Bardzo polubiłam się z kosmetykami Oriflame. Zaskakują mnie swoją trwałością, zapachem, wydajnością, ale przede wszystkim działaniem na naprawdę wysokim poziomie. Jeszcze nie spotkałam takiego, który by mnie mocno zawiódł lub okazał się kosmetycznym bublem. Są produkty, które sprawdzają się u mnie rewelacyjnie, ale są też takie, które są fajne, chociaż nie urywają tyłka ;) Latami nie kupowałam nawet najmniejszego kosmetyku od Oriflame, bo nigdy jakoś nie było ku temu okazji, a teraz? Raz wpadł w moje ręce katalog i teraz co kolejny, to coś sobie zamawiam :D Tym razem skusiłam się na peeling oraz kapsułki do pielęgnacji twarzy, korektor w sztyfcie, pomadkę do ust oraz jeszcze perfumy :)
Pierwszy z kosmetyków, które zamówiłam sobie w marcu, to kapsułki do twarzy NovAge Nutri6. W szklanym, eleganckim słoiczku znajduje się 30 kapsułek, które kosztują niemało, bo aż 149,90 zł. Wyglądem przypominają takie malutkie, złote rybki. Aby użyć kapsułki należy urwać jej "ogonek", zawartość rozprowadzić w dłoniach, a następnie wklepać/wmasować w skórę twarzy, szyi i dekoltu. Zawartość jednej rybki pozwala na rozprowadzenie jej po wymienionych częściach ciała, nie pozostawiając po sobie uczucia tłustości, lepkości czy ciężkości. Każda rybka zawiera mieszankę sześciu olejków: z sezamu, awokado, soi, czarnej porzeczki, pestek brzoskwini i pereł prerii. Z większością z nich na pewno się spotkałyście, ale tak jak ja, możecie nie wiedzieć nic o ostatnim z wymienionych olejów. Jest to olej, który podobno w trakcie rozkwitu przypomina białą pianę unoszącą się nad oceanem ;) Kapsułki mają lekką konsystencję, łatwo rozprowadzają się po skórze i szybko wchłaniają. Rybek nie używam codziennie, tylko co drugi dzień, jako jeden z elementów wieczornej pielęgnacji. Właściwie to jako ostatni, po dokładnym demakijażu i stonizowaniu skóry. Po każdym razie moja skóra jest przyjemnie gładka i miękka w dotyku, nawilżona oraz odżywiona. Wygląda też na bardziej promienną, wypoczętą i ma ładniejszy koloryt.
Perfumy Divine Idol są dla mnie idealnym zapachem na nadchodzące ciepłe dni :) Jest to zapach kwiatowo- szyprowy, stylowy, lekko orientalny, bardzo kobiecy oraz sensualny, ale mający w sobie też coś lekkiego, świeżego i zwiewnego. Na pierwszy plan wysuwa się białe piżmo w akompaniamencie z kwiatami: irysem, piwonią i peonią. Po upływie kilku minut uwalnia się orzeźwiająca mandarynka, a tuż za nią słodkość owoców, ale takich, które mają w sobie lekką cierpkość. Zapach jest otulający, charakterystyczny, obok którego nie da się przejść obojętnie. Mogę spryskiwać się nim codziennie, nigdy nie mam wrażenia, że mnie przytłacza. Według mnie, Divine Idol stworzony jest dla pewnej siebie kobiety. Nieśmiała dziewczynka zagubi się w tym zapachu, nie będzie umiała podołać jego "ciężarowi", jeśli wiecie co mam na myśli. Elegancki, szklany flakon o opływowym, sinusoidalnym wyglądzie, ma 50 ml i w standardowej cenie kosztuje 99,90 zł. Połączenie złamanej bieli z złotem świetnie trafia w mój gust oraz bardzo pasuje do mojej nowej łazienki :P
Zamawiając korektor Giordani Gold myślałam, że zamawiam produkt do tuszowania niedoskonałości na twarzy. A potem myślałam sobie " kurczę, szkoda, że wcale nie kryje". Dopiero po kilku dniach doczytałam, że jest to korektor głównie do cieni i opuchnięć pod oczami :P Niby można go używać do twarzy, ale przetestowałam go już pod tym kątem i powiem Wam, że nic nie da. Obecnie nie mam wielu niedoskonałości, gdzieniegdzie kilka zaczerwienień i blizn potrądzikowych, ale ten korektor z Oriflame nie potrafił sobie z nimi poradzić. Lepiej sprawdza się w zakrywaniu cieni pod oczami, ładnie stapiają się ze skórą i współpracując z podkładami. Zdążyłam przetestować go z kilkoma różnymi i nie mógł dogadać się z jednym, ale niestety nie pamiętam już z którym... Chyba z City Matt od Lirene. Korektor aplikuję dwuetapowo: najpierw "stempluje" nim skórę, prosto z opakowania, a następnie rozprowadzam delikatnie wklepując opuszkami palca. Mam niemałe worki pod oczami, ale cienie nie są już takie straszne ;) Korektor lekko je tuszuje- dla mnie jest to satysfakcjonujący efekt, ujednolicając ich kolor i sprawiając, że okolica oczu wygląda na rozjaśnioną i wypoczętą. Nie zauważyłam, aby korektor zbierał się w zmarszczkach ani tego, żeby źle wypływał na skórę pod oczami, która jak wiecie, u większości z nas jest naprawdę delikatna. Korektor dostępny jest w dwóch odcieniach: light, czyli ten, który posiadam oraz medium. Ma przyjemną konsystencję, nie za ciężką, która nie obciąża delikatnej skóry pod oczami. Produkt ma 2 g, schowany został do eleganckiego, czarno- złotego sztyftu i przeważnie kosztuje 44,90 zł.
Dzięki Oriflame moja kosmetyczka systematycznie wzbogaca się o kolejne produkty do ust :) Tym razem jest to pomadka The One w kolorze Magenta Mania, czyli w pięknym, intensywnym odcieniu różu. Myślę, że ten kolor będzie świetnym uzupełnieniem każdego mojego wiosennego makijażu :) Pomadka dostępna jest jeszcze w 9 innych odcieniach, od nude, przez czerwienie i fiolety, aż do przepięknego, mocnego wiśniowego koloru. Ma kremową konsystencję, dzięki czemu lekko rozprowadza się po ustach. Przez taki mocno ścięty, wręcz "geometryczny" :P kształt, trochę trudno nadaje mi się nią ładny kontur ust, bez lusterka nawet nie próbuję. Potem, gdy w ciągu dnia nanoszę poprawki, już go nie potrzebuje, bo pomadka zjada się równomiernie, poczynając od środka ust. Jest dobrze napigmentowana, aby ładnie pomalować usta nie trzeba nakładać jej nie wiadomo ile warstw. Ma lekko połyskujące wykończenie, jest bardzo lekka i komfortowa w noszeniu. W trakcie noszenia nie wysusza ust ani nie powoduje uczucia ich ściągnięcia, lubię jednak nałożyć na wargi balsam nawilżający po jej zmyciu. Pomadka bardzo fajnie pachnie, jak jakiś owocowy żel pod prysznic o zapachu mango lub kiwi :D Ma u mnie dodatkowy plus za to, że nie pozostawia na ustach chemicznego posmaku. Pewnie tego nie widać na zdjęciu, ale pomadka ma naprawdę bardzo ładne, eleganckie opakowanie, które aż chce się wyciągać z torebki i pokazywać światu :D Jest solidne, szczelne, więc nie ma obaw, że kiedyś samo się otworzy. Pomadka The One ma 3,7 g i kosztuje 42,90 zł, ale przeważnie, pi razy drzwi w co drugim katalogu jest w promocji.
Nie wyobrażam sobie pielęgnacji mojej skóry twarzy bez regularnego złuszczania martwego naskórka. Peelingi to u mnie podstawa i mimo iż mam kilka ulubionych cały czas sięgam po nowe. Oczyszczający scrub do twarzy z serii Swedish Spa jest moim ostatnim nabytkiem. Solidny, plastikowy słoiczek ma pojemność 75 ml i kosztuje 29,90 zł. Po odkręceniu wieczka, peeling wygląda jak lody o miętowym smaku :D Ma kremową, na pierwszy rzut oka gęstą i treściwą konsystencję, w której nie widać żadnych drobinek. W kontakcie ze skórą scrub całkowicie zmienia swoją konsystencję: staje się leciutki, rzadki, wyczuwalne są też malutkie drobinki, które przyjemnie masują skórą. Dla mnie jest ich jednak za mało i są zbyt delikatne, dlatego jakoś tak mniej chętnie sięgam po ten peeling niż po inne. Nie zrozumcie mnie jednak źle, nie jest to zły produkt, bo spełnia swoje podstawowe zadanie, czyli pozwala usunąć martwy naskórek, a poza tym moja skóra też czasami potrzebuje delikatniejszego potraktowania ;) Po użyciu peelingu od Oriflame skóra jest gładsza, ładnie zmatowiona i miękka w dotyku. Scrub nie nawilża skóry, ale też jej nie wysusza, mogłabym rzec, że pozostawia ją w takim stanie, w jakim ją napotkał ;) W sposób wyczuwalny oczyszcza skórę, która zaraz po użyciu peelingu wygląda na jaśniejszą. Traktuje nim swoją skórę przeważnie tak raz w tygodniu i nie zauważyłam, aby kiedykolwiek i jakkolwiek podrażnił czy uczulił. Myślę, że sprawdzi się on również u osób, które mają wrażliwszą skórę niż moja.
Podsumowanie postu wyjątkowo rozpoczniemy od produktu, który najmniej przypadł mi do gustu. Jest nim korektor, który fajnie sprawdza się na cienie pod oczami, ale nie miałabym nic przeciwko gdyby tuszował też inne mankamenty skóry. Nieco lepszym, ale też nie idealnym kosmetykiem, okazał się scrub do twarzy. Za mało mi w nim złuszczających drobinek, ja jednak jestem fanką mocnych peelingów, po których skóra czasami bywa aż czerwona ;) W samym środeczku umieściłabym pomadkę, która jest fajna, ma super kolor i jest przyjemna w noszeniu. Rybki z dużą zawartością olejków świetnie wkomponowały się w pielęgnację mojej skóry, pozwalając jej zachować odpowiedni poziom odżywienia i nawilżenia. Divine Idol to mój drugi zapach od Oriflame, który po prostu uwielbiam i który dla mnie jest najfajniejszym produktem z dzisiejszej piątki :)