczna większość :D A sklep oferuje dodatkowo usługę samodzielnego zaprojektowania etui. Po godzinie udało mi się w końcu zdecydować na marmurkowe etui z elementami złota i różu, które pochodzi z kolekcji Chic Design oraz na drugie z wizerunkiem kobiecych drobiazgów z kolekcji Fashion. Na InstaStories mogłyście zobaczyć, jak ładnie zostały zapakowane: owinięte w celofan, przewiązany wstążeczkami ze spersonalizowaną wizytówką. Taka drobnostka, a jak cieszy i pozytywnie wpływa na wizerunek sprzedawcy :) Obudowy są silikonowe i giętkie. Idealnie dopasowują się do telefonu i są banalnie łatwe w założeniu. Niewątpliwą ich zaletą są również odpowiedniej wielkości wycięcia na słuchawki czy ładowarkę, dzięki czemu nie trzeba ściągać etui z telefonu, aby go naładować.
Oba etui nie dość, że chronią mój telefon przed uszkodzeniami i cieszą moje oko, bo naprawdę przepięknie wyglądają, to jeszcze są bardzo fotogeniczne, więc pewnie nieraz zagoszczą na moich zdjęciach :D
Na koniec mam dla Was dobrą wiadomość: na hasło "blogznizka" otrzymacie bezterminowy kod rabatowy -10% na zakup etui, szkieł i folii w sklepie Etuo :)
08:45:00
Nowości kosmetyczne w październiku
Nie chcę mi się wierzyć, że już jest listopad, a do Świąt pozostało tylko kilka tygodni! Z drugiej jednak strony bardzo mnie to cieszy, bo im bliżej końca roku, tym bliżej do naszej wyprowadzki do naszego mieszkanka :D, którą planujemy na pierwsze miesiące nowego roku. Tylko czy ja w tych naszych trzech pokojach pomieszczę się z tymi moimi wszystkimi kosmetykami, których z miesiąca na miesiąc bardziej przybywa niż ubywa? :P
Pierwsze z październikowych nowości mogłyście już obejrzeć u mnie na blogu. Recenzja monohybrydowego lakieru do paznokci ( klik ) ukazała się raptem kilkanaście dni temu. Lampa-mostek była w zestawie. To moja druga lampa o takim kształcie- jak pisałam w recenzji, pierwsza wytrzymała rok, mam nadzieję, że ta wytrwa trochę dłużej.
O kuracji do dłoni oraz serum do ust Regenerum też już zdążyłam napisać na blogu parę dni temu ( klik ). Oba produkty dobrze się u mnie sprawdziły i tym osobom, którym nie chce się czytać recenzji ( chociaż mam nadzieję, że nikt taki się nie znajdzie :P ), mogę powiedzieć, że warto je wypróbować na własnej skórze, zwłaszcza kurację do dłoni.
Nie wiem czemu, ale jeden z moich ulubionych płynów micelarnych, ten z Green Pharmacy, zaczął podrażniać mi oczy, więc na szybko musiałam kupić coś innego do wieczornego demakijażu. Zdecydowałam się na dwufazowy płyn z Mixy, którego recenzja w niedługim czasie pojawi się na blogu. Dodatkowo, podczas zakupów internetowych, wrzuciłam jeszcze do wirtualnego koszyczka dwie pomadki w kredce Smart Lips Golden Rose oraz matową szminkę w płynie Delia. W końcu mazideł do ust nigdy dość ;)
Moja silna wola jest jednak dość słaba, a już na pewno nie jest odporna na rossmannowskie promocje, co widać na załączonym zdjęciu :P Mimo niekończących się zapasów kosmetyków do makijażu, zdecydowałam się kupić kolejne i to wcale nie tak mało, jak zakładam, że kupię... Oprócz podkładów z Bielendy wszystkie pozostałe produkty, czyli: baza pod pomadkę Eveline, fixer Lirene, tusz, puder oraz korektor AA WingsOfColor i pomadka Max Factor, to dla mnie zupełne nowości. Na razie wypróbowałam tylko bazę pod pomadkę Eveline i mogę Wam zdradzić, że jest świetna!Zawartości październikowego ShinyBoxa pokazałam w ostatnim poście. Jest dużo lepiej niż we wrześniu i mam nadzieję, że poziom październikowego boxa utrzyma się w listopadzie, grudniu, styczniu, itd. ;)
Co prawda wiesiołek, malinowa herbatka oraz kubek w sweterku nie są kosmetykami, ale mimo to chciałam Wam pokazać, że taki miły upominek otrzymałam do Oleofarm.
Więcej nowości nie pamiętam i za żadne nie żałuję :D
09:33:00
Shiny Box "Think Pink"
Od lat październik jest miesiącem walki z rakiem piersi, której międzynarodowym symbolem jest różowa wstążka. Taką samą różową wstążeczkę znajdziemy na najnowszym Shiny Box'ie, który patronuje tej idei i którego hasłem przewodnim jest "Think Pink". Shiny zadbało o to, aby poszerzyć wiedzę swoich klientek wartościowymi artykułami w ShinyMag, które poruszają tematykę szeroko pojętej pielęgnacji i zdrowia kobiecych piersi. W gazetce przeczytamy o tym jak piersi są zbudowane i jak możemy poprawić ich wygląd, jak prawidłowo dobrać biustonosz, jak wykonać samokontrolne badanie piersi oraz poznamy też historię różowej wstążki.
Może jeszcze pamiętacie, że zawartość wrześniowego pudełka, delikatnie mówiąc, rozczarowała mnie. W tym miesiącu jestem ogromnie zadowolona z tego, co znalazłam w swoim boxie i choćbym chciała, to naprawdę nie mam się do czego przyczepić, bo każda rzecz z pudełka bardzo mi się podoba i na pewno ją wykorzystam! Październikowy Shiny Box skrywa w sobie aż siedem pełnowymiarowych produktów plus tylko jedną próbkę oraz katalog Avon, który przejrzałam od pierwszej do ostatniej strony i nawet zrobiłam wstępną listę zakupów :P Shiny Box zadbało o to, aby w pudełku znalazły się nie tylko kosmetyki, ale też fajny gadżet, umilający jesienne wieczory oraz pyszna przekąska.
Prezentację pudełka zaczniemy od jedynej próbki i jedynego kosmetyku w saszetce oraz od czegoś słodkiego. Próbka kremu na rozszerzone naczynka krwionośne od Charmine Rose posłużyła u mnie jako krem do rąk, ponieważ problemu z naczynkami nie mam. Produktem wymiennym od 7thHeaven okazały się być oczyszczające plastry na nos w ilości sztuk trzech. Zawarty w nich naturalny węgiel ma wchłaniać nadmiar sebum, wyciągać zanieczyszczenia oraz oczyszczać martwe komórki skórne. Brzmi obiecująco, ale i tak sprawdzę na własnym nosie jak zapewnienia producenta mają się do rzeczywistości ;) W swoich boxach mogłyście trafić jeszcze albo na oczyszczającą maskę węglową lub na owocowy peel off. Z plastrów jestem bardzo zadowolona, bo już od dłuższego czasu chciałam je wypróbować. Wspomnianą słodką przekąską jest batonik owocowy baton z orzechami o smaku jabłka z cynamonem od samej Ani Lewandowskiej! Batony Food By Ann widziałam już wcześniej w kilku sklepach, ale jakoś nigdy mnie do nich nie ciągnęło. Nie wiem czemu, bo ten, który był w moim Shiny Box'ie jest przepyszny i mam ochotę na inne jego wersje smakowe, których jest aż jedenaście, w tym tak nietypowe połączenia smaków jak truskawka i burak ;) Na uwagę zasługuje skład batona, w którym mamy tylko daktyle, suszone jabłko, orzechy nerkowca, orzechy brazylijski i cynamon, który mimo iż plasuje się na ostatniej pozycji w składzie, jest naprawdę mocno wyczuwalny w smaku.
Jedynym niekosmetycznym produktem z pudełka jest świeca zapachowa w szkle Bispol. O tej porze roku uwielbiam świece zapachowe, za ich ciepło i klimat, jaki potrafią stworzyć. Bardzo się cieszę, że znalazła się w Shiny Box'ie, bo na pewno wypalę ją do samego końca. Tym bardziej, że podoba mi się jej zapach Diamond Chic, który jest taki otulający i kojący. Jestem ciekawa czy pozostałe zapachy tej świecy, które były w innych boxach, też tak ładnie pachną? Dalej mamy nawilżający krem do ciała skandynawskiej marki Barnangen, której kosmetyki dostępne są w Rossmannie. Nie wiem jak ja patrzyłam po drogeryjnych półkach, że nigdy go nie widziałam :P Krem na neutralny zapach, ale bardzo przyjemny i delikatny. Jego konsystencja jest bardzo gęsta i treściwa, mimo to łatwo rozprowadza się po skórze. Póki co kremu użyłam raz, więc za wiele o nim się wypowiedzieć nie mogę, ale pierwsze wrażenie zrobił na mnie bardzo dobre.
Szminkę do ust, zwłaszcza matową, przyjmę zawsze z otwartymi ramionami :D Jestem nimi nienasycona, dlatego ogromnie ucieszyła mnie pomadka w płynie Mark, która jest nowością w ofercie Avon. Jeszcze nie pomalowałam nią ust, ale z tego co o niej przeczytałam powinna być bardzo dobrze napigmentowana, trzymać się na ustach przez wiele godzin nie wysuszając ich oraz podkreślać je bez rozmazywania się. W moje ręce trafił odcień Irresistible, który jest przepięknym odcieniem przygaszonej czerwieni. Szminka ma płynną postać, występuje w wersji matowej i błyszczącej, a każda z nich w aż dziesięciu odcieniach. W katalogu, który został dołączony do boxa obejrzałam sobie wszystkie kolory i no cóż, kilka jeszcze wpadło mi w oko :P Dalej mamy odżywkę- wcierkę do włosów z wyciągiem z bursztynu Jantar, której zadaniem jest między innymi wzmocnić i zregenerować włosy oraz przywrócić im witalność. Produkty marki znam tylko z blogów, sama nigdy żadnego nie kupiłam. W składzie odżywki- wcierki mamy bursztyn, biotynę, argininę, witaminy A, E i F oraz niacynamid i d-pantenol. Z informacji z tyłu opakowania wynika, że powinno się ją stosować codziennie przez minimum cztery tygodnie, a potem profilaktycznie dwa razy w tygodniu. Buteleczka o pojemności 100 ml zakończona jest atomizerem, który rozpyla gęstą mgiełkę, więc z aplikowaniem odżywki na włosy i skórę głowy nie powinno być problemów. I ostatnim już kosmetykiem jest hydrożelowa maska na twarz Efektima, która jest wymienna z produktami DermoFuture: maską-kremem wybielającym, przeciwzmarszczkowym kremem naprawczym ze śluzem ślimaka lub perfekcyjnym kremem na noc z witaminą C. Należy ją nałożyć na twarz na min. 30 minut, a ona w tym czasie wizualnie odmłodzi skórę, intensywnie nawilży, uelastyczni oraz poprawi wygląd i napięcie skóry ;)
W październiku ekipa Shiny Box powinna dostać ogromne brawa i to jeszcze na stojąco, bo stworzyła naprawdę fantastyczne pudełko, na wysokim poziomie. Z każdego produktu cieszę się tak samo mocno, chociaż zdecydowanymi perełkami tego boxa są dla mnie pomadka w płynie oraz krem do ciała. Oby tak dalej Shiny!